Włodarze stacji telewizyjnych wiedzą najlepiej, czego chcą ich widzowie, a ci - jak wynika z nowej ramówki - chcą chleba i igrzysk. I wygląda na to, że zostaną dobrze nakarmieni.
Od jakiegoś czasu, co najmniej od kilku miesięcy, regularnie sprawdzam, co emitowane jest w telewizji. Sama się jeszcze sobie dziwię, że - nomen omen - dziwi mnie ramówka różnych stacji. Srebrny ekran opanowały powtórki powtórek, które są powtórkami i programy paradokumentalne, które na rożnych kanałach, dostępnych bez wykupienia dodatkowych stacji, emitowane są od rana do nocy.
Daję sobie rękę uciąć, że kiedy włączycie telewizor o dowolnej porze, na którymś z ogólnodostępnych kanałów traficie albo na sędzię Annę Marię o blond czuprynie, która pogrozi wam paluszkiem, albo na Madzię Gessler, która nie tylko pogrozi paluszkiem, ale też rozbije parę misek o posadzkę i obrzuci kogoś zepsutymi sałatkami, albo na nastolatków chodzących do szkoły, z której wszyscy nauczyciele na czele z dyrektorem powinni już dawno zostać zwolnieni, a rodzicami tychże nastolatków powinna zająć się policja lub MOPS.
Polską telewizję toczy choroba. I to, niestety, jest zaraźliwe.
Sama swego czasu (a i teraz mi się jeszcze zdarza) czerpałam masochistyczną przyjemność z oglądania tych wszystkich, wybaczcie mi to określenie, śmieciowych programów. To takie moje guilty pleasure. Ale po jakimś czasie przekonałam się, że dla tzw. beki i tak nie wszystko da się oglądać. I że to dla mnie po prostu za dużo. Moja percepcja ma swoje granice, a ja, żeby całkowicie nie zachorować, muszę po prostu zobaczyć czarny ekran zamiast tej podłej gry aktorskiej, oszukanych dramatów i nieprawdziwych postaci, które potrafią być z dnia na dzień kreowane na "gwiazdy".
I wygląda na to, że coraz częściej będę zmuszona ten czarny ekran oglądać, bo to co mnie już zaczyna męczyć, sprzedaje się najlepiej.
Pojawia się, oczywiście, odwieczne pytanie: czy oglądamy to wszystko, ponieważ to (i głównie to) jest dostępne, czy takie programy są dostępne i kręcone, ponieważ tego oczekują ludzie? I bardziej skłaniam się ku tej drugiej teorii. Jest już tyle alternatyw dla telewizji (pierwszą choćby jest książka, która - uwaga - była przed telewizją), że gdyby ludzie nie chcieli oglądać takich ogłupiających programów, to by ich nie oglądali. Koniec, kropka. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. Oferta VOD jest coraz ciekawsza i całkiem przystępna cenowo.
Publiczność to po prostu kręci.
Kręci ich śmianie się z tych programów. Ale też przeżywanie dramatów fikcyjnych bohaterów scripted docu oraz uczestników wszelkiej maści show. Formuły się nie przeżarły, a najlepszym dowodem jest to, co czeka nas w telewizji już we wrześniu i nadchodzącą jesienią.
Zamiast programu Top Model od TVN-u, który może nie powrócić, zobaczymy we wrześniu show #SUPERMODELKA PLUS SIZE. W jury programu zasiądą: Ewa Minge, jeden z ulubionych obiektów żartów Pudelka, Rafał Maślak, który jest popularny, ale nie wiem dlaczego, Emil Biliński, fotograf i Ewa Zakrzewska, modelka plus size. Dobrze znamy już tę opowieść, zobaczymy dokładnie to samo, co w Top Model, tylko prowadzący program nikomu nie powiedzą tutaj, że jest za gruby.
Granie na emocjach odbędzie się dokładnie w taki sam sposób. Pewnie dobrze, że takie reality-show powstaje. Społeczeństwo jest już za bardzo bombardowane obrazkiem szczupłej dziewczyny, która - głównie ze względu na swoją szczupłą sylwetkę - radzi sobie w życiu i jest szczęśliwa. Obawiam się jednak, że szczytna idea to za mało. A jak znam przaśność Polsatu, to do finału nie dotrwam.
Program o modelkach plus size to nie wszystko.
Obstawiam, że niekwestionowanymi jesiennymi hitami w polskiej telewizji będą: Wyspa przetrwania i druga edycja show Azja Express. To widzowie lubią najbardziej - patrzeć jak obcy ludzie, którzy zaczynają się ze sobą poznawać, naparzają się w odosobnieniu. Smak krwi i potu w zamknięciu smakuje najlepiej. Można przewidzieć, kto następny odpadnie, śmiać się z tych, co są nielubiani.
Nie dziwota, że w fikcyjnej przyszłości ktoś wpadł na pomysł Igrzysk śmierci. Wyspa przetrwania to format, który realizowany był w wielu krajach. Bohaterami będzie 16 śmiałków, którzy wykonują różne trudne zadania, będąc zdanymi sami na siebie.
To, co chyba najbardziej uderzające to fakt, że program Damy i wieśniaczki, który emitowany jest na TTV powróci w nowej wersji... Damy i wieśniaczki. Za granicą i że doczekamy się męskiej wersji tego reality-show, Dżentelmeni i wieśniacy. Jeśli nie wiecie, na czym polega ten program, już tłumaczę - jedna wieśniaczka, czyli kobieta mieszkająca na wsi, bez luksusów, zamienia się życiem z damą, która jest damą tylko dlatego, że ma pieniądze, ale zwykle nie ma kultury osobistej.
Dziwi mnie, choć przecież dziwić nie powinien, powrót Ewy Drzyzgi. Tym razem prezenterka poprowadzi program 36,6°C o zdrowiu. Wrócą też, a jakże, Kuchenne rewolucje, dostaniemy program o metamorfozach, Druga twarz, który poprowadzi była uczestniczka Top Model, Karolina Gilon. Trudno nie zauważyć, abstrahując już od samych pomysłów na programy i zakupów formatów, że TVN kreuje we własnych show gwiazdy, które potem same prowadzą programy, by... znajdować nowe sławy, ochoczo stające na ściance.
Nic więc się nie zmieni. I trudno mi wierzyć, że to decyzja nieprzemyślana i niepoparta badaniami. Lubimy trzaskające u Gessler talerze. Lubimy motyw od pucybuta do milionera i kopciuszków, które zmieniają się w księżniczki. Kochamy skandale. Chcemy móc kibicować i nienawidzić. A TVN, trzeba przyznać, rozumie to chyba najlepiej ze wszystkich stacji. I choć pewnie obejrzę z obowiązku zapowiadane nowości, coraz bardziej odrzuca mnie to, co jest nam serwowane.