REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Jak oni to nakręcili #7: Terminator. Nielegalny film wyśniony w febrze

James Cameron dziś uważany jest za jednego z największych wizjonerów w historii kina. Zaczynał jednak skromnie. Terminator był filmem wręcz punkrockowym, jak na standardy Hollywood.

20.11.2018
16:17
terminator
REKLAMA
REKLAMA

Marka Terminator bez wątpienia mocno podupadła, odkąd nie zajmuje się już nią James Cameron. Szkoda, bowiem pierwsze dwa filmy z tej serii były absolutnie doskonałe. W szczególności druga część, która pchnęła technikę filmową o nie jeden, a kilka etapów do przodu. Na pewno się nią kiedyś zajmiemy, dziś jednak chciałbym opowiedzieć o pierwszym filmie. A więc tym, który w pewnym sensie Cameronowi wręcz nie przystoi.

Terminator był drugim pełnometrażowym filmem w karierze tego reżysera. Co więcej, trudno nazwać poprzedzające go dzieło Pirania II: Latający mordercy zwiastunem geniuszu Camerona. Nazwisko tegoż reżysera w Hollywood znaczyło tyle, co nic. Imponujący pod każdym względem Terminator musiał być więc realizowany metodami, które niektórzy określili go jako chałupnicze.

Zaczęło się od koszmaru i silnej gorączki.

Tej James Cameron nabawił się na premierze swojego debiutanckiego filmu. Ogarniętego febrą reżysera dręczyły nocne koszmary. Śnił o człowieku z metalu. Gdy ozdrowiał, postanowił nakręcić to, co zobaczył w podkręconych gorączką nocnych zwidach.

terminator class="wp-image-223943"

Jego agent brutalnie skrytykował ten pomysł. Polecił swojemu podopiecznemu, by ten zajął się zupełnie czymś innym. To był również ostatni dzień jego pracy jako asystent reżysera – Cameron nie przyjmował do wiadomości sugestii, że nie będzie mógł zrealizować swojego pomysłu.

Przy drobnej pomocy ze strony Billa Wishera, filmowiec napisał wstępną wersję scenariusza do filmu. Opisywał on dwa Terminatory – zabójcze maszyny, które zostały wysłane w przeszłość. Pierwszy przypominał człowieka, drugi zaś był zbudowany z ciekłego metalu, przez co był dużo trudniejszy do unieszkodliwienia. Cameron zmodyfikował jednak z czasem scenariusz, gdy doszedł do wniosku, że nie będzie w stanie sfilmować wspomnianego ciekłego metalu. Jak fani serii zapewne kojarzą, pomysł ten niezupełnie trafił do śmietnika.

Pieniądze na film udało się szybko zdobyć. Sęk w tym, że niewielkie…

Nawet dziś pierwszy Terminator wygląda wizualnie bardzo dobrze – a przecież to film akcji z gatunku science-fiction, a więc trudny w realizacji. Tymczasem budżet, który został przyznany filmowi, to raptem 6,5 mln dol. Udało się go zdobyć przy pomocy przyjaciół reżysera. Gale Anne Hurd odkupiła od filmowca prawa do scenariusza za jednego dolara w zamian za słowną obietnicę, że Cameron nigdy nie straci rzeczywistej nad nim kontroli. To właśnie dlatego jej nazwisko pojawia się w napisach końcowych, choć w rzeczywistości nie dopisała do scenariusza ani jednej linijki.

Hurd wykorzystała swoje koneksje, by zainteresować wytwórnie filmowe finansowaniem projektu. Orion Pictures zgodziło się przejąć na siebie obowiązek i koszty dystrybucji, jednak poleciło Hurd szukanie budżetu na produkcję gdzie indziej. Ten zdobył już sam Cameron od Hemdale Film Corporation. W sposób dość nieortodoksyjny: reżyser użył wręcz cyrkowej sztuczki. Polecił swojemu przyjacielowi – aktorowi Lance’owi Henriksenowi – przybycie niezapowiedzianym na spotkanie z wytwórnią. Aktor w pełnej charakteryzacji na cyborga wparował do sali, wyważając z kopniaka drzwi i z kamienną, niewzruszoną niczym twarzą usiadł między facetami w garniturach, jak gdyby nigdy nic. Nie jest jasne, czy to wpłynęło na decyzję Hemdale, ale wspólnie z HBO, Orionem, Pacific Western Productions i Cinema ’84 zapewnili reżyserowi skromny budżet.

Obsada Terminatora to dzieło przypadku.

Orion polecił reżyserowi zatrudnienie popularnego w Stanach Zjednoczonych obcokrajowca w roli Kyle’a Reese’a – głównego pozytywnego bohatera filmu. Zasugerowano mu Arnolda Schwarzeneggera, ale Cameron nie był przekonany. Chciał, by Terminator był fizycznie większą postacią od bojownika ludzkiego ruchu oporu. Orion zaproponował więc, by w roli elektronicznego mordercy (pod takim tytułem film był rozprowadzany w Polsce) wystąpił Sylvester Stallone lub Mel Gibson. Obaj panowie jednak odmówili współpracy. Na kolejną propozycję nie zgodził się sam Cameron – uznał, że O.J. Simpson nie będzie wiarygodny jako bezwzględny morderca.

terminator class="wp-image-223940"

Przełom nastąpił, gdy Cameron spotkał się ze Schwarzeneggerem. Reżyser planował być dla aktora bardzo nieuprzejmy, by ten urażony sam zrezygnował z roli. Gwiazdor znany z Conana Barbarzyńcy również nie pałał entuzjazmem do potencjalnego angażu: nawet podczas produkcji nazywał go gównianym filmem, nad którym na szczęście nie będzie musiał długo pracować. Tyle, że Cameron zmienił całkowicie zdanie o Schwarzeneggerze, gdy miał w końcu okazję poznać go osobiście. Z ogromną uwagą słuchał pomysłów aktora na rolę czarnego charakteru. Jak twierdził, Arnie miał świetne pomysły. Podobał mu się też jego austriacki akcent, który brzmiał sztucznie, jak maszyna. Cameron nadal nie miał aktora do roli Reese’a. Wysłał jednak Schwarzeneggera na szkolenie z operowania bronią maszynową – bo Terminatora znalazł dla siebie idealnego.

Rola głównego bohatera została więc zaproponowana Stingowi – ten jednak odmówił. Drugim wyborem był Michael Biehn, który uważał scenariusz do filmu za głupkowaty. Zdanie aktora zmieniło się jednak po osobistym spotkaniu z Cameronem. Co ciekawe, Biehn szykując się do roli zaczął czytać mnóstwo o powstaniu warszawskim z czasów drugiej wojny światowej. Uznał, że bohaterski opór Polaków był równie piękny w swojej beznadziei, co ruch oporu względem morderczych maszyn.

Chciałbym też opowiedzieć jakąś ciekawą historię o pozyskaniu Lindy Hamilton do roli głównej żeńskiej bohaterki w filmie. Niestety, takowa o przyszłym symbolu silnych kobiet w filmach akcji nie istnieje. Hamilton dostała angaż w sposób absolutnie tradycyjny.

Wytwórnia filmowa starała się wpłynąć na scenariusz filmu. Cameron zgodził się na tylko jedną poprawkę.

Orion Pictures liczyło na to, że w razie potencjalnego sukcesu komercyjnego filmu będzie dało się zarobić dodatkowe pieniądze na sprzedawanych i związanych z nim zabawkach. Nakazało więc Cameronowi zapewnienie Terminatorowi jakiegoś mechanicznego zwierzątka. Na przykład pieska. Na szczęście umowa podpisana z wytwórnią uniemożliwiła wywieranie zbyt dużego nacisku na ten i podobne, równie błyskotliwe pomysły.

terminator class="wp-image-223952"

Cameron potrafił jednak rozpoznać dobrą radę. Gdy studio poleciło dodać filmowi choć odrobinę ciepła, najlepiej w formie wątku romantycznego – stosowna poprawka znalazła się w scenariuszu. Reżyser z początku był też sceptyczny jeśli chodzi o zatrudnienie Brada Fiedela jako osoby odpowiedzialnej za muzykę. Kompozytor miał zerowe doświadczenie w pracy nad czymś innym niż telewizyjne produkcje. Fiedel przyjechał jednak osobiście, by zaprezentować reżyserowi swoje mroczne pomysły na ścieżkę dźwiękową. Tego samego dnia został zatrudniony.

Efekty specjalne. Czyli jak studio Stana Winstona zyskało swoją sławę.

Stan Winston i jego studio są dziś uznawani za absolutną legendę mechanicznych efektów specjalnych. Jednak w czasach, gdy realizowano pierwszego Terminatora, na jego geniuszu jeszcze nie wszyscy się poznali. Winston miał co prawda już jedną ważną produkcję na swoim koncie – efekty mechaniczne do filmu Coś od Johna Carpentera – jednak to praca nad filmem Camerona przyniosła mu zasłużoną sławę.

terminator class="wp-image-223946"

Winston mimo niskiego budżetu dokonał cudów. Wraz z siedmioosobowym zespołem przez pół roku projektował model Terminatora na bazie szkiców Camerona. Robota wykonano z wzmocnionej elementami stalowymi, pomalowanej, wypiaskowanej i chromowanej gliny. Nadzwyczajnym osiągnieciem było jednak stworzenie makijażu dla Schwarzeneggera jako uszkodzonego Terminatora oraz jego sztuczna, w pełni animowana głowa z silikonu, gliny i tynku. Do dziś w niektórych scenach trudno dostrzec, który kadr przedstawia ucharakteryzowaną głowę aktora, a który jego mechaniczną głowę.

Tak dobrej roboty nie wykonało już studio Fantasy II, choć biorąc pod uwagę budżet i czasy, w jakich film był kręcony – ciężko mieć pretensje. Owo studio odpowiadało za sceny z przyszłości oraz animację poklatkową szkieletu Terminatora. Ta animacja była na tyle niedoskonała, że w pewnym momencie Cameron zdecydował, że Terminator, jeszcze nie pozbawiony ludzkiej tkanki, ma być postrzelony w nogę i kuleć. To znacząco uwiarygodniło niezdarne ruchy mechanicznej postaci.

Wiele scen z konieczności improwizowano.

Dla przykładu, z uwagi na brak dostępności dziś powszechnych i tanich laserów półprzewodnikowych, celownik laserowy w pistolecie Terminatora był imitowany przez laser helowo-neonowy. To oznaczało, że aktor musiał dźwigać ukryte źródło zasilania i ręcznie je uruchamiać. Pojawiały się też problemy bardziej przyziemne.

Chociażby kultowa kwestia Schwarzeneggera I’ll be back musiała być rejestrowana wielokrotnie – Austriak zdecydowanie nie mógł sobie poradzić z jej poprawną wymową. Naciskał wręcz na Camerona, by ją zmieniono na I will be back, argumentując, że przecież robot nie używałby kontrakcji. Reżyser był jednak nieugięty.

terminator class="wp-image-223937"

Czasem trzeba było jednak kombinować, by oszczędzać pieniądze? Przepiękna ostatnia scena, w której Sarah Connor odjeżdża w siną dal – na drodze nie było ruchu, bo jeden z operatorów przekonał policjanta, że jego syn kręci film jako szkolny projekt. Ekipa Camerona nie miała stosownych zezwoleń. Zresztą nie tylko podczas tej sceny: ekipa musiała tłumaczyć, czemu austriacki kulturysta wybija okno w zaparkowanym samochodzie w innej ze scen. Miłośnicy wieczornych imprez również nie byli zadowoleni z faktu, że klub Tech Noir stał się na jeden wieczór planem filmowym.

Resztę już znacie. Terminator przeszedł do legendy.

REKLAMA

James Cameron mógł w końcu wyprowadzić się ze swojego dotychczasowego domu, którym był… jego samochód. Krytycy chwalili Terminatora za znakomite połączenie grozy, akcji i bardzo inteligentnego scenariusza. W samych tylko kinach odnotowano przychody z biletów w wysokości 78,3 mln dol. Jedyna negatywna recenzja, jaką znalazłem, została opublikowana na łamach Pittsburg Press. Cytuję: pretensjonalna brzydota, coś jak Ulice w ogniu czy Łowca androidów. Cóż…

Terminator był otwarciem drzwi do wielkiej kariery, zarówno dla Schwarzeneggera, jak i dla Camerona. Obaj panowie wielokrotnie jeszcze współpracowali – w tym przy okazji kultowego już sequela Terminatora. Ale o tym opowiem wam przy innej okazji.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA