Kolejna seria wybitnego „The Boys” już za nami. Twórcy najlepszego serialu superbohaterach osiągnęli w nim to samo, co samo, autorzy komiksowego pierwowzoru.
OCENA
Uwaga na spoilery z obu sezonów „The Boys”.
W przedmowie do komiksu „The Boys” czytamy, że odpowiedzialni za niego ludzie, gdy byli na etapie poszukiwania wydawnictwa, które będzie miało na tyle duże jaja, by wydać „Chłopaków”, obiecywali, że przekaznodziejują samego „Kaznodzieję”. Z perspektywy 14 lat, które od tego czasu minęły (i blisko 80 zeszytów, które wydano), można stwierdzić: dotrzymali słowa.
Po emisji 2. sezonu „The Boys”, czyli serialowej adaptacji powieści graficznej o tym samym tytule, można również przyznać, że podobna sztuka udała się odpowiedzialnego za przeniesienie komiksu na ekran Amazonowi. Jego serialowe „Chłopaki” są brutalniejsze, zabawniejsze i jeszcze bardziej zwariowane niż już zakończony i również niezwykle udany aktorski „Preacher”.
Momentami serial „The Boys” wywołuje jednak taki typowy śmiech przez łzy.
Świat w krzywym zwierciadle każe się zastanowić, do której wizji jest nam bliżej — czy do tych uniwersów wykreowanych przez DC i Marvela, gdzie superherosi może i biją się z superłotrami, ale dobro zawsze na koniec zwycięża, czy może właśnie do wizji z „The Boys”, gdzie górą zawsze jest cynizm? Szczerze mówiąc, to nie podoba mi się odpowiedź, która ciśnie mi się na usta.
„The Boys” z jednej strony jest bowiem niezwykle celną satyrą na ten cały superbohaterski blichtr, a z drugiej punktuje również ten nasz prawdziwy świat, w którym władza i pieniądze tak samo korumpują. Tu i tu nawet jeśli jednostki, które sytuacja zmusza do podjęcia radykalnych działań, zrobią wszystko, co w swej mocy, to i tak nie uda się skruszyć zastanego porządku.
„Chłopaki” tak naprawdę przegrali.
Chociaż korporacja odpowiedzialna za stworzenie zarówno rzekomych superbohaterów, jak i całej powiązanej z nimi mitologii, otrzymała solidny cios, to tak naprawdę jej przedstawiciele osiągnęli swój cel. Siódemka nadal się uśmiecha w błysku fleszy, zarówno do fanów, jak i do samych siebie, chociaż jak zawsze zakłada wcześniej kilkuwarstwowe maski.
Homelander, który z jakiegoś niezrozumiałego powodu przestał być nazywany w tym sezonie swojskim Ojczysławem, wie przy tym, na czym stoi. Co prawda musiał przełknąć gorzką pigułkę i zrozumiał, że nie jest wszechmocny, ale w myśl maksymy „przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów bliżej” pozwolił zostać przy swym boku zarówno Maeve, jak i Starlight.
Po drugiej stronie barykady nie jest wcale lepiej, gdyż Butcher odzyskał swą ukochaną tylko na kilka chwil.
Na koniec lider The Boys otrzymał cios, po którym nie będzie mu się łatwo podnieść, gdyż po kobiecie życia został mu jedynie żal oraz syn, którego spłodził jego najgorszy wróg. Mother’s Milk wrócił z kolei do swojej rodziny, ale czy będzie w stanie przy ich boku trwać, gdy wie, że stracone chwile tak naprawdę poszły na nic, bo jedyne, co osiągnął, to utrzymanie status quo?
Najlepiej na tym wszystkim wyszli nieco niespodziewanie Frenchie i Female, którym udało się wreszcie znaleźć wspólny język, ale nie oszukujmy się — oboje mają niezaleczone traumy. To, co zrobili i to, do czego przez swoje zaniechania, na które mieli mniejszy bądź większy wpływ, dopuścili, nie będą im dawały spać po nocach. Nigdy nie wrócą już w pełni na łono społeczeństwa.
Hughie z kolei wpadł z deszczu pod rynnę.
Główny bohater „The Boys”, z którym jako widzom najłatwiej jest się nam identyfikować, gdyż to razem z nim wpadliśmy po uszy w ten dziwny i budzący obrzydzenie świat, pod koniec 2. serii „The Boys” ma dość. Po stracie ukochanej znalazł nową miłość, a chociaż pragnienie zemsty zjadało go od środka, to nie był w stanie się zatracić w tym tak, jak Butcher.
Problem w tym, że tak jak Hughie zostawił pewien rozdział za sobą, tak jego kolejny pracodawca jest jeszcze gorszy od Butchera, bo tak jak William nigdy nie krył, co jest jego celem, tak polityczka walcząca z Siódemką okazała się w epilogu ostatniego odcinka Supką. Wygląda na to, że wykorzysta tego poczciwego chłopaka i wyżmie go z wiary w ludzi niczym gąbkę.
Tyle dobrego, że serialowe love story trwa i Hughie dalej będzie spotykał się z Annie.
Trudno przewidzieć, czy tę parę czeka happy end, ale ponieważ „The Boys” to „The Boys”, to się go w sumie nie spodziewam. Z pewnością nie będzie im też łatwo, gdyż Starlight postanowiła zostać, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, w Wieży, a ta stała się dla niej przecież typowym gniazdem żmij. Na domiar złego zmierza do niej zrehabilitowany A-Train…
Pewną pociechę możemy mieć jedynie w tym, co spotkało Stormfront. Kobieta straciła bowiem wszystko i chyba nawet zdążyła zrozumieć, jak bardzo pstrokatym koniem jest łaska social mediów. Mam też nadzieję, że ta postać powróci, gdyż wcielająca się w nią aktorka niezwykle wiarygodnie sportretowała nazistowską babcię, którą uwięziono w niestarzejącym się ciele.
Ciekaw też jestem, czy w 3. serii „The Boys” uda się wprowadzić jeszcze jakieś nowe postaci, które z miejsca będą tu pasować, tak jak Stormfront, czy też jedyne, co nam pozostało, to odstrzeliwanie kolejnych bohaterów, aż na końcu na szachownicy nie zostanie prawie nikt. Jakby jednak nie było, to jednego jestem pewien — premiery 3. serii wypatruję z zapartym tchem.