Lepiej nie było nigdy. The Walking Dead w szczytowej formie. A najlepsze dopiero przed nami
Jestem świeżo po najnowszym, dwunastym odcinku szóstego sezonu The Walking Dead. Po prostu rewelacja! O ile pierwsza połowa nowego sezonu była gigantycznym rozczarowaniem, tak ostatnie trzy epizody to zupełnie nowy poziom, nowa jakość i nowe wykonanie. Chyba nigdy wcześniej nie bawiłem się tak dobrze przy tym serialu!
The Walking Dead to jedna wielka sinusoida. Świetny początek serii został zarżnięty farmą Hershela, na której akcja była równie intensywna, co oglądanie, jak w ogródku gospodarza rosną kartofle. Epizody w więzieniu rozpoczynały się naprawdę dobrze. Niestety, konflikt z Gubernatorem rozciągnął się tak boleśnie, że pod koniec wojny z Woodburry ta mało już kogo interesowała.
Później dostaliśmy kapitalny, post-apokaliptyczny klimat wędrówki oraz mocne, intensywne przeżycia w Terminusie. Wszystko znowu usiadło po pojawieniu się w Aleksandrii. O ile sama perspektywa bezpiecznej osady do teraz jest niezwykle ciekawa, tak dotychczasowe wykonanie szóstego sezonu pozostawiało wiele do życzenia. Przynajmniej dla mnie.
Teraz The Walking Dead zmienia się po raz kolejny. Mikro świat bohaterów zamienia się w makro świat osad i polityki.
Nie jesteśmy sami. Nie tylko w kosmosie, ale również na Ziemi. Poza Aleksandrią istnieją również inne osady, w których żyją ludzie. W serialu The Walking Dead pojawiło się już Wzgórze. Ponadto ciągle słyszymy o bandzie Negana, która również musi przecież gdzieś żyć. Jak mówił Jesus podczas pierwszej poważnej rozmowy z Rickiem – wasz świat stanie się za chwilę znacznie większy.
Wprowadzenie innych osad znacząco komplikuje sytuację. Rick i jego drużyna muszą odświeżyć umiejętność dyplomacji, dogadując się z „obcymi plemionami”. Pojawiają się nowe możliwości, nowe zagrożenia i nowe okazje, z których należy korzystać. Doświadczona latami tułaczki ekipa Grimesa ma odpowiednie talenty, aby w tym nowym ładzie przechylić sytuację na swoją korzyść. O ile wcześniej się zmieni. A musi się zmienić w sposób brutalny.
Najnowszy odcinek The Walking Dead był niezwykle mocny. Nim się spojrzeliśmy, główni bohaterowie zamienili się w… morderców.
Nowy, zrujnowany infekcją świat to również zupełnie nowy sposób życia, nowa moralność i nowa etyka. Najlepiej zdaje się to rozumieć Rick, który zabija bez zawahania, rzucając przy tym to swoje „no co?” przerażonym osobom dookoła. Przywódca Aleksandrii jest bezwzględny, zawsze starając się kierować większym dobrem. Albo mniejszym złem. Najlepiej widać to na przykładzie najnowszego odcinka.
„Albo my zabijemy ich teraz, albo oni być może znajdą nas kiedyś i być może nas zabiją, o ile nie będą chcieli się dogadać” – tak wyglądał moralny dylemat Ricka. Grimes przyjął zlecenie na Zbawców Negana, niczym Wiedźmin przyjmuje zlecenie na potwora. W zamian za zasoby potrzebne Aleksandrii, były policjant zamienia się w płatnego najemnika, który stara się usprawiedliwiać swoje decyzje bezpieczeństwem i przetrwaniem. Potem nie usprawiedliwia ich już wcale.
Świetnie pokazuje to scena, w której główni bohaterowie zabijają śpiących Zbawców. O ile Glenn ma olbrzymie problemy, aby wbić nóż w ciało żywego człowieka, tak Rick robi to w zasadzie bez zastanowienia. Producenci nawet nie starali się pokazać, że z tyłu głowy głównego bohatera jest bezpieczeństwo jego córeczki i najbliższych. Nic z tych rzeczy. Szybkie, profesjonalne morderstwo.
Bohaterowie The Walking Dead przestają się różnić od najeźdźców, z którymi walczyli w wielu poprzednich sezonach.
Nie mamy absolutnie żadnego prawa sądzić, że każdy z zamordowanych Zbawców był zły i okrutny. Jasne, twórcy starają się nieco wybielić bohaterów, pokazując zakazane mordy drugiej grupy, kolekcjonowane przez nich zdjęcia zwłok na ścianie i tak dalej, ale powiedzmy sobie szczerze – w dwunastym odcinku zginęło kilkunastu Zbawców. Nie ma żadnego dowodu na to, że każdy z nich stał po złej stronie mocy.
Większość z nich chwyciła za karabin, bo została zaatakowana. Tak samo, jak wcześniej Aleksandrię zaatakowały Wilki. Zbawcy bronili swojego domu, swojej bazy, co wydaje się oczywiste i w pełni zrozumiałe. Zostali zarżnięci we własnych łóżkach, nie mając nawet szans błagać o litość i przebaczenie. To był świetnie zaplanowany mord. Nie przeżyli nawet ci, którym udało się opuścić kompleks.
Drużyna Ricka w roli świetnie wyszkolonych, profesjonalnych najemników walczących z ludźmi, nie zombie, to zupełnie nowa, kapitalna perspektywa.
Dwunasty odcinek oglądałem jak doskonały film akcji. Gdy bohaterowie rozpoczęli swoją operację, przypominali autentyczne służby specjalne nowego, post-apokaliptycznego świata. Widzieć Daryla, Ricka czy Glenna w roli łowcy, nie zwierzyny – to wspaniała i ciekawa odmiana, dzięki której nie mogłem oderwać się od ekranu. Chyba nigdy wcześniej tak bardzo nie przeżywałem wydarzeń z The Walking Dead.
Cicha operacja została świetne wyreżyserowana. Siedziałem bez ruchu, chłonąc sceny skutecznie budujące napięcie. Akcja, dialogi, podróże, widokówki – dwunasty odcinek był pod tym względem świetnie skonstruowany. Proporcje zostały idealnie zachowane. Podobnie, jak w poprzednich dwóch odcinkach. Ciekaw jestem, czy podzielicie moje zdanie, ale ja chyba jeszcze nigdy nie bawiłem się tak dobrze przy The Walking Dead. A pomyśleć, że najlepsze przed nami!
Uwaga, poniższe akapity zawierają spoilery z komiksów Kirkmana.
Pośród zabitych Zbawców zabrakło Negana. Ten zapewne posiada kilka baz zajmujących się zbieraniem haraczu i dopiero dowie się o poczynaniach Ricka i jego drużyny. Gdy już do tego dojdzie, Zbawcy nie omieszkają odwiedzić Aleksandrii. Wtedy z kolei wszystko stanie się jeszcze bardziej skomplikowane. No i fani być może przeżyją scenę śmierci, na którą tak długo (nie)czekają.
Glenn. Jego morderstwo w komiksie było niezwykle okrutne. Jeżeli scena w serialu będzie chociaż w połowie taka sama, społeczność The Walking Dead przeżyje gigantyczny szok. Niedoszły ojciec, jeden z ulubionych bohaterów – już wyobrażam sobie te dziesiątki tysięcy podpisów pod petycjami, aby „anulować” przechodzący do historii epizod. Kto wie, może właśnie w ten sposób zakończy się szósty sezon? Wcale bym się nie zdziwił.
Interesujące jest również to, że Aleksandria i Wzgórze to nie jedyne osady. Wcześniej czy później widzowie serialu dowiedzą się również o Królestwie. Przed nami bardzo interesujące starcia, nie tylko na katany i karabiny, ale również słowa i dyplomację. Po wielu sezonach tułaczki, perspektywa wprowadzenia elementów polityki do The Walking Dead naprawdę nie wydaje się taka zła.
Psioczyłem na poziom serialu. Teraz nie mogę się od niego oderwać. To pierwszy raz od emisji debiutanckiego sezonu, kiedy odliczam dni do premiery kolejnego epizodu. Czuję się jak dzieciak, który nie może się doczekać następnego odcinka ulubionej bajki. Kosmos.