To wcale nie jest patetyczna historyjka o patriotyzmie Amerykanów. "Snajper" - druga recenzja sPlay
Patetycznym, przewidywalnym, naciąganym i pretensjonalnym nazywa "Snajpera" Ewa w swojej recenzji. Zarzuty te pojawiają się także w tekstach innych krytyków. Nie potrafię się z nimi zgodzić. Nie wiem, czy "Snajper" zasługuje na Oscara za najlepszy film, ale z całą pewnością zasługuje na to, żeby go obejrzeć.
Najnowsze dzieło Clinta Eastwooda miałem okazję obejrzeć już w środę na przedpremierowym pokazie, jednak przed napisaniem recenzji postanowiłem - zgodnie z radą Ewy - zapoznać się z "Celem snajpera", autobiograficzną książką Chrisa Kyle'a, stanowiącej kanwę dla filmowej historii. Uznałem, że być może szerszy kontekst pozwoli mi lepiej zrozumieć naturę wysuwanych tu i ówdzie pretensji. Faktycznie, grany przez Bradleya Coopera bohater jest bardziej interesujący i może nieco bardziej ludzki od rzeczywistego Chrisa Kyle'a, ale nie widzę w tym nic złego.
Poszedłem bowiem do kina nie oczekując jak najdokładniejszego i w stu procentach zgodnego z faktami porteru. Oczekiwałem filmu dobrego, który w ciekawy sposób sprzeda mi pewną historię. I to dostałem.
Pełna zgoda, że Chris Kyle to postać szalenie kontrowersyjna, budząca skrajne emocje. Przez jednych uważany za bohatera, przez innych za zbrodniarza. I pojmuję źródła obu tych opinii. Z żadną jednak nie potrafię się w pełni zgodzić.
Kyle to człowiek prosty, obdarzony binarną moralnością, w której nie ma miejsca na zbyt wiele odcieni szarości. Coś jest albo dobre, albo złe. Słuszne bądź niesłuszne, właściwe lub nie. Najważniejszymi wartością są dla niego Bóg, ojczyzna i rodzina. Chris Kyle był postacią raczej jednowymiarową, dość anachroniczną dla współczesnego świata.
Czy można mieć pretensje, że tak samo został zobrazowany w filmie? Czy można zarzucać "Snajperowi", że portretuje bohatera, z którego postawą się nie zgadzamy, bo budzi w nas głęboki niepokój, czy nawet odrazę? W mojej opinii - nie, co jednak bynajmniej nie oznacza, że od razu należy Kyle'a stawiać na piedestale.
"Snajper" jest historią najskuteczniejszego strzelca w historii armii Stanów Zjednoczonych. To, w jaki sposób odbierze ją widz, zależy tylko od niego. Nie dostrzegłem w filmie nachalnego patosu, gloryfikowania działań USA, jednoznacznego stwierdzenia, że ta wojna i sposób jej prowadzenia są słuszne. Po prawdzie, nie ma tam też negowania jej sensu czy krytykowania przemocy sensu largo, co niektórzy traktują jako pretekst do stawiania kolejnych zarzutów. Tymczasem w moim odczuciu, Eastwood możliwie neutralnie i obiektywnie przedstawił pewną - trudną - sytuację, której oceny każdy musi dokonać samodzielnie. Czy to źle?
Emocje, które budzi "Snajper", pytania zadawane przez jego recenzentów - również tych krytycznych - dowodzą, że wcale nie jest to jednowymiarowy i kompletnie pozbawiony głębi film o dobrym Amerykaninie oczyszczającym świat ze zła.
Zgoda, dyskusja, do której prowokuje, nie jest może wyjątkowo odkrywcza, ale skoro powraca, widocznie wciąż jest potrzebna.
Odłóżmy już na bok kwestie polityki i moralnej oceny Chrisa Kyle'a, kilka słów należy się przecież także kwestiom technicznym filmu. Bradley Cooper w swojej roli wypada absolutnie wiarygodnie i przekonująco, jeśli dostanie za nią Oscara, to będzie to nagroda w pełni zasłużona. Bezbłędnie wypada też Sienna Miller - rola żony Kyle'a może być jedną z najlepszych w jej karierze.
Na uznanie zasługują też świetnie przemyślane sceny, znakomity montaż i gęsta atmosfera, budująca nieustanne napięcie. "Snajper" naprawdę potrafi chwycić za gardło.
Nie jest to najlepszy ani najważniejszy film w dorobku Clinta Eastwooda - za takie wciąż uważam "Gran Torino" i "Bez przebaczenia". "Snajper" jest jednak dziełem bardzo udanym, którym Brudny Harry po raz kolejny potwierdza swój talent.