REKLAMA

Film „Tom & Jerry” ciągle puszcza oko do fanów oryginalnej animacji, ale lepszą fabułę napisaliby jego 6-letni widzowie

Tom i Jerry to jeden z najstarszych i najpopularniejszych duetów w świecie animacji. Dlatego to właśnie za ich pomocą wytwórnia Warner Bros. próbuje podbić kina na całym świecie. Tylko czy jest to możliwe z filmem, którego bohaterowie średnio odpowiadają współczesnym standardom?

tom i jerry recenzja
REKLAMA

Muszę się podzielić pewnym bardzo istotnym faktem. Nigdy nie lubiłem „Toma i Jerry'ego”. Oglądałem mnóstwo zagranicznych animacji, również takich które opierały się na podobnym schemacie. Ale choć uwielbiałem oglądać „Zwariowane melodie” z kotem Sylwestrem i kanarkiem Tweetym oraz Wilusiem kojotem i Strusiem Pędziwiatrem, to do przygód Toma i Jerry'ego podchodziłem zawsze z dużym dystansem. Miałem ku temu bardzo dobry powód.

REKLAMA

Mysz Jerry to nie była ani przyjemna, ani interesująca postać. Z dzisiejszej perspektywy można go określić jako zadufanego w sobie tyrana, który raz za razem znęca się nad swoim kocim sąsiadem. A ponieważ mam tak samo na imię jak Tom, to zawsze utożsamiałem się z jego kolejnymi porażkami i wyczekiwałem tych pojedynczych odcinków, gdy to kot zwyciężał nad myszą. Ktoś mógłby powiedzieć, że to drobiazg i zapytać, jaki związek z recenzją tegorocznego „Toma i Jerry'ego” ma ta historia. Wbrew pozorom całkiem duży, bo podstawowy problem z ich relacją wychodzi na jaw już na starcie nowego filmu. A zbudowana na takiej podbudowie fabuła po prostu przez cały czas trwania seansu chwieje się w posadach.

Tom & Jerry” to film, który nagradza wieloletnich fanów, ale niezbyt dba o tych nowych.

Akcja pełnometrażowej produkcji rozgrywa się we współczesnym Nowym Jorku, który od naszego świata różni jednak jeden zasadniczy element. Wszystkie zwierzęta są tutaj animowane, inteligentne i zdolne do przynajmniej szczątkowego porozumiewania się z ludźmi. Twórcy nie odpowiadają na pytanie, dlaczego w takim razie wciąż są traktowane tak jak zwierzęta w naszym świecie. W filmie dla młodszych widzów tego typu dziury logiczne da się jednak mimo wszystko wybaczyć.

Nie zwracajcie uwagi na kwestie nagrane na potrzeby zwiastuna, bo w finalnym filmie zostały całkowicie zmienione.

Większy problem wiąże się z pytaniem, komu powinniśmy kibicować w filmie Tima Story'ego. Akcja produkcji rusza z kopyta od dosyć specyficznej sytuacji, która podsumowuje jej całość. Tom marzy o karierze pianisty, dlatego dla zdobycia rozgłosu zaczyna grać w Central Parku. Na jego drodze staje jednak Jerry, który bez żadnego szczególnego powodu postanawia wzbogacić się jego kosztem, a przy okazji rozwala mu też keyboard. Nie można powiedzieć, żeby to był bohater, któremu chciałoby się kibicować. A ludzka protagonistka – Kayla grana przez Chloe Grace Moretz – nie jest wcale lepsza, co pokazuje już w kilku swoich pierwszych scenach.

Przez zbieg okoliczności cała trójka niedługo później dostaje się do prestiżowego Royal Gate Hotel, gdzie wkrótce ma się odbyć najgłośniejsza impreza sezonu. Jej sukcesowi poważnie zagrozi jednak konflikt między Tomem i Jerrym, a także rozmaite kłamstwa opowiadane swoim przełożonym przez Kaylę. I choć scenarzyści starają się niby zachęcić widzów do kibicowania całej trójce, to w zasadzie nie bardzo nawet wiadomo, jak chcą to osiągnąć. Bo wydają się doskonale bawić w ciągłym rzucaniu kłód pod nogi Tomowi, zaś zachowania pozostałej dwójki długo pozostawiają całkowicie bez konsekwencji. Nawet muzykalnemu kotu trudno kibicować, gdy jego motywacja do działania jest tak bardzo niekonkretna i nijaka.

Nie oznacza to jednak, że „Tom i Jerry” nie ma żadnych mocnych stron.

Część widzów być może negatywnie odbierze decyzję, by tytułowi bohaterowie przez cały film pozostali niemi, ale według mnie to odwołanie do początków historii Toma i Jerry'ego wyszło całkiem sensownie. Podobnie jak dołączenie (w różnych proporcjach) do filmu szeregu drugoplanowych postaci, które fani rozpoznają z klasycznych animowanych krótkometrażówek. Całkiem nieźle udało się też reżyserowi wpasować kilka wizualnych gagów będących odwołaniami do popularnej popkultury oraz szerszej biblioteki wytwórni Warner Bros. Chodzi o takie produkcje jak „Joker”, „Batman”, czy nawet „Milczenie owiec”. Podobne nastawienie widać też po zwiastunach nowego „Kosmicznego meczu”, choć tam nie obyło się bez wpadek.

Humor to zresztą największy plus „Toma i Jerry'ego”, bo nie brakowało żartów mających szansę wywołać uśmiech lub nawet parsknięcia śmiechu wśród widowni. Część dowcipów scenarzyści ewidentnie kierują do najmłodszych widzów, ale rodzice też dostaną kilka powodów do uśmiechu. Nieźle wyglądali też będący na drugim planie Michael Pena, Rob Delaney i Pallavi Sharda. Niestety, znacznie gorzej wypadła Chloe Grace Moretz i to o niej będzie się mówić w najbliższym czasie najwięcej. Bo dawno nie widziałem aktorki, która czułaby się tak niekomfortowo, grając a postaciami stworzonymi za pomocą CGI. Swego czasu Bob Hoskins w „Kto wrobił Królika Rogera” stworzył pod tym względem arcymistrzowski portret. Moretz znajduje się dokładnie po drugiej stronie spektrum.

REKLAMA

„Tom i Jerry” to typowy film zapychacz, który potrafi dostarczyć przyjemności, o ile nie będzie się widz nad nim zastanawiać.

Czy to wystarczy do nazwania produkcji Warner Bros. sukcesem? Nie sądzę, bo pojedyncze pozytywne wyspy pośród szerokiego morza przeciętności, to po prostu za mało. Inna sprawa, że mam wątpliwości co do sensowności powracania do postaci Toma i Jerry'ego bez choćby częściowej reinterpretacji tych postaci. Bo z każdym kolejną dekadą nazywanie tej brązowej myszy pozytywnym bohaterem ma coraz mniej sensu. I ktoś powinien nareszcie zwrócić na to uwagę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA