Netflix rozpieszcza fanów Autobotów. Nowy sezon „Transformers: Wojna o Cybertron” to pełna nostalgii jazda bez trzymanki
Fani oryginalnej animacji „Transformers” nie mieli w ostatnich latach zbyt wielu powodów do zadowolenia, ale zmieniło się to wraz z debiutem 1. sezonu „Transformers: Wojna o Cybertron”. Na szczęście Netflix i Hasbro postanowiły kontynuować współpracę, co zaowocowało kolejnym, niemal równie dobrym sezonem.
W ciągu niemal 40 lat swojego istnienia marka „Transformers” doczekała się kilkudziesięciu produkcji o rozmaitej jakości, natomiast jednego nigdy nie dało się jej odmówić: ambicji. Głównym zadaniem kolejnych filmów i seriali poświęconych wojnie Autobotów z Deceptikonami zawsze było reklamowanie nowej linii zabawek, lecz twórcy pracujący przy takich tytułach jak oryginalna animacja „Transformers” z lat 80. czy„Beast Wars” próbowali wykreować przy tym angażujące i pełne ciekawych bohaterów uniwersum.
I często się im to udawało, choć wielu młodszym widzom „Transformers” kojarzą się obecnie z dosyć bezmyślną nawalanką w stylu Michaela Baya. Od czego są jednak rebooty, jeśli nie od wyrzucania niechcianych elementów i wyciągania na pierwszy plan ukochanych przez fanów w przeszłości wątków? Nowy sezon stworzonego przez Netfliksa serialu „Transformers: Wojna o Cybertron” korzysta garściami ze wspomnianych przeszłych dokonań, a przy tym jeszcze nadbudowuje emocjonalną bazę wykreowaną w poprzednich odcinkach i opartą o relację Optimusa Prime'a z Megatronem.
Bohaterowie „Transformers: Wojna o Cybertron – trylogia” wyruszają w przestrzeń kosmiczną w poszukiwaniu ratunku dla swojego umierającego świata.
Premierowy sezon animacji CGI zakończył się wielką bitwą o panowanie nad mostem kosmicznym, która zakończyła się porażką obu stron. Megatron nie dostał w swoje ręce Wszechiskry, ale wyrzucenie jej poza Cybertron przez lidera Autobotów miało nieprzewidziane konsekwencje. Cybetron systematycznie traci energię, co oznacza powolną śmierć dla wszystkich Transformersów, bez względu na wyznawaną przez nich ideologię. Dlatego w czasie gdy Optimus Prime i jego ludzie dryfują gdzieś w przestrzeni kosmicznej, Deceptikony rozpoczynają nową kampanię mającą na celu uratowanie przynajmniej części botów, oczywiście kosztem dziesiątków innych istnień.
Nowe odcinki zebrane pod tytułem „Wschód Ziemi” rozpoczynają się więc w momencie wielkiej desperacji po obu stronach konfliktu, a stawka od tego momentu tylko rośnie. „Transformers: Wojna o Cybertron” to jak najbardziej poważna historia dwóch ideologii, których starcie doprowadza do porzucenia dawnej moralności przez ich przywódców i w konsekwencji zniszczenia świata. Nie spodziewajcie się więc dziesiątków dowcipów czy momentów optymistycznej wesołości. Debiutujący sezon jest jeszcze bardziej ponury niż poprzedni, a przy tym nawet mocniej wypełniony akcją.
Scenarzyści serialu w 1. części trylogii skoncentrowali się przede wszystkim na zarysowaniu różnic między Autobotami i Deceptikonami, przedstawieniu gromady postaci (Hasbro nadal musi sprzedawać swoje zabawki) oraz stałemu konfrontowaniu Optimusa Prime'a z jego dawnym przyjacielem. Środkowy rozdział tej historii siłą rzeczy jest znacznie mniej rozbudowany i skoncentrowany na dwóch głównych wątkach. Pierwszy z nich przedstawia życie na umierającym Cybertronie, gdzie o uratowanie jak największej liczby botów walczą Alita-1 i jej niewielki oddział. Drugi koncentruje się zaś na poszukiwaniu Wszechiskry przez Autoboty i ścigającym ich liderze Deceptikonów.
Optimus Prime i Megatron to najmocniejsze punkty 2. sezonu. Obaj zmieniają się na skutek przeszłych wydarzeń, a ich relacja zostaje pokazana w fascynujący sposób.
Liderzy obu frakcji inaczej niż w 1. odsłonie spotykają się stosunkowo późno. Razem na ekranie możemy ich oglądać dopiero w połowie trwającego sześć odcinków sezonu, ale tak naprawdę napędzają się nawzajem od samego początku. W swojej recenzji sierpniowych epizodów wychwalałem tę wersję Megatrona, a scenarzyści ze studia Rooster Teeth w 2. serii czynią go jeszcze ciekawszym antagonistą. Również Optimus Prime nie jest jednowymiarowym i szlachetnym przywódcą. Wciąż ciąży na nim żal za przeszłe czyny i nadzieja, że dawnego towarzysza broni da się wyrwać z okowów ciemności. Nawet jeśli to niemożliwe.
Bardziej zbita fabuła i większe nastawienie na akcję sprawiają, że nowy sezon „Transformers: Wojna o Cybertron” może się momentami wydawać zbyt krótki. A nawet pod pewnymi względami uboższy niż ten poprzedni. W takich stwierdzeniach jest trochę prawdy, ale to siłą rzeczy problemy każdej środkowej części trylogii, z którymi akurat ta animacja i tak radzi sobie całkiem dobrze. Widzowie na pewno nie będą mogli narzekać na nudę, ale też od czasu do czasu dostają chwilę na złapanie oddechu i zapoznanie się z głębią dwóch-trzech głównych bohaterów.
„Wschód Ziemi” nagradza zresztą wieloletnich fanów marki bardzo wieloma momentami nawiązującymi do szerszego uniwersum „Transformers”.
Dla bardziej postronnych widzów pojawienie się frakcji Najemników, rasy Quintessonów, Sky Linxa czy ostatniego ze Scorpinoków nie będą miały wielkiego znaczenia (choć być może zachęcą ich do zbadania historii Cybertronu na własną rękę), ale na pewno ucieszą najwierniejszych odbiorców. Żonglowanie tak wieloma elementami dziedzictwa „Transformers” wychodzi więc Rooster Teeth ostatecznie naprawdę dobrze. Podobnie jak pokazanie ekscytującej opowieści z interesującymi bohaterami. Osobiście nie mogę się już doczekać tego, co pokażą w kończącym trylogię sezonie.