REKLAMA

„Tuca i Bertie” zupełnie nie przypomina „BoJacka Horsemana”. Ale początki satyrycznych animacji zawsze są trudne

Netflix od dłuższego czasu coraz mocniej inwestuje w seriale animowane. A wszystko zaczęło się od „BoJacka Horsemana”, który podbił serca użytkowników serwisu. Jego twórcy właśnie przygotowali nową produkcję pt. „Tuca i Bertie”. Nie spodziewajcie się jednak powtórki z rozrywki.

tuca i bertie recenzja
REKLAMA
REKLAMA

„BoJack Horseman” to bezsprzecznie jeden z najważniejszych seriali oryginalnych Netfliksa. Tylko o kilku produkcjach serwisu można powiedzieć, że odmieniły całą branżę filmową. A produkcja poświęcona byłej gwieździe sitcomu „Horsin' Around” zdecydowanie znajduje się na tej liście. Wraz z „Rickiem i Mortym” wniosła ogromny powiew świeżości do gatunku satyrycznych animacji dla dorosłych. Netflix zdecydowanie skorzystał na sukcesie „BoJacka Horsemana” i od pewnego czasu jest wręcz świątynią dla seriali animowanych.

Najnowsze dzieło tego typu na Netfliksie to dziesięcioodcinkowy serial „Tuca i Bertie”. Przy animacji pracowały osoby odpowiedzialne za różne aspekty „BoJacka Horsemana”, co już na starcie zapewni produkcji sporą liczbę widzów, ale też wysoko postawi poprzeczkę. Zwłaszcza, że wciąż nie określono daty premiery 6. sezonu hitowej produkcji i mnóstwo fanów BoJacka liczy na coś w zastępstwie. Twórcy „Tuki i Bertie” chyba zdawali sobie sprawę z tych oczekiwań.

Nowy serial Netfliksa przypomina „BoJacka Horsemana” w sposób bardzo powierzchowny. Bliżej mu raczej do dzieł Setha MacFarlane'a.

Animowana produkcja opowiada o dwójce tytułowych bohaterek. Tuca to wyzwolona, szalona i uwielbiająca zabawy dziewczyna. Bertie jest znacznie bardziej wyważona, uprzejma i cicha. W tym wypadku przeciwieństwa faktycznie się przyciągają. Przyjaciółki wspólnie radzą sobie z codziennymi problemami i próbują odnaleźć w sobie radość, którą odczuwały jako młode dziewczyny. Bertie rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu – zamieszkuje razem z chłopakiem, walczy o awans w pracy i coraz mocniej czuje potrzebę pójścia za swoimi marzeniami o własnej piekarni. Tuca z kolei od lat żyje bez celu i pracy, dzięki wsparciu bogatej ciotki. Nie widzi jednak potrzeby zmieniania czegokolwiek w swoim zachowaniu.

Bardzo ważnym elementem fabuły „Tuki i Bertie” jest sposób traktowania kobiet w przestrzeni publicznej. Nowy serial Netfliksa silnie koresponduje z ruchem #metoo i walką o lepsze standardy w relacjach między kobietami i mężczyznami. A przy tym nie ucieka od kłopotów, które obie płcie mają z wyrażaniem swoich emocji. I jest dosyć sprawiedliwy w swoich ocenach obu stron. Ten bardziej realistyczny element zostaje ustawiony w kontrze to absolutnie szalonego i nonsensownego świata serialu.

Tuca i Bertie” nie ma jednego, stałego wizualnego stylu, a wydarzeń toczących się na ekranie nie ogranicza logika.

„BoJack Horseman” jest produkcją znacznie bardzie ugruntowaną w prawdziwym świecie. W „Tuce i Bertie” wszystko podlega stałym szalonym zmianom i improwizacjom. Humor stanowi mieszankę żartów wizualnych, socjologicznych komentarzy, gagów sytuacyjnych i „suchych” dowcipów. A styl rysunków potrafi się zmieniać nawet kilka razy na odcinek.

Scenarzystom udało się napisać kilka bardzo sprytnych żartów, choć potrafią czasem powtarzać jeden gag tak długo, aż przestaje być śmieszny. Widać tu wyraźne inspiracje takimi dziełami MacFarlane'a jak „Family Guy” (zwłaszcza jeśli chodzi o żarty, częste cięcia i kreację bohaterów) czy „American Dad” (przede wszystkim kreacja świata na granicy realności i absurdu). Nie ma tym nic złego, choć niekoniecznie zadowoli fanów „BoJacka Horsemana”. Tym bardziej, że produkcja Netfliksa ma też sporo całkowicie obiektywnych problemów.

tuca i bertie recenzja

O ile historia Bertie jest dosyć niejednoznaczna i prowadzi w ciekawe miejsce, to Tukę trzeba niestety nazwać jednowymiarową i nudną.

REKLAMA

Ali Wong, Tiffany Haddish, Steven Yeun i pozostali członkowie obsady radzą sobie poprawnie, ale niektórzy mają po prostu lepiej napisane postaci. Dylematy Bertie mają sens, a jej kolejne decyzje na drodze do finału nigdy nie wydają się sprzeczne z charakterem. Tuca z kolei w ogóle nie zmienia się na przestrzeni całej produkcji. A przy tym właściwie nikt nie zwraca jej uwagi na jej oczywiste wady, bo taka już jest i nic z tym nie da się zrobić. Jeżeli porównać to z kreacją BoJacka, którego każda pomyłka wiązała się konsekwencjami, to zobaczymy mocno nieudolny portret kobiety po przejściach.

Nie chciałbym jednak zbyt mocno krytykować „Tuki i Bertie”. Początki animacji dla dorosłych prawie zawsze były trudne. „Simpsonowie” odnaleźli swój styl dopiero przy 3. odsłonie, „American Dad” podobnie, a 1. sezon „BoJacka Horsemana” też był daleki od ideału. „Tuca i Bertie” ma względnie udany początek. Potrafi od czasu do czasu rozbawić i wzruszyć, a przy tym podejmuje istotny wątek #metoo. Nową produkcję Lisy Hanawalt należy umiejscowić gdzieś pośrodku. Jest lepsza niż „Rozczarowani”, ale nie dorasta na razie do liderów gatunku. Może w przyszłości.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA