„Ultras” nie tylko dla fanów piłki nożnej. Recenzujemy dramat o pseudokibicach od Netfliksa
W swoim pełnometrażowym debiucie Francesco Lettieri zabiera nas do świata Apaczów, w którym rządzi przemoc. O zasadach fair play nikt z pseudokibiców SSC Napoli nie pamięta. Wszystko, co się dla nich liczy, to zwycięstwo nie tyle ukochanej drużyny, co ich samych w chętnie podejmowanych bójkach.
OCENA
Bez nadmiernej dydaktyki reżyser krytykuje ich zachowanie. Zamiast kpin i ironii wybiera subtelne metafory, aby obnażyć mechanizmy rządzące grupami pseudokibiców. Jednocześnie odnosi się do swoich bohaterów ciepło i z empatią. Pokazuje ich zagubienie. Wikła ich w fatalistyczne zrządzenia losu. Plątają się w spirali narastającej agresji i deprywacji. I pomimo wszelkich starań nie są w stanie się z niej uwolnić. Próby zmienienia pisanego im przeznaczenia z góry są skazane na porażkę. W świecie przedstawionym „Ultrasa” wszelkie przejawy transgresji są bowiem duszone w zarodku.
Lettieri na przewodnika po świecie przedstawionym wybiera podstarzałego Sandro, którego życie od kilkudziesięciu lat kręci się wokół stadionowych zadym.
To on wprowadza w środowisko pseudokibiców młodego Angelo. Chłopak chłonie każde jego słowo i coraz bardziej jest zafascynowany takim stylem życia. Ich ojcowska-synowsko relacja wyznacza trajektorię narracji, ale ich losy są dla reżysera jedynie środkiem do celu. Bo prawdziwym protagonistą opowieści okazuje się bohater zbiorowy.
Męska inicjacja będąca tematem „Hooligansów” jest tutaj bez przerwy przekładana. Główny bohater pomimo sędziwego wieku jej nie przeszedł. Chciałby się już ustatkować i znaleźć stałą partnerkę. Nie wydaje się to jednak możliwe, bo wszystko, co zna, to przemoc. Kieruje się kodeksem pseudokibiców i nie potrafi dostosować się do zasad panujących w cywilizowanym świecie. Zupełnie nie radzi sobie z gniewem i rwie się do walki z najbardziej błahych powodów. Jest mentorem nastoletniego Angelo i wszystko wskazuje na to, że zafascynowany nim chłopak pójdzie w jego ślady. Dynamika grupy odbiła już piętno na jego psychice, dlatego wszelkie problemy uczy się rozwiązywać pięścią.
Jednym z narracyjnych punktów ciężkości „Ultrasa” jest konflikt pokoleń.
Lettieri nieco paradoksalnie mnoży paralele między starszymi a młodszymi członkami grupy. „Też się tak zachowywaliśmy w ich wieku” – krzyczy Sandro w jednej scenie do kolegi, który ma dość nieodpowiedzialnych działań samozwańczego nowego przywódcy Apaczów. Reżyser podąża więc ścieżką wydeptaną przez Nicka Love’a w „Football Factory”. Skupia się na wpływie kibicowskiej zbiorowości na umysły jednostek. Pokazuje, jak przynależność do niej dodaje siły, jak jest ważna w życiu mężczyzn i jak sprowadza ich na drogę autodestrukcji.
Reżyser symbolicznie wpisuje swoją opowieść między ślub a pogrzeb. Daje nam w ten sposób do zrozumienia, że wchodząc do danej grupy kibiców, jesteśmy z nią złączeni aż do śmierci. Więzy między jej członkami są niczym łańcuch zawieszony przez przyjaciela na szyi Sandra. Zacieśniają się w trakcie kolejnych rozrób, borut i bójek. Bo chociaż Apacze w jednej ze swoich przyśpiewek zapewniają, że ich życie kręci się wokół niedzielnych meczów, w ich codzienności trudno doszukać się sportowych emocji. Ze względu na dożywotni zakaz wstępu na stadiony zamiast na rozgrywkach muszą meldować się na komendzie. O tym, jak ich ukochana drużyna radzi sobie na boisku, dowiadują się więc z relacji radiowych.
Lettieriego nie interesuje sport jako taki.
Dlatego jedynych piłkarzy, jakich zobaczymy na ekranie to ci, których zmagania zostaną nam zaprezentowane w materiałach archiwalnych na początku filmu. Nie znaczy to, że widzom zabraknie emocji. Wręcz przeciwnie. Poczucie nihilistycznego wiecznego powrotu towarzyszy nam od początku do końca. Z tego powodu po seansie spodziewajcie się gorzkiego kaca. „Ultras” wciąga niczym mistrzostwa świata. Dla wielu będą jednak od nich ciekawsze. Nie trzeba bowiem być kibicem piłki nożnej, aby w trakcie oglądania udzieliła nam się adrenalina towarzysząca bohaterom.