REKLAMA

Z moim ulubionym serialem dzieje się coś bardzo niedobrego. "The Strain" pikuje ostro w dół

Byłem zachwycony. Zresztą sami mogliście natknąć się na moje peany o serialu z wampirami. "The Strain" było inne od miłosnych opowiastek o amerykańskich dziewczynach z przedmieścia, w których zakochują się starożytni krwiopijny. Serial oferował krew, napięcie, strach, emocje i odpowiedni nastrój. Niestety, po 10 odcinkach zostało już chyba tylko to pierwsze.

Z moim ulubionym serialem dzieje się coś bardzo niedobrego. „The Strain” pikuje ostro w dół
REKLAMA
REKLAMA

Zaraz po seansie 10 odcinka nie czułem już absolutnie niczego z niesamowicie pozytywnych emocji, jakie towarzyszyły mi po obejrzeniu pilota. Niecodzienne podejście, mocne sceny grozy, odpowiednia obsada, niesamowite połączenie świata nowoczesnych technologii i mistycyzmu – wszystko to zostało skopane, wyparowało bądź utonęło w oparach absurdu. Tych jak na serial z takimi nazwiskami w obsadzie i po stronie reżyserskiej jest po prostu zbyt dużo. Doskonale zdaję sobie sprawę, że temat wampirów oraz nowoczesnego, dynamicznie zmieniającego się świata jest bardzo trudny do pogodzenia. Niestety, po produkcji takiej jak "The Strain" oczekiwałem chyba zbyt wiele.

Nie oznacza to oczywiście, że serial nie ma już mocnych elementów. Ma na pewno, czego przykładem są sceny z okresu drugiej wojny światowej oraz „wampirze komando”.

Cały problem polega na tym, że świetne ujęcia z okupowanej Polski roku 1944 mają się już ku końcowi. Groza obozu koncentracyjnego została ukazana, tak zwane „origin story” jednego z bohaterów opowiedziane, natomiast niesamowity Richard Sammel grający nazistę Eichorsta przedstawił nam swoją przeszłość do momentu zamiany w wampira. Temat został wyeksploatowany do cna. W najbliższych odcinkach najprawdopodobniej nie wrócimy już do miejsca zagłady Żydów, a to właśnie na ujęcia z tego miejsca czekałem najbardziej.

Drugą świetną odskocznią od nudnej narracji głównych bohaterów było pojawienie się wampirzego komanda. „Dobre” wampiry o  nieznanej motywacji, nieznanym pochodzeniu i nieznanej historii walczące z zarazą? Jestem jak najbardziej na tak. Niestety, po naprawdę mocnym wejściu producenci przestali grać na tej tajemniczej, niesamowicie interesującej nucie, najprawdopodobniej zostawiając ją na sam koniec pierwszego sezonu. Ogromna szkoda. Po bardzo szybkim „wypaleniu się” głównych bohaterów to właśnie ten wątek mógł dalej ciągnąć serial. Aktualnie nie ciągnie go nic.

Ciężko wskazać mi chociaż jeden wątek, dla którego naprawdę chcę dalej oglądać "The Strain". Pozostał już  tylko nowo wyrobiony nawyk. Do teraz nie mogę przeboleć niewykorzystanego potencjału zderzenia się mrocznych sił ze współczesnym światem.

Wampiry krok po kroku opanowują Nowy Jork, co producenci przyjmują bez żadnych większych komplikacji. Coś takiego jak szersza perspektywa tutaj nie istnieje. Gdzie wojsko? Gdzie gwardia narodowa? Gdzie ewakuacje ludności? Jasne, od 10 odcinka możemy obejrzeć coraz większy chaos na ulicach, ale koncepcja „wyłączenia” największych dostawców sieci komórkowych oraz Internetu na okres przynajmniej kilku dni jest po prostu śmieszna. Zwłaszcza kiedy stoi za tym hakerka potykająca się o własne nogi. Doskonale rozumiem, ze we współczesnym świecie to polityka coraz częściej jest kamerdynerem światowych korporacji i światowego pieniądza. Najpotężniejsi prywatni działacze na naszej planecie wciąż jeszcze nie są tak silni, aby wizja inwazji wampirów na Nowy Jork przeszła bez echa. Wielkie Jabłko zdaje się być w "The Strain" samotną wyspą, całkowicie oderwaną od realnego świata, realnych możliwości i realnych procedur. Ogromna szkoda. Po obejrzeniu pilota spodziewałem się czegoś zupełnie innego.

Druga para kaloszy to nieprzekonująca gra aktorska. Na tym polu wiecznie przejęty Corey Stoll mocno odstaje od co najwyżej średniej reszty. Żadna z postaci mnie nie zainteresowała. Z kolei te, które zyskały moją sympatię w pierwszej części sezonu, do teraz dążyły ją już stracić. Bohaterowie się irytujący, działają irracjonalnie, postępują idiotycznie i odrzucają od ekranu. Nawet „jedyny sensowny” Kevin Durand wcielający się w imigranta Vasiliy’ego zdążył już umorusać się w oparach miłosnych uniesień i emocjonalnych decyzji. Chociaż "The Strain" wciąż daleko do miana drama queen, serial nigdy nie powinien się zbliżać do tych obszarów.

No i same wampiry – te najzwyczajniej w świecie dążyły mi spowszednieć. Chyba każdy z nas nieco rozczarował się po Mistrzu.

Przyznam, że wizerunek „najważniejszego z wampirów” przelatującego niczym mgła pośród łózek więźniów w obozie koncentracyjnym robił niesamowite wrażenie. Niestety, od kiedy piewca wszelkiego zła odsłonił kaptur, cała magia gdzieś uleciała. Ot, Nosferatu pozbawiony nosa, niewiele inny od bezmyślnych wampierzy, które wałęsają się po ciemnych zaułkach Nowego Jorku.

Gdybym miał porównać do czegoś krwiopijców z "The Strain", zdecydowanie byłyby to zombie. Stadny instynkt, brak zdolności do podejmowania błyskawicznych, indywidualnych decyzji, zupełne wypranie ze świadomości, wieczny głód, przygarbiona postawa, poszarpana motoryka – wypisz wymaluj statyści z "The Walking Dead". Oczywiście jednostkowe przykłady potężniejszych wampirów takich jak Thomas Eichorst i dowódca komanda odpowiednio nakręcają opowieść, ale tych jest po prostu zbyt mało.

Na sam koniec narracja – ta od przynajmniej kilku odcinków stanęła w miejscu.

REKLAMA

Od kiedy w sieci znalazły się informacje, że "The Strain" doczeka się drugiego sezonu, cała akcja po prostu zamarła, jak za wbiciem wampirzych kłów.

Niby Nowy Jork opanowują krwiopijcy, niby nadchodzi zagłada ludzkości, niby pierwotne zło znajduje się głęboko w kanałach Nowego Jorku, ale obsada nic sobie z tego nie robi. Od dobrych kliku epizodów ta siedzi w bezpiecznym schronieniu, mizdrząc się jeden do drugiego, przytulając, pocieszając i jedząc szynkę. Tak prezentuje się fabuła "The Strain" serwowana nam przez ostatnie trzy tygodnie. Nie o taki serial walczyłem i nie takiego serialu o wampirach potrzebuję.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA