Na świecie powstaje tyle książek, że nikomu nie starczy życia, żeby je wszystkie przeczytać. Wydawnictwa "przemycające" do Polski kulturę zagraniczną ułatwiają nam jednak wybór, tłumacząc tylko dzieła, które są - według nich - tego warte. Dziwi mnie, że napisany w roku 1989 "Hyperion" zawędrował do rodzimych księgarni dopiero rok temu, a od kontynuacji datowanej na 1990 r. jeszcze czuć świeżością z księgarnianych półek. Całe szczęście, że różnica w ukazywaniu się kolejnych tomów nie była tak znacząca, jak między wydaniem oryginalnym i tym w naszym kraju. W przeciwnym wypadku czytelnicy byliby chyba mocno zniecierpliwieni wyglądaniem na kolejną porcję przygód Pielgrzymów. A było na co czekać.
Gdyby ktoś nie pamiętał lub, po prostu, nie czytał "Hyperiona", przypomnę, że jest to opowieść o siedmioosobowej wyprawie do Grobowców Czasu na odległej planecie zamieszkiwanej przez niezbyt przyjemnego jegomościa, Chyżwara. Kreatura jest tak potężna, że utworzył się jej własny Kościół, a ona sama tytułowana jest jako Władca Bólu. Mało jest tych, którzy mogą się pochwalić spotkaniem z tą bestią, bo kto raz ją ujrzał, ten raczej z tego spotkania cało nie wyszedł. Problem polega na tym, że jej siedlisko - po wielu latach skrywania swoich tajemnic - zaczyna się otwierać. Całość owiana jest mitem, według którego Grobowce skrywały tajemnicę przyszłości, bo stamtąd zostały wysłane. Dlatego też Sieć postanowiła wysłać Pielgrzymów, by rozwikłali zagadkę. Sześciu z nich zginie. Jeden przeżyje, a nawet zostanie spełniona jego prośba, z którą udał się na Hyperiona.
Dan Simmons w poprzedniej części główny wątek podróży odłożył nieco na bok. Skupiono się raczej na przedstawieniu niezwykłych historii poszczególnych bohaterów. Był to dość ciekawy zabieg literacki, bo pozwolił na połączenie kilku mniejszych opowiadań w zróżnicowanych stylach w jednej książce. W "Upadku Hyperiona" pełną parą powrócono do samej pielgrzymki i grozy ją otaczającej. Nie znaczy to jednak, że całkiem pozbywamy się wielowątkowości. Dodano bowiem tajemniczą postać, która posługując się nazwiskiem Joseph Severn, uczestniczy w licznych debatach politycznych na temat rozpoczynającej się wielkiej wojny o panowanie nad tytułową planetą. Mamy tu więc zarówno wiele akcji rozgrywających się wokół Grobowców Czasu, jak i nieco leniwie przedstawione obrady wśród rządzących Siecią.
Opowiedziana historia wciąga bez mała. Napięcie jest wzmacniane tym bardziej, im częściej na scenę wkracza złowrogi Chyżwar. Rozdziały, które opisują powiązane z nim wątki, czyta się jednym tchem i wprost nie można się od nich oderwać. Całkowitym przeciwieństwem są natomiast dość nudne momenty, w których śledzimy plany polityków. Pomimo tego, że mamy tu tak duże zróżnicowanie tempa opowieści, to ogólnie mógłbym powiedzieć, że całość czyta się dość wolno, jeśli nawet nie mozolnie. Nie mówię, że "Upadek Hyperiona" jest nudny, ale podobnie jak lekturę poprzedniczki, tak i zagłębianie się w tę część trzeba sobie rozłożyć na co najmniej kilka etapów. Człowiek po prostu po kilku rozdziałach chce odpocząć od tego wszystkiego i dać sobie spokój z kosmicznymi bojami.
Dość dziwnym zabiegiem jest dla mnie wprowadzenie narracji jak z serialu telewizyjnego. Gdy po nieco nudniejszej części trafiamy na rozdział, w którym aż tłoczno będzie od akcji i nagłych zmian, w paru zdaniach mamy streszczone, co ostatnio działo się w tym wątku. Pozwolę sobie zacytować fragment z początku, aby nie zdradzić ważnych wydarzeń: "Martin Silenus, Sol Weintraub i konsul brną przez wydmy w stronę Sfinksa, kiedy Brawne Lamia i Fedmahn Kassad wracają z(...)". Czyż to nie brzmi jak telewizyjne "Poprzednio w Zagubionych:(...)"?
W gruncie rzeczy "Upadek Hyperiona" to bardzo dobra książka. Jest kontynuacją naprawdę ciekawej historii, która pozwala wczuć się w niesamowity klimat jaki tworzy zagadka Prądów Czasu. Nie jest to jednak lektura łatwa. Przebrnięcie przez nią nieco bardziej "wygodnym" czytelnikom może zdawać się zbyt nużące i w połowie odłożą ją na półkę. Myślę jednak, że ci, którym podobał się "Hyperion", nie zawahają się i sięgną po kontynuację. Ci zaś, którzy z żadną z części się nie zapoznali, powinni jak najszybciej dać szansę Danowi Simmonsowi i jego twórczości.