Temat parytetów od zawsze budził wiele kontrowersji oraz podziałów w społeczeństwie. Dla Polaków to temat świeży, z którym mamy niemały problem w ocenie. Od zawsze byłem zdania, że parytety to jedno z przydatnych narzędzi w środowiskach całkowicie zdominowanych przez mężczyzn (ale tylko tam!), jednak to co próbuje osiągnąć Warner Bros. na przykładzie Wonder Woman jest po prostu niesmaczne.
Jak podaje The Hollywood Reporter, w Warner Bros. szukają kobiecej osobowości, która stanęłaby na czele produkcji „Wonder Woman”. Spece od wizerunku w ogromnej wytwórni doszli do wniosku, że skoro to właśnie oni wyprodukują pierwszy film w całości poświęcony żeńskiej super-bohaterce, powinni dołożyć do tego reżyserkę reprezentującą płeć piękną. Zapewne w Warner Bros. są przekonani, że taki sprytny zabieg będzie mistrzowskim posunięciem pokazującym postępowość firmy, chęć otwarcia na kobiece, utalentowane umysły, a może nawet żeńską część miłośniczek komiksów o superbohaterach. Tyle tylko, że to jedna wielka bujda.
Branża filmowa, zwłaszcza jej rosnący w oczach sektor poświęcony superbohaterom jest w całości zdominowany przez mężczyzn. To fakt.
Mężczyźni są producentami oraz reżyserami, z kolei męskie role zawszę są tymi najważniejszymi. Thor, Iron-Man, Hulk, Kapitan Ameryka – to wszystko zarośnięci, muskularni herosi. Oczywiście mamy Czarną Wdowę graną przez Scarlet Johansson, ale chyba wszyscy możemy się zgodzić, że ta jest jedynie ładnym dopełnieniem dla przepełnionego testosteronem składu Avengersów. Z tej perspektywy nadchodzącą „Wonder Woman” oraz „Ms. Marvel” witam z naprawdę szeroko rozpostartymi ramionami. Środowisko napakowanych herosów w końcu poszerzy się o żeńskie postacie na tyle pogłębione i na tyle kompleksowo skonstruowane, że będą w stanie obronić swoje własne, pełnometrażowe filmy. Decyzja szefostwa Warner Bros. o tym, aby iść za ciosem i zatrudnić panią reżyser jest jednak zupełnie błędna i wynika z fatalnych przesłanek.
Po pierwsze, reżyser to nie jest zawód. To część świata sztuki oraz kultury popularnej. To ambasador doznań, którego nie determinuje ani płeć, ani wygląd, ani wiek. Reżyser jest postrzegany tylko i wyłącznie przez swoje dokonania, swoje dzieła oraz swoją historię. Reżyser to ani nie mężczyzna, ani nie kobieta. To sługa widowni, który musi zapewnić jej odpowiednią rozrywkę oraz odpowiednie doświadczenia. Tam, gdzie zaczyna się polityczna poprawność, tam kończy się sztuka, rozumiana jako nieskrępowany, całkowicie wolny od regulacji i sztywnych zasad akt działalności człowieka.
Po drugie, decyzja Warner Bros. jest uwłaczająca również dla samych kobiet. Oznajmiając, że „szuka się kobiety” na stanowisko reżysera, tak naprawdę szuka się płci. Nie uzdolnionego twórcę filmowego. Nie osobę o niesamowitej biografii i wspaniałym katalogu dokonań. Szuka się rozwianych włosów, kobiecych piersi, długich nóg oraz wcięcia w talii, aby pokazać, jak bardzo tolerancyjni i poprawni jesteśmy. Jeżeli to dopiero nie jest przedmiotowe traktowanie, no to ja już nie wiem, co zasługuje na miano takiegoż. Warner Bros. pokazuje takim działaniem, że nie potrzebuje niesamowitego reżysera, ale „twarzy do zdjęć”. Nie przypominam sobie, aby Ubisoft ogłaszał poszukiwania "kobiecej producentki gier". Feministyczna ikona Jade Raymond wszystko osiągnęła sama, za sprawą talentu oraz ambicji. Warto dodać, że branża gier jest jeszcze bardziej zdominowana przez mężczyzn niż branża filmowa.
Po trzecie, jestem przekonany, że kobieca perspektywa jest niesamowicie potrzeba w sztuce i kulturze, ale tam, gdzie ta naprawdę się przydaje. Nie dziwię się, że kobiety mają dosyć „kobiecych” książek pisanych przez mężczyzn, co jeszcze kilkanaście lat temu było zjawiskiem całkowicie normalnym i powszechnym. O ile jednak kobiece spojrzenie, kobieca wrażliwość i kobiecy punkt widzenia jest niezwykle pouczający oraz wzbogacający mężczyznę, po jaką cholerę potrzeba tej perspektywy w filmie o superbohaterach? Tutaj chodzi o wybuchy! O akcję! O ratowanie świata i o efektowne ujęcia na tle zachodzącego słońca! Kompetencję do nakręcenia czegoś takiego posiadają zarówno kobiety jak i mężczyźni. Jak pisałem – płeć nie powinna mieć tutaj większego znaczenia. „Wonder Woman” nie będzie ani dramatem, ani biografią, ani innym bardziej wysublimowanym gatunkiem. Mam wrażenie, że zaczynamy lewitować w jakichś oparach absurdu.
Żebym został dobrze zrozumiany – jeżeli jakakolwiek kobieta nakręci film o superbohaterach, bez wątpienia będę to uważał za ciekawe, pozytywne zjawisko. Tyle tylko, że po prostu nie o to chodzi.
To niesamowite, jak bardzo ocenzurowane zostały filmy na przestrzeni ostatnich lat. Jak polityczna poprawność wdarła się drzwiami i oknami do kinowych sal, co bardziej kontrowersyjnym twórcom zamykając usta i ucinając dłonie. Kiedy po raz ostatni w jakiejś hollywoodzkiej superprodukcji wiedzieliście akt seksualny? Kiedy obecne były tam nagie ciała bądź bohaterowie palący papierosy? Nie przeczę, takie widoki wciąż się zdarzają, ale znacznie rzadziej niż kilkanaście lat temu. Dzisiaj każdy się boi, ponieważ media masowe czym prędzej wyłapują takie dzieła, mieszają z błotem i opluwają autorów, pogardą przykrywając prawdziwe ludzkie problemy.
Kobiece „Wonder Woman” doskonale wpisuje się w ten trend. Trend ujednolicania oraz stosowania się do wzorów. Już na samym początku wytwórnia zamyka drogę do reżyserii kinowego widowiska mężczyznom, w imię czego? Poprawności politycznej? „Dania szansy” kobietom? Przyznam, że nie kupuję tego i gdybym sam dostał do nakręcenia film nie ze względu na własne kompetencje, ale płeć, na pewno nie czułbym się z tym komfortowo. Miałbym wrażenie, że ktoś traktuje mnie jak dziecko specjalnej troski, z którym ładnie, szczodrze i hojnie ów ktoś wygląda na zdjęciach. Jestem za tym, aby kobiety kręciły filmy o superbohaterach (ba, ja czegoś takiego nie mogę się doczekać!), ale na pewno nie tą drogą.
Przepraszam, jeżeli nieumyślnie obraziłem w tekście jakąś kobietę. Ja naprawdę jestem po waszej stronie. Po prostu wierzę w wasze umiejętności.