Do kina weźcie chusteczki. Whitney to wzruszająca opowieść o jednej z najlepszych wokalistek w dziejach
"Whitney", czyli film dokumentalny o życiu i karierze Whitney Houston, to szczery do bólu portret jednej z najlepszych wokalistek wszech czasów. Będący jednocześnie potwornie smutną współczesną tragedią opowiadaną ustami ludzi, którzy do niej doprowadzili.
OCENA
Kevin McDonald powoli wyrasta na mistrza kina dokumentalnego. Już jego poprzednie dzieło, "Marley", o życiu Boba Marleya, było brawurowo opowiedzianą i wyreżyserowaną historią.
"Whitney" idzie o kilka kroków dalej.
Poznajemy w nim z jednej strony drogę do niesamowitej sławy Whitney Houston, a z drugiej wszystko to, co doprowadziło do jej smutnego upadku.
McDonald łączy w sobie ponadprzeciętne umiejętności sprawnego kronikarza z wizualnym autorem. Komponuje on nie tylko zajmującą biografię ikony popu, ale i poruszający dramat o wrażliwej dziewczynie, która nie była gotowa na szorstki świat wokół niej.
Podróż zaczynamy od wątków, które ukształtowały młodą Whitney jako artystkę. Dowiadujemy się, że jej główną inspiracją oraz mentorką była jej mama, Cissy Houston.
Zarówno ona, jak i jej liczne ciotki oraz kuzynki związane były z branżą muzyczną. Cissy sama śpiewała w chórkach legend muzyki pop i soul. Sama jednak nigdy nie odniosła sukcesu jako solowa artystka i nie dane jej było wydać solowej płyty. Swoje frustracje i chęć sukcesu przerzuciła więc na córkę, którą kochała i próbowała wspierać. Była też jednak powodem jej pierwszych rozczarowań i załamań nerwowych.
Romans Cissy z miejscowym pastorem oraz rozwód z mężem zdewastowały psychikę młodej Whitney. Równolegle matka była dla niej wzorem do naśladowania na scenie, to ona stanowiła dla przyszłej gwiazdy punkt odniesienia, była jej mentorką, od której uczyła się tego, jak prezentować się podczas występów i odpowiednio emitować swój głos.
Whitney nie miała wcale łatwiejszej relacji ze swoim ojcem.
Troszczył się o nią, pomagał, wraz z jej braćmi, podczas tras koncertowych. Zajmował się jej biznesami i trzymał pieczę nad pieniędzmi. I właśnie to ostatnie było głównym spoiwem ich toksycznego związku – John Houston myślał tylko o pieniądzach. Jego obsesja na ich punkcie doszła do tego stopnia, że nie tylko dowolnie dysponował majątkiem córki, ale i na koniec swojego życia złamał jej serce, pozywając Whitney na 100 mln dol.
"Whitney" dokładnie pokazuje niemalże każdy aspekt życia wokalistki, który uczynił z niej gwiazdę, ale też i wpłynął na to, w jakim kierunku potoczyło się jej życie. Poznajemy nieznane do końca fakty dotyczące jej znajomości z bliską przyjaciółką Robyn, która towarzyszyła jej od samego początku kariery.
Przed kamerą wypowiadają się przyjaciele, managerzy oraz członkowie rodziny Whitney Houston. W tym także i były mąż Bobby Brown. Jak się okazuje, to wcale nie on wprowadził ją w świat twardych narkotyków, choć oczywiście miał destrukcyjny wpływ na jej życie i z pewnością pomógł jej rozwinąć nałóg oraz wyniszczył psychicznie.
Problemy Whitney miały swoją genezę w dzieciństwie.
Z filmu dowiadujemy się, że była ona molestowana jako dziecko, przez swoją własną kuzynkę.
W połączeniu z wymagającą matką, chciwym ojcem oraz rozpadem związku jej rodziców stworzyło to bombę z opóźnionym zapłonem. A wielka sława, którą Houston ze względu na swój "boski dar" zyskała od losu, zadziałała niczym zapalnik, który totalnie rozregulował jej psychikę. A że tak jak Amy Winehouse (i pewnie cała masa innych artystów) Whitney była piękną, wrażliwą i delikatną duszą, to nie dała sobie rady z cynicznym światem i ludźmi wokół niej, którzy dali się omamić żądzy pieniądza.
"Whitney" jest więc przede wszystkim współczesną tragedią, która powtarza scenariusz nadzwyczaj często występujący, nie tylko pośród muzyków czy artystów, ale w ogóle pośród wrażliwych ludzi, którzy pragną miłości i akceptacji, a spotykają się z odrzuceniem, wykorzystywaniem i brakiem elementarnej empatii, nawet ze strony bliskich.
McDonald po mistrzowsku snuje tę opowieść.
Wykorzystuje fragmenty kultowych klipów Houston, niesamowitych wykonań jej hitów podczas koncertów oraz jej pierwszego wystąpienia w telewizji w 1983 roku.
W dodatku reżyser kreśli też przy okazji tło społeczne i kulturalne. Przebija się więc z obrazami kanałów newsowych, nagłówkami gazet, relacjami z wojen i protestów oraz przemowom prezydentów USA na przełomie lat 80. i 90. To wszystko w imponującym, teledyskowym stylu buduje kontekst całej historii dramatycznych losów Whitney Houston, nie odwracając uwagi od meritum, ale jednocześnie uświadamiając widzom, jak wówczas wyglądał świat. Rewelacyjny pomysł narracyjny.
"Whitney" jest wiec oczywiście przede wszystkim filmem dla fanów Whitney Houston. Dowiedzą się oni sporo o jej życiu, zarówno przed zdobyciem sławy, jak i już wtedy, gdy stała się światowym fenomenem. Zagłębią się w jej problemy rodzinne oraz poznają przyczyny jej tragicznej śmierci. Zobaczymy wiele archiwalnych niepublikowanych wcześniej zdjęć i nagrań wideo. Wysłuchamy też wypowiedzi, które rzucają zupełnie nowe światło na jej życie.
Ale film Kevina McDonalda spokojnie mogą obejrzeć też i ludzie niekoniecznie interesujący się postacią Houston. Jest to bowiem uniwersalna opowieść o tragicznych losach kobiety, która szukała miłości, a w zamian spotkała odrzucenie i niezrozumienie.
"Whitney" stanowi wspaniały hołd dla niesamowitego głosu, jednego z największych w historii.
Słuchanie go na dużym ekranie, przy kinowym nagłośnieniu po prostu wbija w fotel i powoduje pojawienie się legionu dreszczy na plecach. Oglądanie tak wielkiego talentu, który nie miał okazji w pełni wybrzmieć i w pewnym momencie zszedł na drugi plan, tak w jej życiu, jak i w percepcji medialnej Whitney, samo w sobie jest dojmująco smutne.
Przygotujcie się mentalnie, weźcie ze sobą chusteczki i koniecznie wybierzcie się na "Whitney". To jeden z najlepszych i najbardziej kompleksowych filmowych portretów artystów, jaki przyjdzie wam obejrzeć.