Zbyt długa, niedojrzała bajeczka dla gimbusów o miłosnych dylematach. Naiwna i tandetna wizja świata. Sequel dokładnie o tym samym, co część pierwsza. Idiotyczne zakończenie. To wszystko bzdury. Drugie „Igrzyska Śmierci” są nawet lepsze od poprzednich.
Choć na całym świecie „W pierścieniu ognia” zbiera recenzje raczej pozytywne, nie brakuje negatywnych komentarzy. I po seansie muszę przyznać, że nie wiem z czego wynikają te sceptyczne głosy. Może ze zbyt wysokich, nierealnych oczekiwań?
Nie ma się przecież co oszukiwać, że „Igrzyska Śmierci” to wybitne, przełomowe dzieło, które można odczytywać na kilku poziomach. Jest to wszakże filmowa adaptacja powieści dla młodzieży, czyli teoretycznie ta sama półka co saga „Zmierzch”. Jednak od sztandarowej w tym gatunku produkcji, dzieli ją wszystko.
Ot, weźmy choćby – jakże ograny – trójkąt miłosny. W „W pierścieniu ognia” widać wyraźnie, że decyzja o tym, którego chłopca Katniss wybierze na swojego partnera, nie jest po prostu kwestią sercowych dylematów charakterystycznych dla jej wieku. Za wyborem, obojętnie jakim, idą ogromne konsekwencje dla niej samej i jej bliskich. Podobne troski towarzyszą jej bez przerwy. Zwyciężając w Igrzyskach i to jeszcze w tak widowiskowy sposób, stała się ulubienicą mediów, każdy jej ruch jest śledzony i komentowany. Jeden fałszywy krok i może skazać wiele ludzi na śmierć.
Świetnie poradziła sobie z tą rolą Jennifer Lawrence, która wypada naprawdę przekonująco i autentycznie. Rewelacyjnie odgrywa silną, dojrzałą ponad swój wiek, ale jednak zagubioną i rozdartą nastolatkę. Zresztą w ogóle w „W pierścieniu ognia” bardzo podobało mi się aktorstwo – postaci budzą dokładnie takie emocje, jakie miały budzić.
Film jest długi i w gruncie rzeczy w wielu miejscach powiela schemat fabularny pierwszej części, a mimo to zbudowane przez Francisa Lawrence'a napięcie i niespodziewane zwroty akcji przykuwają do ekranu. Nie ma w drugich „Igrzyskach Śmierci” dłużyzn, nie ma scen niepotrzebnych, ergo: nie ma nudy. Bardziej szczegółowe niż w „jedynce” zarysowanie poszczególnych bohaterów drugoplanowych i ich relacji z Katniss było moim zdaniem niezbędne. Szczególnie w kontekście zakończenia, które daje poczucie, że teraz dostaliśmy jedynie przedsmak tego, co czeka nas w finale tej historii.
Wszak film urywa się dość nagle, w dramatycznym momencie. To takie before party przed wielką imprezą. Ale przecież i na beforze można się dobrze bawić. Jasne, najchętniej od razu obejrzałbym kolejną część i dowiedział się co będzie dalej. Po seansie nie czułem się jednak oszukany, nie nosiło mnie ze zdenerwowania. Nie jest to typowy cliffhanger. Zakończenie „W pierścieniu ognia” przypomina swoją formą zakończenie „Imperium kontratakuje”. Pozostawia może lekki niedosyt, ale i mocno zaostrza apetyt przed daniem głównym.
Podobało mi się „W pierścieniu ognia” i z niecierpliwością czekam na trzecią część. Nie przeszkadzała mi łopatologia tego świata, nazbyt oczywista symbolika i pewne przerysowania. Nie irytowały mnie błędy, których na upartego można by trochę naliczyć. Zwyczajnie dałem się tej historii wciągnąć. Lekkie, przyjemne kino przygodowe, którego nie mogę nie polecić.