"Wiedźmin: Rodowód krwi" to przygodówka rodem z lat 90. Z Sapkowskim nie ma nic wspólnego
Na pół roku przed premierą 3. sezonu przygód Geralta z Rivii, Netflix zaprezentował fanom serial "Wiedźmin: Rodowód krwi", czyli opowieść o pierwszym zabójcy potworów i Koniunkcji Sfer. To kolejna próba rozszerzenia ekranowego uniwersum - rzecz w tym, że z oryginałem łączą ją co najwyżej niektóre nazwy własne.
OCENA
"Wiedźmin: Rodowód krwi" scenografią, kostiumami, dowcipem i strukturą scenariusza przywodzi na myśl kombinację klasyków kina przygodowego z telewizyjnymi produkcjami fantasy. Wyjąwszy liczne wulgaryzmy i dość brutalne sekwencje walk, mamy do czynienia z modelową podróżą drużyny awanturników, których celem jest uratować świat i przy okazji załatwić kilka swoich osobistych interesów.
W sadze Andrzeja Sapkowskiego pojawił się podobny motyw, który pisarz użył, by wywieść czytelników w pole i zafundować im rollercoaster emocji. AS właśnie po to sięgał po znane tropy - by przysłużyły się jego opowieści, wzbogaciły ją o szeroki wachlarz smaczków, a koniec końców, obrócone górą do dołu, zabawiły się z oczekiwaniami odbiorców. Ostatecznie jednak większe niż intertekstualność znaczenie mieli interesujący, zróżnicowani i wielowymiarowi bohaterowie oraz ich niejednoznaczne charaktery i czyny. Dlatego też fani książek Sapkowskiego z całą pewnością poczują się rozczarowani - "Rodowód krwi" to momentami przyjemna i niezobowiązująca rozrywka, w której jednak zabrakło choćby pierwiastka ducha twórczości Sapkowskiego.
Rodowód krwi to żaden Wiedźmin
Miniserial Netfliksa przeszedł wiele modyfikacji zanim wreszcie trafił na ekrany. Sześć planowanych odcinków zredukowano do czterech, rolę niektórych postaci poszerzono lub pomniejszono, dorzucono też Minnie Driver w roli narratorki. To za jej sprawą Jaskier poznaje historię Kontynentu i pierwszego wiedźmina - nie mam pojęcia, do czego oprócz pisania pieśni mu się przyda i w jaki sposób (czy raczej: po co?) twórcy chcą zespoić ten wątek z główną opowieścią o Ciri, ale ewidentnie taki jest plan.
Nie łudźcie się jednak - rola Jaskra w istocie ograniczona jest do minimum. To opowieść skupiona na okresie, kiedy Kontynentem władały elfy; walka o władzę i potęgę skłoniła część z nich do czynów, które sprowadziły olbrzymie zagrożenie na ten świat.
To paradoksalne, że właściwie wszystko, co najmocniej wiązałoby tę opowieść z uniwersum Sapkowskiego, dostaje tak mało czasu ekranowego lub zdaje się zupełnie oderwane od oryginału. Koniunkcja Sfer to minuta akcji, a pierwszy wiedźmin (jego/jej tożsamości nie zdradzę) okazuje się opętanym żądza zabijania Hulkiem (porównanie nieprzypadkowe - szał zabijania pierwszego mutanta hamuje... piosenka). O wspomnianych wyżej cechach charakterystycznych świata przedstawionego w prozie Sapkowskiego - o atmosferze nie wspominając - możecie całkiem zapomnieć. Gdyby pozmieniać część nazw własnych, ta zamknięta historia mogłaby stanowić w pełni autonomiczny miniserial fantasy (na który, swoją drogą, nie wykosztowano się zanadto - a przynajmniej nie w zauważalny sposób).
Islandzkie plenery robią robotę, ale poza tym "Rodowód" cierpi na przypadłość dwóch pierwszych sezonów "Wiedźmina" - wydaje się, pisząc delikatnie, bardzo skromny. Nieco za bardzo. CGI, scenografie i kostiumy momentami wyglądają - wybaczcie słownictwo - biednie i tanio. Projekty elfich budowli przywodzą z kolei na myśl budowle nadrozwiniętych cywilizacji obcych, które wizualnie diabelnie gryzą się z resztą architektury. A same elfy... cóż, od ludzi nie różnią się zupełnie, ale to zupełnie niczym, poza spiczastymi uszami.
Twórcy zorientowali się natomiast, że warto raz jeszcze sięgnąć po postać barda (tu: bardki) i napisać jakiś szlagierowy numer. Nie wiem, czy ten marketingowy chwyt sprawdzi się i tym razem, ale śpiewany przez Sophię Brown utwór "Stay with me, oh, lover" powraca w serialu kilkakrotnie. I dobrze, bo to naprawdę fajny utwór - zresztą, cały soundtrack Beara McReary'ego wypada, jak to zwykle u niego, naprawdę nieźle. Szkoda, że to jedyny element nowego "Wiedźmina", który wyróżnia się na tle podstarzałych przeciętniaków fantasy z niskim budżetem i wtórną fabułą. Fani "Wiedźmina" nie mają tu czego szukać.
Wiedźmin: Rodowód krwi - premiera 25 grudnia na platformie Netflix.