REKLAMA

Tak brutalnie dawno nie było. "Wiking" jest krwawy, ale ciągle chce się więcej

"Wiking" jest krwawą pulpą na arthouse'owych sterydach. Robert Eggers nie bierze jeńców. W poetycki język ubiera opowieść o wyniszczających wzorcach toksycznej męskości. To film, w którym przemocowe ekscesy stają się pełnoprawnym środkiem narracyjnym. Nawet jeśli was świat przedstawiony odtrąca swą brutalnością, ani razu nie zechcecie odwrócić wzroku od ekranu. Dlaczego? Dowiecie się z naszej recenzji.

wiking brutalny recenzja
REKLAMA

"Wiking" to ociekająca krwią opowieść o męskiej inicjacji. Robert Eggers bierze legendę księcia Amletha - pierwowzoru szekspirowskiego Hamleta - i przefiltrowuje ją przez swoje obsesje. Mamy do czynienia z brutalną pulpą wzniesioną do wymiaru wizualnego arcydzieła.

REKLAMA

W "Czarownicy. Bajce ludowej z Nowej Anglii" Robert Eggers zajmował się kobiecością. Wykorzystując klimat folk horroru, zaserwował nam psychodeliczną feministyczną baśń. W "Wikingu" podąża jednak tropem fascynacji, którym dał wyraz w "The Lighthouse". Ponownie opowiada o męskości, tym razem bezlitośnie rozwalając czaszki jej toksycznym wzorcom. Inicjacja głównego bohatera odbywa się bowiem poprzez kolejne padające na ekranie trupy.

Wchodzimy do bezwzględnie maskulinistycznej fantazji, w której jedyną honorową śmiercią jest polegnięcie w bitwie. W świecie przedstawionym nie ma nic gorszego niż życie w ciele zniedołężniałego starca czy zmożenie chorobą. Każdą krzywdę należy pomścić, bo nie ma nic przyjemniejszego niż miażdżenie wrogów i słuchanie lamentu ich kobiet. Eggers nie oszczędza więc ani głównego bohatera, ani widzów. W swym podejściu do legendy księcia Wikingów Amletha jest bezkompromisowy.

Wiking - recenzja nowego filmu twórcy "Czarownicy. Bajki ludowej z Nowej Anglii" i "The Lighthouse"

Księcia Amletha poznajemy, kiedy jest jeszcze małym chłopcem. Jego ojciec wrócił właśnie z wyprawy wojennej i doszedł do wniosku, że już czas, aby syn stał się mężczyzną. Inicjacja odbywa się w jaskini, gdzie obaj udają psy, warcząc i szczekając na siebie nawzajem. Chwilę potem brat króla Horwendila postanawia odebrać mu koronę i żonę. Protagonista jest świadkiem zabójstwa rodzica i poprzysięga zemstę. Jak mantrę powtarza "Pomszczę cię, ojcze, uratuję cię, matko, zabiję cię, Fjolnirze".

Wiking - premiera - recenzja

Streszczenie fabuły brzmi znajomo? Bardzo słusznie. Książę Amleth jest pierwowzorem Hamleta. Szekspir potraktował jego legendę mniej więcej tak samo jak Disney w "Królu lwie" jego najsłynniejszą sztukę. U Eggersa nie ma jednak miejsca na elżbietańską melancholię. Nie idzie on też drogą twórców "Księcia Jutlandii", którzy chcieli podejść do nordyckiego mitu z najntisową emfazą "Robin Hooda: Księcia złodziei", ale prócz wiarygodnego scenariusza zabrakło im budżetu na porządne kostiumy i scenografię. Reżyser "Wikinga" zmierza w zupełnie inną stronę, podkręcając na maksa surrealizm i przemoc interesującej go opowieści.

Wiking - arthouse'owa pulpa

"Wiking" to filmowy trip narkotykowy. Eggers od początku serwuje nam psychodeliki i konsekwentnie zwiększa ich dawkę. Każda scena ocieka oniryzmem. Kamera, jeśli się porusza, to powoli, pozwalając nam podziwiać ekscentryczną scenografię i kostiumy. Często zastyga w bezruchu, abyśmy mogli obserwować bohaterów z bliska i kiedy patrzymy na twarz Amletha, udzielają nam się jego gniew i determinacja. Reżyser atakuje nas bowiem kolejnymi stymulantami emocjonalnymi, wznosząc swoją opowieść do rangi wizualnego arcydzieła.

Eggers bawi się tu obrazem. Przeszyje was tu niemal monochromatyczny chłód, oślepi nasycona zieleń i rozgrzeje pomarańcz ognia. Zdjęcia wraz z towarzyszącą im niezmiennie mroczną muzyką sprawiają, że świat przedstawiony pochłania nas bez reszty. Działają w służbie immersyjności narracji, będąc jednocześnie przejawem megalomanii reżysera. To istna formalna ekstrawagancja. W gruncie rzeczy mamy bowiem do czynienia z prostą opowieścią. Na poziomie fabularnym jest to historia o zemście. Na poziomie znaczeniowym tyczy się wyniszczającej toksycznej męskości.

Eggersa interesuje przede wszystkim upór, z jakim Amleth napędza fatalistyczną machinę własnego losu. Dlatego estetyzuje przemoc, pokazując, jak główny bohater zimną stalą wyrzyna sobie drogę do Walhalli. Można wręcz poczuć smród ludzkich wnętrzności, kiedy do kamery podchodzi żołnierz z wylewającymi się z jego brzucha flakami. Ten film to pulpa w najczystszej postaci, ale podana przy pomocy arthouse'owych środków wyrazu. Reżyser do potęgi n-tej podnosi tu ekstremizmy znane z "Valhalli: Mrocznego wojownika".

Wiking - prymitywny, brutalny i wspaniały

REKLAMA

"Wiking" jest przesiąknięty prymitywizmem. On fascynuje swoją pierwotnością. Reżyser pozwala nam pogrążyć się w świecie, w którym żądzą najniższe ludzkie instynkty. Spirala przemocy sama się nakręca, a my podążamy od jednego trupa do drugiego. Opowieść napędzana jest testosteronem i adrenaliną, a z ekranu wylewa się atawistyczna groza, wprowadzając film na tereny dark fantasy. Jakby mroku było wam mało, to twórca co chwilę zagęszcza jeszcze atmosferę, nadbudowując ją folk horrorowymi obsesjami na punkcie ludowych rytuałów utrzymanych w stylu znanym z "Midsommar. W biały dzień".

Nienachalna, choć wyraźna symbolika atakuje nas ze sfery scenariuszowej i realizacyjnej. Seans staje się przez to wyjątkowo intensywnym doznaniem. Każda scena funkcjonuje na własnych warunkach, a Eggers, jakby w maniakalnym uniesieniu, mnoży afektywne bodźce. Z tego powodu tempo "Wikinga" może widza nieco zmęczyć. Jest to też jeden z tych filmów, które ogląda się o wiele lepiej, niż później analizuje. Reżyser kilka razy się potyka i nie dość, że zdarza mu się wypadać z narzuconego przez siebie rytmu narracji, to jeszcze nie wykorzystuje pełnego potencjału swojej opowieści. Dotrze to jednak do was dopiero gdy skończycie zbierać szczękę z podłogi sali kinowej.

"Wiking" zahipnotyzuje was w kinach od 22 kwietnia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA