Nie przesadzam: Dorociński to najjaśniejszy punkt 2. sezonu serialu "Wikingowie: Walhalla"
2. sezon serialu "Wikingowie: Walhalla" miał sprawić, że ten spin-off popularnej produkcji od History wreszcie nabierze wiatru w żagle. Tymczasem nie sposób pozbyć się wrażenia, że otrzymaliśmy niepotrzebnie rozwleczony zapychacz, który do kluczowych wydarzeń mógłby (i powinien) doprowadzić nas zupełnie inną, znacznie krótszą drogą.
OCENA
O pierwszej odsłonie spin-offu serialu o Ragnarze i jego synach pisałem, że to całkiem przyzwoity materiał - lepszy, niż ostatnie serie oryginału. Walory rozrywkowe i umiarkowanie angażujący scenariusz sprawiły, że z uprzejmym zainteresowaniem wyglądałem kontynuacji. Niestety, 2. sezonowi produkcji Netflixa pt. "Wikingowie: Walhalla" brakuje zalet poprzednika.
Drugi rozdział tej opowieści jest podzielony na cztery, rzadko kiedy splatające się ze sobą wątki, a rozpoczyna się chwilę po wydarzeniach z Kattagatu. Olaf - po pokonaniu przez armię Swena Widłobrodego - nie zostaje stracony, musi jednak nauczać i za wszelką cenę chronić Swena Knutssona, chłopca namaszczonego na króla Norwegii. Freya trafia do Jomsborgu, czyli osady wikingów u ujścia Odry. Harald z Leifem uciekają na Ruś do Jarosława Mądrego (do Marcina Dorocińskiego jeszcze wrócimy), by wkrótce wyruszyć w podróż do Konstantynopola. Tymczasem Emma z Normandii toczy pełną intryg batalię z Earlem Godwinem w Londynie. Wątek angielski jest całkowicie odcięty od pozostałych.
Wikingowie: Walhalla - sezon 2. Recenzja serialu Netflixa
Odseparowanie od siebie wątków i niezgrabne przeskakiwanie od jednego do drugiego (czasem po zaledwie dwóch ujęciach - chaotyczny montaż w tej odsłonie potrafi przegrzać zwoje) nie przysłużyły się tej opowieści. 2. sezon "Walhalli" to dziwny, pełen przestojów rozdział przejściowy, który zaliczył olbrzymi regres rozrywkowy względem "jedynki". Gdy tempo pada, jeszcze dotkliwiej boli nas deficyt świeżych pomysłów na rozwój stworzonych na potrzeby opowieści elementów czy ewolucję bohaterów (ci, niestety, stoją w miejscu, a aktorzy uparcie grają ich na jednej nucie). W "Walhalli" bronią się głównie postacie kobiece, zwłaszcza te z dalszego planu - wypadają znacznie ciekawiej, niż centralne nazwiska tej opowieści, których losami coraz trudniej się przejmować.
To wszystko jest zbyt monotonne i wtórne, by wydusić z widza emocje - pal sześć, że twórcy coraz mniej przejmują się faktami historycznymi, na przykład pokazując postacie, które w tym okresie były już martwe (umówmy się - "Wikingowie" od zawsze podchodzili do historii raczej swobodnie). Problem polega na tym, że główna oś fabuły przypomina mozolne brnięcie naprzód przez trzęsawiska, a wątki poboczne - nawet te ciekawsze - wydają się doklejone do niej na siłę i donikąd nieprowadzące.
Ci z was, którzy mieli nadzieję zobaczyć więcej Marcina Dorocińskiego, mogą czuć się rozczarowani.
Choć polski aktor (klasa sama w sobie - reszta obsady wypada na jego tle aż. nazbyt amatorsko) wprowadza swoim Jarosławem przyjemny powiew lekkości do tej dość jednostajnej tonalnie opowieści, jest go w tej odsłonie dość mało. Za mało.
"Walhalla" bywa efektowna i zdarzają się sekwencje, w których wynagradza odbiorcom cierpliwość - niestety, dzieje się tak zbyt rzadko. Serial nie schodzi poniżej pewnego poziomu jakości w sensie ogólnym - realizacyjnym, scenopisarskim - ale zdaje się nie mieć już do zaoferowania nic ponad to, czym franczyza raczy nas od kilku ostatnich lat. A w związku z powyższym trudno wyczekiwać 3. odsłony ze zniecierpliwieniem.