Dopiero pół roku po światowej premierze "Dallas Buyers Club" - "Witaj w klubie", wylądowało w naszych kinach. Dziś, nareszcie, mamy okazję przekonać się, jaki jest ten film, o którym najwięcej mówiło się w kontekście znakomitych ról Matthew McConaugheya oraz Jareda Leto i podjęcia trudnego tematu w niebanalny sposób.
Głównym bohaterem "Witaj w klubie" jest Ron Woodroof, stereotypowy przedstawiciel południowej części Stanów Zjednoczonych. Ceni sobie proste przyjemności. Uwielbia kobiety i alkohol, nie stroni też od narkotyków, a jego pasją jest rodeo. Wiadomość o tym, że jest nosicielem wirusa HIV, spada na niego jak grom z jasnego nieba. Gdy dowiaduje się, że jego organizm jest w tak opłakanym stanie, iż pozostało mu nie więcej niż trzydzieści dni życia, postanawia zrobić wszystko, aby kupić sobie więcej czasu.
W poszukiwaniu eksperymentalnego leku, który ma mu pomóc, Ron trafia do Meksyku, do kliniki należącej do pozbawionego licencji lekarza. Tam, dzięki kuracji prowadzonej przy pomocy niedopuszczonych do sprzedaży w USA medykamentów, udaje się postawić na nogi znajdującego się na skraju śmierci bohatera. Zdolny do funkcjonowania, Ron pakuje bagażnik swojego samochodu pudłami wypełnionymi tymi specyfikami i rusza rozprowadzać je wśród potrzebujących.
Mijają miesiące, podczas których interes Woodroofa kręci się coraz lepiej i lepiej, a ten, nastawiony początkowo do swoich homoseksualnych klientów wyjątkowo negatywnie, zaczyna zmieniać do nich swój stosunek, nie tylko ich tolerując, ale wręcz obdarzając sympatią. Duży wpływ ma na to Rayon (Jared Leto), transseksualista, również zarażony HIV, który pomaga Ronowi w prowadzeniu biznesu.
Film opowiada historię o przemianie, jaka dokonuje się w postaci granej przez McConaughey. Z zatwardziałego homofoba staje się przyjacielem gejów. Z kanciarza o nieskomplikowanym systemie wartości odpowiedzialnym i skutecznym biznesmenem. Wreszcie z ogarniętego nałogami straceńca - kimś, kto potrafi zadbać o siebie i o ludzi, którzy go otaczają. Przy czym wszystkie te zmiany, podobnie jak cała przedstawiona w "Witaj w klubie" historia, są wiarygodne. Żadna z nich nie przychodzi łatwo, nie zachodzi "bo tak". Każda wynika z długiej walki, jaką toczy Ron - jest stopniowa, złożona.
"Witaj w klubie" podejmuje trudne tematy - epidemia AIDS, nieetyczne praktyki koncernów farmaceutycznych i przedstawicieli służby zdrowia, tolerancja, śmierć. O wszystkim tym potrafi jednak mówić swobodnie, oswajając widza z dramatycznymi przeżyciami Rona. Największą zaletą filmu jest jego idealne wyważenie. Ani na moment nie przesadza w żadną stronę. Choć jest zabawny, nie jest komedią. Choć wzrusza - to nie melodramat. Dzięki temu ogląda się go z niekłamaną przyjemnością od początku do końca, nawet na chwilę nie tracąc zainteresowania tym, co dzieje się na ekranie.
Aktorsko "Witaj w klubie" to absolutny majstersztyk. Musiałem obejrzeć, żeby zrozumieć czemu to McConaughey a nie DiCaprio albo Bale zgarnęli w tym roku Oscara. To w tej chwili aktor totalny, który jest w stanie zagrać chyba jakąkolwiek postać i zawsze zrobi to po mistrzowsku. Sposób, w jaki oddał Rona Woodroofa to poezja, nie wierzę, że dało się to zrobić lepiej. Podobnie brawurowy jest Jared Leto - z bohatera, który przed seansem jawił mi się jako sztampowy, wycisnął wszystko, co tylko się dało i zbudował go tak doskonale, jak tylko było to możliwe.
To jeden z lepszych ubiegłorocznych filmów z grona nominowanych do Oscarów. Porywa spójną narracją i fenomenalną realizacją. Efektowna wydmuszka, którą jest "Wilk z Wall Street" i okrutnie nudny "American Hustle" nawet nie zbliżają się do jego poziomu. Przy tym jednak daleko mu do wybitności i za kilka lat, jeśli w ogóle, pamiętany będzie tylko za sprawą znakomitych ról McConaugheya i Leto. Tak czy inaczej - polecam obejrzeć.