REKLAMA

Bez niego nie byłoby Gimliego, ale gdy upomniał się o swoje, dostał od producentów z buta

Po latach od premiery legendarnej adaptacji „Władcy Pierścieni”, swoim żalem do członków ekipy produkcyjnej podzielił się z mediami aktor, bez którego nie zobaczylibyśmy Gimliego w akcji. I ciężko mu nie współczuć, bo zważywszy na cały ten spędzony na planie czas i ciężką pracę włożoną we współtworzenie filmowej inkarnacji krasnoluda, potraktowano go, kolokwialnie pisząc, z buta.

Władca PierścieniPetera Jacksona zakorzenił się w świadomości konsumentów kina i kultury popularnej jako wzorowa adaptacja i najlepszy film (a nawet trzy!) fantasy w historii. Ciężko się nie zgodzić, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że po dwóch dekadach ta blisko dwunastogodzinna (jeśli podliczymy wersje reżyserskie) epopeja wciąż prezentuje się wspaniale. Myśląc o członkach Drużyny Pierścienia, widzimy twarze Viggo Mortensena czy Elijaha Wooda, słysząc o Legolasie i Gimlim, od razu wizualizujemy sobie twarze Orlando Blooma i Jonathana Rhysa-Daviesa.

Nie ma nic dziwnego w tym, że dla większości widzów dublerzy czy kaskaderzy pozostają anonimowi; tak się już utarło, że postać należy do aktora, który użycza jej swojej twarzy. Zdarza się jednak, że dubler daje filmowemu bohaterowi znacznie więcej, niż można było przypuszczać. Tak było w przypadku Bretta Beattiego, którego w roli wspomnianego Gimliego widzimy na ekranie przez naprawdę długi czas i w zadziwiająco wielu scenach. Beatti w ostatnim czasie ujawnił szczegóły swojego występu i pożalił się na ekipę produkcyjną, która odmówiła uwzględnienia jego nazwiska w kluczowej części napisów końcowych.

władca pierścieni film gimli kaskader
REKLAMA

Widzieliście Beattiego we „Władcy Pierścieni” częściej, niż się wam wydaje

REKLAMA

O tym, jak istotny dla całej ekipy był Beattie, świadczy nawet jego tatuaż. Lubiący zakulisowe ciekawostki fani doskonale widzą, że główni aktorzy wcielający się w członków Drużyny Pierścienia wytatuowali sobie elfi symbol oznaczający cyfrę 9 (bo właśnie z dziewięciu przedstawicieli ludów Śródziemia składała się Drużyna), a jedynie Rhys-Davies odmówił zabiegu. Jak później żartował: „nie zrobiłem sobie tego tatuażu, ponieważ gdy tylko nadchodzi czas, by zrobić coś niebezpiecznego lub wiążącego się z krwią, wysyłam mojego dublera, by zajął się tym za mnie”.

Rzecz w tym, że to reszta pierwszoplanowych aktorów zaproponowała dublerowi dołączenie do „bractwa” i zrobienia małego tatuażu, który wyraża przyjaźń między członkami obsady. Elijah Wood zaprosił go osobiście. I choć Beattie na początku miał wątpliwości; miał wrażenie, że to niewłaściwe, że przecież to Rhys-Davies powinien należy do kluczowej ekipy, gdy Mortensen i Bloom ponowili prośbę, zgodził się.

Beattie jest Nowozelandczykiem mierzącym niespełna 150 cm wzrostu, co było ogromnym atutem w czasie castingu. Choć brakowało mu aktorskiego doświadczenia, miał czarny pas w sztukach walki i potrafił jeździć konno. Pierwotnie zatrudniono go właśnie do konnych akrobacji, ostatecznie jednak zastępował Rhysa-Daviesa znacznie częściej, bo ten był najwyższym członkiem obsady. Gdy zatem trzeba było sfilmować całą sylwetkę krasnoluda, wówczas do akcji wkraczał Beattie, nie zaś – jak sądzi wielu – odpowiednia praca kamery czy efekty specjalne.

Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi – nawet zagorzali fani „Władcy Pierścieni” – zakłada, że te ujęcia to jakiś skomplikowany kąt kamery lub efekty specjalne zmniejszające Johna Rhys-Daviesa. Nie chcę niszczyć nikomu wyobrażeń, ale do głowy przychodzi mi do głowy jedynie kilka ujęć, w których wykorzystano efekty specjalne do takiego celu.

– opowiedział Beattie.

Beattie wspomniał, że raz obejrzał na YouTube półtoraminutowe wideo pokazujące sceny walki z Gimlim. Wówczas zdał sobie sprawę, że wyjąwszy jakieś cztery sekundy cała reszta pokazuje właśnie jego. Dubler spędził na planie sumarycznie 189 dni: około 2300 godzin. Nie obyło się bez uszczerbków na zdrowiu. W ostatnim czasie Beattie przeszedł trzecią już operację rekonstrukcji kolana, która jest konsekwencją urazów doznanych na planie. Innych incydentów, takich jak tonące kajaki czy atak końskich kopyt, było sporo. Aktor nosił też tony makijażu i protezy twarzy. Większość obsady korzystała z gumowych nakładek, które mogli zdejmować (i – zgodnie z obowiązującymi zasadami – mieli to robić co godzinę). Beattie miał przyklejone do twarzy ponad 2 kilogramy silikonu i pianki przez co najmniej 12 godzin dziennie, a czasem i dłużej. Jak twierdzi, niektórzy dublerzy nie byli w stanie spędzić w podobnej charakteryzacji nawet godziny. Beattie i jego protetyk często byli pierwszymi osobami na planie we wczesnych godzinach porannych. Dubler wspomniał, że pocił się klejami do mocowania protez i miał problem z bezsennością.

To wszystko znacznie wykraczało poza obowiązki typowego kaskadera. Reszta obsady dobrze o tym wiedziała. Zachęciła Beattiego (który nie miał ani doświadczenia w biznesie, ani agenta), by ten poprosił o odpowiednie uwzględnienie w napisach końcowych, adekwatne do ekranowego czasu i wysiłku. Producenci zgodzili się, by tydzień później odmówić.

REKLAMA

Jak wyjaśnili, chodziło o podtrzymanie iluzji filmowego Gimliego. Ostatecznie wymieniono go w napisach końcowych tylko w jednym miejscu, wśród innych kaskaderów. Całą sytuację związaną z napisami potwierdza książka Seana Astina, który wcielał się w Sama. Beattie twierdzi, że nie żywi urazy i rozumie chęć ochrony Gimliego jako postaci, nie chce też wywoływać kontrowersji. Mimo tego przyznaje, że czuł ogromne rozczarowanie.

Beattie podkreślił, że czuje się dumny, bo to była naprawdę ciężka praca, której efekt jest dla niego wielkim osiągnięciem. Już wtedy podejrzewał, że pewnie już nigdy później nie będzie tak ciężko pracował. Wygląda na to, że miał rację. Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia, w ciągu zaledwie 24 godzin, był świadkiem narodzin swojego dziecka, przetransportował się samolotem na plan zdjęciowy, wziął udział w scenie bitwy z jeźdźcami wargów i wrócił, by wziąć potomka w ramiona. – Nie ma zbyt wielu ludzi, którzy tego samego dnia walczyli z wargiem, zabili orka i przywitali na świecie dziecko – mówi z uśmiechem.

Odmówienie facetowi, który ożywił jednego z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów filmowej trylogii, godnego uwzględnienia w napisach w odpowiednich kategoriach, to coś, co łatwo można skwitować słowami: Hollywood rządzi się swoimi prawami. Na szczęście prawa (zwłaszcza te niepisane) ulegają zmianom. Krzepi myśl, że współcześnie podobna sytuacja najpewniej nie miałaby miejsca.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA