Od statków kosmicznych po II wojnę światową. Oto najbardziej wszechstronni reżyserzy w historii kina
W pracy reżyserów filmowych największe wrażenie zawsze robią na mnie twórcy, którzy potrafią odnaleźć się w każdym gatunku. Oto najlepsi pośród najbardziej wszechstronnych reżyserów w historii.
Steven Spielberg
Trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto kocha, bądź chociaż lubi, kino i nie ceni kunsztu Stevena Spielberga. Bez niego współczesne kino (nie tylko rozrywkowe) wyglądałoby zupełnie inaczej. Jego geniusz najpełniej widać w tym, jak znakomicie radzi sobie totalnie odległych sobie gatunkach i motywach filmowych.
Jak wszyscy wiemy, Spielberg dał światu nie tylko całą masę mocnych wrażeń w thrillerach ("Szczęki"), filmach wojennych ("Szeregowiec Ryan") czy kinie przygodowym ("Indiana Jones", "Przygody Tintina") oraz science-fiction ("Raport mniejszości", "Wojna światów"). Dał on nam też poruszające dramaty historyczne, jak "Lista Schindlera", "Monachium" czy "Lincoln". Spielberg potrafi działać na emocje widza i tworzyć zarówno imponujące spektakle widowiskowe, jak i kameralne dramaty na bardzo poważne tematy.
I ciągle jestem zafascynowany faktem, że co jakiś czas potrafi on tworzyć jednocześnie kompletnie różne od siebie filmy. Do historii przeszedł już bowiem proces powstawania "Listy Schindlera", kiedy to, prosto z Krakowa, Spielberg nadzorował zdalnie produkcję... "Jurassic Park". Z jednej strony rozdzierający emocje dramat o Holokauście, a z drugiej rozrywkowa superprodukcja o dinozaurach, która zrewolucjonizowała efekty specjalne w kinie. I oba filmy okazały się wybitne w swoich gatunkach. Nadal nie wiem, jak udało mu się tego dokonać.
Analogiczna sytuacja miała miejsce w 2017 roku, kiedy Spielberg, kończąc prace nad "Czwartą władzą", szlifował jednocześnie widowisko "Player One".
Ang Lee
Ang Lee ma za sobą niesamowitą podróż filmową. Urodzony na Tajwanie reżyser zasłynął najpierw w rodzimej kinematografii, tworząc znakomite, kameralne i niebanalne komedie z elementami romansów, które poruszały nadzwyczaj ciekawe tematy (kryzysy rodzinne, emigracja, homoseksualizm kontra tradycja). O jego pierwszych trzech filmach było głośno w całej Azji, stąd też i zainteresowanie Hollywood.
Jego pierwszym anglojęzycznym filmem była "Rozważna i romantyczna", dramat kostiumowy, który okazał się całkiem sporym sukcesem kasowym. Dzięki niemu Ang Lee mógł przebierać w ofertach i scenariuszach. A że chciał się ciągle rozwijać, to jego kolejne filmy potrafiły być tak odmienne od siebie, jak to tylko możliwe.
"Burza lodowa" z młodym Elijah Woodem, to współczesny dramat psychologiczny. "Przejażdżka z diabłem" – western. Nie bał się stworzenia zarówno erotycznego thrillera ("Ostrożnie, pożądanie"), jak i poruszającego dramatu o kowbojach-gejach (kultowe i znakomite "Brokeback Mountain" utrzymane w poetyce kameralnego indie).
Ale równie dobrze i chętnie radził sobie z wystawnymi widowiskami. Na koncie ma zarówno przepiękne i baśniowe "Przyczajony tygrys, ukryty smok", które wykreowało trend na poetyckie kostiumowe opowieści kung-fu jak i... adaptację komiksu, czyli "Hulka", który przy wszystkich swoich niedociągnięciach i tak podobał mi się bardziej niż "Incredible Hulk" Marvela.
Ostatnio nakręcił też techniczną (niestety tylko) ciekawostkę – film "Najdłuższy marsz Billy’ego Lynna". To pierwszy w historii obraz, który został nakręcony w aż 120 klatkach na sekundę, do tego w 4K i 3D.
Takashi Miike
Osobiście uważam, że Takashi Miike jest absolutnym popaprańcem. Nie tylko ze względu na to, że ma na swoim koncie kilka zwyczajnie chorych filmów ("Gozu" i przede wszystkim, "Ichi zabójca", które robią sieczkę z mózgu). Najbardziej przeraża mnie to, że potrafi on stworzyć dziko brutalne psychodeliczne kino pełne nieludzkiej przemocy, ale też i swobodnie czuje się w kinie... familijnym.
"Ichi zabójca" to jeden z najbardziej krwawych i szalonych filmów, jakie widziałem, a obrazy w nim zawarte są po prostu szokujące. Jego filmy o Yakuzie należą do potwornie brutalnych. Ale z drugiej strony lubuje się on też w kręceniu rozrywkowych produkcji na podstawie anime (wyreżyserował on pierwszą filmową adaptację "Yattamana". Tak, tego "Yattamana"). Dał też światu prawdopodobnie najlepszy film na podstawie gry wideo, czyli "Ace Attorney". Sporą popularnością w Azji cieszył się też film "Ninja Kids", a w minionym roku premierę miał "JoJo's Bizarre Adventure" oparty na hitowej mandze. Geniusz-schizofrenik?
Steven Soderbergh
Wystarczy spojrzeć na imponującą, niezwykle obszerną i różnorodną filmografię Stevena Soderbergha, by zorientować się, czemu znalazł się na tej liście. Chyba nawet on sam nie przypuszczał, że jego debiutancki, skromny film, "Seks, kłamstwa i kasety wideo", rozpocznie niemałą rewolucję w kinie amerykańskim i stanie się przyczynkiem do ponownych narodzin tamtejszego ruchu niezależnych filmowców.
I choć Soderbergh pozostał w duchu filmowcem niezależnym, to rozwinął swoją karierę w najbardziej niestandardowy z możliwych sposób. W jego filmografii znajdziemy zarówno klasyczne dramaty ("Król wzgórza"), filmy mainstreamowe (seria "Ocean’s Eleven", "Erin Brokovich", "Traffic"), komedie kryminalne ("Co z oczu to z serca").
Soderbergh uwielbia też eksperymenty formalne. Filmy "Kafka" i "Dobry Niemiec" nakręcił w czerni i bieli. Używał również poetyki filmowania i ujęć emulujących kino noir z lat 30 i 40. "Schizopolis" to z kolei zwariowana zabawa z nielinearną fabułą. "Full Frontal" to amatorski, nakręcony kamerą z ręki para-dokument, w którym pojawiają się gwiazdy Hollywood. Do "Girlfriend Experience" zatrudnił prawdziwą gwiazdę porno, Sashę Grey.
A gdy dodamy sobie do tego jego flirt z science-fiction ("Solaris") czy kinem akcji ("Ścigana" z gwiazdą MMA, Giną Carano) oraz pracę przy serialach "The Knick" i "Godless" to wyłania się nam obraz filmowego człowieka renesansu.
Stanley Kubrick
Stanley Kubrick zawsze narzekał, że miał za mało okazji do opowiedzenia historii, które chciał sfilmować. Ale miał też szczęście spróbowania swoich sił w niemal każdym gatunku, bo każdy jego kolejny film był zupełnie inny od poprzednika.
Plusem jego dość skromnej ilościowo filmografii jest to, że praktycznie w każdym gatunku, jakiego się podjął, nakręcił dzieło wybitne. I tak popełnił on zarówno najlepszy film science-fiction ("2001: Odyseja kosmiczna"), komedię ("Dr Strangelove"), najlepszy film kostiumowy (przepiękny "Barry Lyndon"), wystawne widowisko ("Spartakus"), a także filmy wojenne ("Ścieżki chwały"), i horror ("Lśnienie").
Ridley Scott
Ridley Scott z kolei ma zbyt dużo okazji do opowiadania historii. Jest jednym z najbardziej płodnych reżyserów i moim zdaniem jego filmografia mogłaby spokojnie zostać uszczuplona o połowę i nic by na tym nie straciła, a wręcz mogłaby zyskać. Zaczynał od świetnego filmu kostiumowego ("Pojedynek"), a niedługo potem nakręcił jego kompletne przeciwieństwo, czyli thriller/horror science-fiction, Mowa oczywiście o kultowym "Obcym".
W sci-fi czuł się wyjątkowo dobrze, stąd też i jego powrót do gatunku przy "Blade Runnerze" czy "Prometeuszu", choć z różnym skutkiem. Ale Scott próbował też swoich sił z filmem sandałowym ("Gladiator"), sensacją ("Czarny deszcz"), a nawet z tak odległymi gatunkami jak komedia romantyczna ("Dobry rok") czy fantasy ("Legenda"). Choć tak jak pisałem, spora część z tych filmów mogłaby w ogóle nie powstać i byłoby to z korzyścią dla świata.
Robert Rodriguez
Robert Rodriguez przypomina mi trochę Takashi Miike. Podobnie jak japoński twórca, Rodriguez w pierwszej fazie swojej kariery lubował się w pełnych przemocy obrazach, a potem skierował się ku produkcjom… familijnym. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale wydaje mi się, że jest w tym dualizmie coś… perwersyjnego.
No bo z jednej strony Rodriguez dał nam m.in. "Desperado", "Maczetę" (scena ze skokiem z okna trzymając się jelit do dziś jest w moim topie). Po drodze skręcił w stronę adaptacji komiksu (i to jednej z najciekawszych formalnie – "Sin City"). A potem zaczął wypluwać z siebie kolejne produkcje pełne akcji, fajerwerków i efektów 3D dla młodego widza. Mali agenci to tylko dobry początek jego przygód z filmami dziecięcymi.