REKLAMA

Z mgły zrodzony

"Elantris". Pamiętacie? Tak, to debiutanckie dzieło spłodzone przez Brandona Sandersona. Recenzję przeczytać mogliście niecały rok temu na naszych łamach. Znaczek jakości ("miodek") potwierdził tylko, że mamy do czynienia z autorem iście utalentowanym, posiadającym kunszt przewyższający przeciętnych pisarzy. "Elantris" miała to "coś". A to "coś" nie pozwalało oderwać się od pierwszych stronic. Była perłą w swoim gatunku. Czy również taką będzie nowa powieść spod ręki tego samego twórcy?

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

"Z mgły zrodzony", bo tak zwie się twór napisany przez Sandersona, jest zupełnie nową, acz nawiązująca co nieco do "Elantris", historią. Nawet bardziej, niż by mogło się wydawać. Podobieństwa są aż nadto widoczne. Czuć pióro Brandona niewątpliwie. Jest to zarazem plus i minus. Z jednej strony, czuje się mały powiew świeżości (nowy świat, nowe pomysły), z drugiej - ma się niekiedy uczucie deja vu. Czy uznacie to także za wadę, już od Was samych zależy.

REKLAMA

Akcja książki rozgrywa się w Luthadelu, siedzibie Ostatniego Imperatora, oraz w jego okolicach. Opowiada o skaa imieniem Kelsier, który jest Ocalałym z Hathsin (co to takiego, dowiecie się siegając po "Z mgły zrodzonego"). Jest także Allomantą - taka istota za pomocą spalania różnych metali zyskuje nadnaturalne moce, które dają jej kilkakrotnie przewyższającą zwykłego człowieka siłę czy szybkość. Pamiętacie Elantrianinów? Można by powiedzieć, że Allomanci są podobni, ale z innej strony pomysł autora - wcale nie przesadzając - jest dość oryginalny. Tym razem magię zastąpiły substancje. Bohater powieści jest tytułową postacią - poznajemy go jak już się nim stał (następuje to po Złamaniu - przykładowo w chwili zagrożenia życia). Kelsier - niezwykle charyzmatyczny i - w przeciwieństwie do Raodena - dużo bardziej przekonujący. Z ambitnym planem obalenia "Skrawka Nieskończoności", wielkiego tyrana, uważanego za nieśmiertelne bóstwo. Nie jest on jedynym Zrodzonym z Mgły - szczerze mówiąc, w większości stają się nimi osoby, w których płynie szlachecka krew. Drugiego z bohaterów utworu poznajemy odrobinę później, a jest nim drobna dziewczyna, którą zwą Vin, złodziejka będąca na usługach niejakiego Camona. Okazuje się ona czymś więcej niż zwykłym rzezimieszkiem skaa. Razem tworzą udaną parę (nie, nie miłosną), której nie sposób nie polubić. Od pierwszych chwil zapoznania się z nimi na kartach powieści. Współpracując wraz z założoną przez głównego bohatera szajką, składającą się z m.in. Mglistych (w przeciwieństwie do Zrodzonych z Mgły mogą spalać jedynie jeden metal, co czyni z nich słabszych nie tylko od Kelsiera, ale także złych odpowiedników - Stalowych Inkwizytorów), pragną obalić bezlitosne i brutalne rządy Ostatniego Imperatora.

Początek nie należy do najciekawszych, ale za sprawą aury tajemniczości czyta się dalszą część z niemałym zainteresowaniem. Z pewnością "Z mgły zrodzony" nie wciąga przez pierwsze kilkadziesiąt stron tak samo mocno jak poprzednia powieść Brandona. Potem jednak zyskuje sobie w pełni zasłużone pochlebne opinie, gdyż wtedy fabuła rozkręca się na dobre i mogę rzec, że zdecydowanie w tej książce Sanderson umieścił więcej akcji, mniej przegadanych rozmów między mało znaczącymi dla historii personami. Za to duży plus - im dalej, tym czytelnik czuje się coraz bardziej zafascynowany. A ostatnie 100 stron wykręca wręcz w fotelu z emocji, jakie przeżywa czytelnik razem z bohaterami. Choć brakuje bardziej zaskakujących zwrotów akcji i miejscami fabuła jest przewidywalna, to w kilku miejscach może wywołać niemałe zdumienie na twarzy. W pozytywnym tych słów znaczeniu. Nie tylko śledzimy losy spiskowców przeciw rządom tyrana, ale także nie zabrakło spraw politycznych - zdecydowanie ciekawiej zaprezentowanych niż w poprzednim dziele autora. A poza tym o wiele lepiej zostały wplecione w fabułę, za co należy się uznanie. Bardzo dobrze wyważone zostały intryga i - dość często występujące - opisy walk - mają nie tylko ręce i nogi, ale i Brandon Sanderson wiedział, kiedy skończyć, by czytający nie znudził się przesytem rozmów o polityce i na odwrót.

Uniwersum wykreowane przez twórcę budzi podziw. Udało mu się stworzyć naprawdę rozbudowany świat fantasy i nie tak oklepany jak wiele innych z tegoż gatunku. Ponadto zbudował kreacje bardziej charyzmatyczne niż w przypadku Raodeona czy Sarene. W "Elantris" wydawały mi się tak trochę "po łebkach" potraktowane - brakowało mi tego zżycia się z przewodnimi postaciami, czego nie mogę powiedzieć o "Z mgły zrodzonym", gdyż tu jest wprost przeciwnie.

REKLAMA

Jako fantastyka radzi sobie nieźle i nie odbiega ani trochę od współczesnych książek tego samego rodzaju. Widać też krok naprzód w stosunku do debiutanckiego tworu, ale troszkę jednak zabrakło mi czegoś, co by od samego początku do ostatnich słów przykuwało całkowicie uwagę czytelnika. Trafiały się nieco gorsze momenty i mimo że częściowo recenzowany tytuł kładzie na łopatki poprzednie dzieło, to w ogólnym rozrachunku wypada ociupinkę gorzej. Niemniej jednak warto sięgnąć po nie, choćby z tego względu, że jest to jedna z lepszych powieści fantasy ostatnich miesięcy. I moim zdaniem jest o wiele bardziej godna polecenia niż przereklamowane tomiszcza autorstwa Stevena Eriksona.

Jeśli "Elantris" przypadło Wam niezmiernie do gustu, to nie wypada "zaliczyć" również i tego - rozczarowani na pewno nie będziecie, to mogę gwarantować. A niektórzy powinni być jeszcze bardziej zadowoleni. "Z mgły zrodzony" jest dopiero zalążkiem trylogii, więc bez wątpienia ujrzymy na horyzoncie kontynuacje, zwłaszcza, że pierwsze prawie że 630 stron opasłej lektury przyjęło się tak ciepło wśród odbiorców. Niechże opowieść o Zrodzonym z Mgły zapuka i do Waszych drzwi - warta wysupłania każdego grosika.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA