REKLAMA

Z tego można zrobić kilka opowieści

Taras Prochaśko, jak określił to Jurij Andrychowycz, należy do zjawisk ukraińskiej literatury. Trudno nie zgodzić się z tymi słowami, zwłaszcza że nowowydana książka od samego początku daje się poznać jako pozycja niezwykła, której archetypów czy inspiracji próżno szukać w literaturze popularnej.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

To właśnie Prochaśko jest jednym z czołowych przedstawicieli (m.in. obok Jurija Andruchowycza) słynnego nurtu stanisławowskiego. Trend ów skupia pisarzy i poetów, mieszkających w Iwano-Frankiwsku (dawniej Stanisławowie), będących wybitnymi w swoich dziedzinach. To małe galicyjskie miasteczko od wielu lat stanowiło wylęgarnię współczesnych, ukraińskich mistrzów pióra. Niewątpliwie to prowincjonalne miasteczko i jego klimat wpłynął na kształt powieści Prochaśki.

REKLAMA

W tej prozie, z pozoru banalnej, bo opowiadającej o wszystkim i o niczym, jest coś, co przyciąga jak magnes. Od pierwszych zdań rozpala się wyobraźnia czytelnika. Zwykły opis, prawie dziecięcy, bo nieprawdopodobnie szczegółowy, zahacza wręcz o oniryczne wizje. Pospolite miejsca stają się egzotyczne. Jest tu trochę tęsknoty, trochę radości z tego, że te czasy, choć słodkie, którymi teraz się upajamy, przeminęły. Jeszcze nigdy codzienność nie była taka atrakcyjna, taka, do której chciałoby się wracać i wracać.

Jedna opowieść, a tak naprawdę kilkaset. Zwykła gawęda? Śpiewana ballada, bo nabiera tempa, a słuchacze pogrążeni w tej retrospekcji chcą poznać ciąg dalszy, przypominając sobie jednocześnie swoje przeżycia - coś w rodzaju dokumentowania pamięci zbiorowej. Narrator wygrzebuje z pamięci rzeczy, które normalnie stałyby się zapomniane już po paru minutach.

I aż trudno uwierzyć, jak błahe sprawy mogą sprawiać po tylu latach taką przyjemność w przypominaniu. Przy czytaniu "Z tego można zrobić kilka opowieści" daje się zauważyć u siebie pewną nietrzeźwość umysłu. Historia podawana jest w sposób podobny do nocnej rozmowy - długiej, nieśpiesznej, przy której wszystkie karty wykłada się na stół.

REKLAMA

Druga część jest taka sama, a jednak zupełnie inaczej napisana. Stonowana jeśli chodzi o formę, lecz jeśli chodzi o zawartość, to znów poruszają nas codzienne zdarzenia, nierzadko z historią rodziny narratora i dziejami narodu w tle. Sporządzona na spokojnie rozprawa z życia, traktująca o rzeczach wcale nie pompatycznych, ale tych codziennych, których jednak pospolitość sprawia, że są magiczne i nieprawdopodobne. Nie szukajcie tutaj wysublimowanych wydarzeń czy nieprawdopodobnych refleksji - wszystko widziane jest oczyma Prochaśki, z wykształcenia botanika.

To nie jest powieść dla osób słabych. Ona oddziałuje na poziomie fizycznym, waląc nas mocno w twarz, wywołując jednocześnie absurdalnych odruch - chęć większej ilości takich razów. Mocna rzecz, wyłączająca człowieka ze świata zewnętrznego. Podczas lektury po prostu się nie istnieje. Nie ma szans na jakiekolwiek znudzenie, z jednej strony dlatego, że pochłania, a z drugiej, że objętościowo proza nie należy do czołówki i sprawia wrażenie trochę niedopełnionej. Choć kto wie: twórca zostawił furtkę otwartą. Naprawdę polecam.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA