Zdewastowane książki Olgi Tokarczuk straszą pociętymi stronami, ale jej fundacja ma pomysł, jak je zmienić w złoto
Fundacja Olgi Tokarczuk opublikowała na swoim fanpage'u zdjęcia książek, które zostały odesłane noblistce w geście protestu. O ile można się było do tej pory pocieszać, że odsyłanie książek jest zacznie lepsze niż na przykład ich palenie, to stan, w którym trafiły one do fundacji, rozwiewa wszelkie próby optymistycznego spojrzenia na tę sprawę.
Pocięte strony, pomazane obelgami kartki, naznaczone markerem okładki – raniące serce każdego bibliofila zdjęcia książek Olgi Tokarczuk zostały umieszczone na Facebooku. To pokłosie afery z początku czerwca, która nakręciła i tak tlącą się od dawna niechęć prawej strony internetu do autorki. Na początku tego miesiąca laureatka Nagrody Nobla z literatury udzieliła bowiem włoskiej gazecie Corriere della Sera wywiadu, w którym krytykowała marazm Unii Europejskiej i jej niemrawe działanie zarówno w obliczu działalności reżimu na Białorusi, jak i zmian aborcyjnych i dyskryminacji w Polsce. Dziennik nadał wywiadowi dość niefortunny tytuł „Białoruś jak Polska: płaci za opieszałość Europy”. I rozpętała się burza.
Fakty na bok, internet ma książki do zniszczenia.
Na nic zdało się przywoływanie całości wywiadu, tłumaczenie kontekstu i podkreślanie, że tytuł wprowadza w błąd – części internautów to, że Tokarczuk jakoby porównuje nasz kraj do białoruskiego reżimu, po prostu pasowała do istniejącej już tezy. Cześć ta przyjęła ją więc z całym dobrodziejstwem inwentarza i zaczęła płonąć gniewem w swoim mierze równie słusznym, co patriotycznym. Symboliczną akcją, która miała skanalizować negatywne emocje wobec pisarki, miało być masowe odsyłanie jej książek. I choć trudno mówić o sukcesie, przynajmniej jeśli chodzi o masowość (z posta wynika, że do noblistki dotarło tylko 31 książek), to negatywny przekaz i cały jego bagaż emocjonalny dotarł do adresatów i uderzył z mocą. A przecież nie oszukujmy się, o to głównie chodziło, żeby dokopać.
Gambit Fundacji Olgi Tokarczuk i (po)cięta riposta.
Książki zostały zniszczone prawdopodobnie nie tylko po to, żeby wysłać pisarce hejerską wiadomość (samo odsyłanie byłoby zbyt łagodnym gestem) ale także, by uniemożliwić przekazanie ich dalej. Fundacja Olgi Tokarczuk zapowiedziała bowiem zawczasu, że zaprasza do przesyłania książek, bo wszystkie zwrócone tomy zostaną wylicytowane, a dochód z ich sprzedaży zasili fundację wspierającą walkę o prawa społeczności LGBT+. Zniszczenie tomów miało więc prawdopodobnie zaszachować fundację i taką akcję uniemożliwić. Fundacja zapowiedziała jednak, że nie zamierza zrezygnować ze swojego planu. Jak informuje, wszystkie książki, także te przerobione na wymyślne origami czy upstrzone napisanym z ewidentnym trudem hasłem Targowica, zostaną wylicytowane.
Dzięki temu każdy, kto chce mieć polską wojnę kulturową na półce, będzie sobie mógł kupić książkę Olgi Tokarczuk pociętą przez jej hejtera.
Zdjęcie otwierające: Markus Wissmann / Shutterstock.com