„Zgubiłam swoje ciało” to nowa animacja Netfliksa, która może namieszać w oscarowym rozdaniu
Film Jérémy’ego Clapina „Zgubiłam swoje ciało” zadebiutował w sekcji pobocznej tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes. Wygrał Tydzień Krytyki jako pierwszy film animowany w historii konkursu. Właśnie z tego powodu mówi się już o nim jako mocnym pretendencie do oscarowej nominacji. .
OCENA
Klasycznie animowany film „Zgubiłam swoje ciało” to prowadzona dwutorowo opowieść o młodym, samotnym chłopcu, który desperacko poszukuje miłości oraz… odciętej antropomorficznej dłoni, która próbuje odnaleźć swojego właściciela po tym, jak „budzi” się w laboratorium.
Film rozpoczyna się sekwencjami, w których oglądamy, jak odcięta ludzka dłoń próbuje oswobodzić się z plastikowego opakowania. Następnie dokonuje dramatycznej ucieczki z zamkniętego laboratorium. Jej cel jest prosty - odnaleźć ciało, do którego niegdyś należała.
Produkcja francuskiego twórcy potrafi przykuć uwagę widza w tych scenach, celowo podbijając dramatyzm zwyczajnych sytuacji, na które patrzymy z nowej perspektywy. Szczególnie mocnym momentem jest walka z gołębiem na dachu budynku, zakończona w dramatyczny i oddziałujący na nasze emocje sposób. Kamera dynamicznie podąża bowiem za miotającą się dłonią, która uchwyciła się szyi stworzenia. Dzięki temu zabiegowi wydarzenia stają się rwane, żwawe, nieco chaotyczne. Twórca sposobem filmowania oddaje emocje samego bohatera, przekazując je w ten sposób także widzowi.
Warto zresztą zauważyć, że najlepsze części obrazu to właśnie te rozgrywane bez jakichkolwiek słów, przyglądające się misji niecodziennego, pozbawionego ciała bohatera.
Sposób opowiadania tych sekwencji oddziałuje bowiem na widza w zaskakujący, niemal bezwarunkowy, podświadomy sposób.
Druga część historii jest jednak równie ważna, gdyż ustawia wydarzenia w szerszym kontekście. Poznajemy w niej młodego chłopca, który w wypadku stracił rodziców. Teraz ima się różnych prac, aby jakoś wiązać koniec z końcem. Obecnie pracuje jako dostawca pizzy. Nie jest to jednak coś, w czym dobrze się sprawdza. Wręcz przeciwnie - jest raczej źle przygotowany do tego zawodu. Chłopak jest też niezwykle samotny.
Jego właściwa opowieść rozpoczyna się, gdy podczas jednej z dostaw poznaje dziewczynę. A w zasadzie - słyszy jej głos w interkomie budynku. Krótka wymiana zdań i życzliwy ton młodej kobiety sprawiają, że bohater szybko się zakochuje. Dostrzegamy to w urokliwej scenie rozmowy w lobby budynku.
Po pierwszym „spotkaniu” chłopak nie może przestać myśleć o dziewczynie i już obmyśla plan, jak się do niej zbliżyć.
To najdziwniejszy moment obrazu, gdyż twórca kroczy po cienkiej linii między tym, co urokliwe, a tym, co wydaje się już niestosowne, nieco wręcz przerażające. Zakochany chłopak zaczyna bowiem podążać za dziewczyną, a następnie wymyśla niespotykaną koncepcję, by móc spędzać z nią jak najwięcej czasu.
Teoretycznie ma być to urokliwe i porywające. Powinniśmy kibicować bohaterowi w jego poczynaniach. Z drugiej strony nie sposób nie zauważyć, że młody mężczyzna zaczyna śledzić kobietę, doprowadzając do sytuacji, w której zaczyna ją nieco wręcz osaczać.
Perspektywa jest wszystkim.
Ponieważ oglądamy ten film z perspektywy chłopaka, jego działania postrzegane są jako pozytywne. Gdyby jednak odwrócić perspektywę, moglibyśmy dostrzec pewną niestosowność jego zachowań. W podobnym tonie wypowiadali się swego czasu przeciwnicy filmu „Pasażerowie” Mortena Tylduma, którzy zauważali, że gdyby ten obraz poprowadzić z perspektywy kobiety, jego wydźwięk byłby diametralnie inny. Zamiast urokliwego romansu, moglibyśmy dostać przerażający thriller.
W tym miejscu warto jednak wynotować, że „Zgubiłam swoje ciało”, opowiedziane z perspektywy chłopaka (oraz samej dłoni) staje się opowieścią o tęsknocie i zagubieniu. Historią o desperackiej potrzebie bliskości. Działania chłopaka powodowane są właśnie bezgraniczną potrzebą kontaktu z drugim człowiekiem, wynikającą z jego poczucia osamotnienia. Przekaz ten jest jeszcze mocniej uwypuklony poprzez opowieść o bliskości fizycznej i misji odciętej dłoni, by połączyć się z ciałem, do którego należy.
Właśnie dzięki temu jedna z sekwencji filmu potrafi zrobić na widzu tak duże wrażenie. W piękny i prosty sposób uwypukla bowiem całą serię znaczeń.
Warto zauważyć też, że sekwencje dotyczące dłoni są dużo bardziej dynamiczne, lepiej nakręcone i zwyczajnie ciekawsze. Opowieść o chłopaku dodaje w zasadzie jedynie kontekstu, staje się kanwą dla całej historii. To zaś sprawia, że seans filmu jest wydarzeniem specyficznym. Z jednej strony ciekawym i wciągającym. Z drugiej walczymy o zachowanie uwagi w sekwencjach typowych i korzystających z ogranych motywów.
Niestety daleki jestem od zachwytów zagranicznych dziennikarzy, którzy nazywali film jedną z najlepszych animacji w dziejach. Głównie dlatego, że nie mogę się pozbyć wrażenia, że dało się tę historię opowiedzieć jeszcze lepiej, sprawniej i ciekawiej. Pierwszy seans wydaje się też niejako wystawiać widza na próbę. Dopiero po czasie, gdy mamy chwilę do namysłu, kolejne znaczenia obrazu zaczynają nabierać pełni swojego sensu. Mimo głębi swoich znaczeń, nie jest to jednak dzieło, które zostanie w pamięci na dłużej.
Jeśli zaś chodzi o nominację oscarową. O ile rzeczywiście prawdopodobne jest, że film trafi na listę pięciu nominacji do prestiżowej amerykańskiej nagrody, raczej nie zdobędzie statuetki. Ta najprawdopodobniej trafi jednak do obrazu Disneya i Pixara „Toy Story 4”. Wygrana ta byłaby zresztą wskazana. Stworzyć angażujący, pełny emocji i humoru film z numerem 4 w tytule, na dodatek taki, który z faktu bycia kontynuacją czerpie swoją największą siłę, to nie lada wyczyn.
„Zgubiłam swoje ciało” to natomiast filmowa ciekawostka na raz.