Kiedy wychodzisz z kina i zadajesz sobie pytanie: "Po co właściwie ktoś stworzył ten film?" wiesz już, że to nie był możliwie najbardziej udany seans. Od filmu oczekuje jednej z dwóch rzeczy: albo będzie dla mnie stuprocentową rozrywką, która pozwoli na stan całkowitego odprężenia, albo zmusi do refleksji i sprawi, że jeszcze długo po seansie będę przeżywała rozterki bohaterów, ideę reżysera. Niestety, "Zostań, jeśli kochasz" nie spełnił żadnego z tych wymagań.
Nowy film R. J. Cutlera, znanego głównie z serialu "Nashville", jest zbyt ckliwy (a pisze to osoba, która płacze za każdym razem, gdy Jack sinieje na wodach oceanu). Cutler sprzedaje historię, której nie kupuję. I choć rozumiem jej istotę, nie jestem w stanie pojąć dlaczego ma być ona wyjątkowa i chwytająca za serce.
"Zostań, jeśli kochasz" to po prostu obraz dla nastolatków. I w przedziale 15-20 (ewentualnie 50+) ma szansę sprawdzić się świetnie. Niestety, ja z tej gry wypadam. Jestem już za stara albo jeszcze za młoda.
Główną bohaterką "Zostań, jeśli kochasz" jest Mia Hall (Chloë Grace Moretz), nastolatka chodząca do szkoły średniej w Portland. Dziewczyna ma szczęście - ma wspaniałych, nieco zwariowanych rodziców, starych rockmanów, młodszego, kochającego brata, cudownych dziadków i najlepszą przyjaciółkę. Poza tym ma wielki talent i pasję, muzykę. Mia wspaniale gra na wiolonczeli i kocha kompozycje Beethovena. Przez te unikalne zainteresowania czuje się trochę wyobcowana wśród innych ludzi, nawet wśród swojej fantastycznej rodziny, która słucha rocka, punka i skanduje: "Ig-gy Pop!". Ojciec Mii sam zresztą grał w rockowej kapeli.
Pewnego dnia na Mię zwraca uwagę Adam (Jamie Blackley), szkolna gwiazda i wokalista znanego w Portland zespołu złożonego z kilku facetów i jednej dziewczyny. Adam jest nieosiągalny, popularny, a do tego nieziemsko przystojny. Każdy facet chce być taki jak on, a każda nastolatka stać u jego boku.
Na chłopaku robi wrażenie skromność Mii, jej wrażliwość muzyczna, pełne oddanie swojej pasji. Wkrótce pierwsza randka przeistoczy się w coś poważniejszego. Oboje zrozumieją, że to miłość.
Mię poznajemy już właściwie po jej zakończeniu związku z Adamem. Wraz z rodzicami postanawia wybrać się do rodziny. Jest zima. Hallowie nie mają szczęścia. W wyniku poślizgu miejsce ma wypadek. Mii wydaje się, że wychodzi z niego cało. Biega wokół roztrzaskanego auta i próbuje się czegoś dowiedzieć od funkcjonariuszy. Niestety, nikt nie zwraca na nią uwagi. Nagle Mia dostrzega samą siebie leżącą w kałuży krwi. Jest transponowana do szpitala, życiu jej i jej rodziny zagraża niebezpieczeństwo. Od tej pory widz będzie śledził dwie historie - jedną bieżącą, czyli walkę Mii i jej rodziny ze śmiercią oraz retrospekcje dotyczące związku dziewczyny z Adamem.
"Zostań, jeśli kochasz" to taka uboższa i mniej emocjonująca historia rodem z "Uwierz w ducha".
Mia na jeden dzień zamienia się w niewidzialnego bohatera, który ma wpływ na teraźniejszość, i który z bólem musi znosić łzy jeszcze żyjących. Różnica polega na tym, że zawieszona między życiem a śmiercią Mia ma podjąć decyzję. To od niej zależy, czy przeżyje, czy zniknie na wieki, pozostając jedynie we wspomnieniach najbliższych. "Zostań, jeśli kochasz" kreuje się na film wybitny, na refleksyjny dramat, który próbuje znaleźć odpowiedzi na pytania o miłość, śmierć, istotę życia, o ostateczną granicę i relacje międzyludzkie. Niestety, ta kreacja jest nieudolna.
Cutlerowi nie udaje się przełamać znanych schematów i uniknąć stereotypów.
Począwszy od głównej bohaterki, która czuje się "inna", co typowe jest dla prawie każdej nastolatki i nie musi ona wcale grać na wiolonczeli, skończywszy na rodzicach Mii. Zabawowych staruszków grają Mireille Enos znana z roli Sarah Linden z "The Killing" i Joshua Leonard, który nieco się zmienił od czasów "Blair Witch Project". Choć oboje sprawiają wrażenie sympatycznych, są po prostu za bardzo cool. Kat i Denny, matka i ojciec Mii zostali przedstawieni jak typowi rodzice, którzy starają się być bardzo kumpelscy dla swoich dzieci, bo kiedyś lubili przygrzać, a dzisiaj już nie za bardzo mogą.
Sam związek Mii i Adama jest po prostu nudny. Chłopak pozbawiony jest jakiegokolwiek charakteru. O wiele lepiej wypada rola Moretz, choć ostatecznie i ona nie jest wcale wybitna czy wyjątkowa. Zresztą cała ta miłość jest strasznie ograna i zbudowana na najprostszym z możliwych kontrastów.
Doceniam to, że reżyser nie poszedł w stronę typowego romansidła i ocalił to uczucie od zdrad, alkoholu i przypadkowego seksu, ale tak jak pomidorówka w pozłacanej wazie nie staje się od razu czymś wykwintnym, tak "Zostań, jeśli kochasz" nie jest filmem z wysokiej półki.
Jego zaletą będzie pewna powaga, próba przeniesienia do kina dla młodzieży istotnych tematów, podanych w ciekawszej, dojrzalszej formie. Ale nic poza tym.
Ostatecznie to film, który ogląda się całkiem przyjemnie, ale który mimo tego że trwa nieco ponad półtorej godziny, zaczyna nużyć. Od początku wiadomo, jak całość się skończy. Historia zamiast nabierać tempa w pewnym momencie je traci. To, co zaczęło się całkiem nieźle i interesująco, po pewnym czasie irytuje. Niestety, "Zostań, jeśli kochasz" nie było dla mnie metafizycznym doświadczeniem, mimo że właśnie za takie pragnie uchodzić.