„Zwariowane melodie” wracają w dawnym stylu. Lek na poprawność polityczną czy desperackie szukanie minionej chwały?
W świecie animacji długo liczyły się jedynie dwie siły. Disney produkował kolorowe bajki dla dzieci, a Warner Bros. tworzył szalone, często kontrowersyjne krótkometrażowe opowieści z serii „Zwariowane melodie”. Teraz firma wraca z nowymi odcinkami w starym stylu, które dla niektórych osób będą ratunkiem od rzekomej poprawności politycznej.
Historia amerykańskich filmów animowanych to pasjonująca i dłuższa niż mogłoby się wydawać opowieść. Obecnie prym na rynku wiodą historie spod znaku Pixara (do czego wydatnie przyczyniły się Oscary), ale w znacznie ciekawszym okresie rynek podzieliły między sobą dwie firmy o zupełnie odmiennym nastawieniu do widza i opowiadanych historii. Chodzi oczywiście o słynną rywalizację Disneya i Warner Bros., która obecnie większości osób kojarzy się z walką między Marvelem i DC.
W rzeczywistości znacznie wcześniej polem tej walki była animacja. W latach 20. i 30. Disney absolutnie dominował na rynku, ale wszystko zmieniło się w kolejnej dekadzie, gdy wielką popularnością zaczęły cieszyć się propagandowe filmy krótkometrażowe. Nagle okazało się, że bardziej satyryczne i ostre historie z serii „Zwariowane melodie” oraz występujący tam bezkompromisowi bohaterowie tacy jak Świnka Porky, Królik Bugs i Kaczor Daffy lepiej nadają się do tego typu przekazów. Ogromna popularność „Looney Tunes” utrzymywała się przez kolejne dwadzieścia lat, ale dla wielu Polaków urodzonych w latach 80. i 90. to właśnie bajki Warner Bros. kojarzą się z telewizją w dzieciństwie.
Wytwórnia od pewnego czasu planuje powrót do formatu znanego z najlepszych lat „Zwariowanych melodii”. Właśnie pokazano pierwszy filmik.
Produkcja zatytułowana „Dynamite Dance” trwa zaledwie półtorej minuty i pod wieloma względami przypomina dawne kreskówki z Bugsem i Elmerem Fuddem. Jakość i płynność animacji są oczywiście nieporównywalnie wyższe, ale użycie muzyki klasycznej (a dokładnie fragmentu utworu Amilcare'a Ponchielliego), brak konkretnej fabuły, nieprawdopodobne wydarzenia i stosunkowo duża brutalność to elementy rodem z poprzedniego wieku. Przede wszystkim shortów z lat 30. i 40.
Sama historia jest niezwykle prosta. Według klasycznego wzorca Elmer próbuje złapać i zabić królika, ale Bugs powstrzymuje go za pomocą olbrzymiej liczby lasek dynamitu. Jak podaje portal Variety, to tylko pierwsza z ponad dwustu zaplanowanych animacji. Z czego na ten moment pracownicy Warner Bros. mogą się pochwalić ukończeniem prawie trzydziestu. Nie wiadomo jeszcze jak będą dystrybuowane, ale pod uwagę brana jest klasyczna telewizja, serwisy streamingowe, a nawet wzorem poprzedniej epoki pokazywanie ich w kinach przed filmami.
Od razu rodzi się pytanie: czy świat potrzebuje nowych „Looney Tunes”? Odpowiedź zależy od naszego podejścia do cenzurowania bajek i poprawności politycznej.
Dawne animacje spod znaku „Zwariowanych melodii” pełne były sytuacji, postaci i zachowań, które obecnie w animacji dla młodszych odbiorców się nie pojawiają. A wielu mniej lub bardziej troskliwych (lub też przewrażliwionych) rodziców potrafiły wpędzić we wściekłość lub przerażenie. W ostatnich latach co prawda dzięki takim serialom animowanym jak „Wodogrzmoty małe”, „Pora na przygodę”, „Zwyczajny serial” czy „Steven Universe” widać pewien trend wracania do bardziej dorosłych przekazów i mocniejszych tematów. Ale często mowa o produkcjach, które są chętniej oglądane przez nastolatków i dorosłych niż stricte dzieci. Poza tym nawet w nich nie pojawiają się tematy uznane za niewłaściwe we współczesnym społeczeństwie. A sama przemoc zwykle pozbawiona jest poważnych konsekwencji i pokazana w bardzo konkretnej estetyce, która pozwala uniknąć cenzury.
Nikt tam nie rzuca granatami, nie próbuje zabić drugiego bohatera nożem, nie pali papierosów ani pije alkoholu. Odmienny akcent już nie powinien nikogo śmieszyć, podobnie jak całowanie się dwóch mężczyzn lub przebieranie się za kobietę. Wszystkie te rzeczy (i wiele więcej) pojawiały się na porządku dziennym w „Zwariowanych melodiach”. Było w nich też mnóstwo fragmentów wprost rasistowskich, ale warto pamiętać o propagandowej wymowie filmów sprzed 80. czy 90. lat.
Dla niektórych powrót Bugsa, Daffy'ego czy Speedy'ego Gonzaleza będzie ratunkiem od ocenzurowanego i ugrzecznionego świata współczesnej telewizji.
Ale podobne osoby mogą się srogo zawieść. Czy im się to podoba czy nie, wrażliwość na pewne tematy uległa drastycznym zmianom. Nic nie cofnie czasu. Nawet jakbyśmy mieli na powrót pokazywać przemoc, seks i mniejszości w ostrzejszym, mniej wyważonym świetle. Nie sądzę też, by podobny cel leżał na sercu twórcom nowych „Zwariowanych melodii”. To raczej próba przywrócenia dawnych sław do nowej świetności. Zresztą dosyć ryzykowna, bo współcześnie jedno-dwuminutowe animacje mało kogo zadowolą.
Trzeba też na całą sprawę spojrzeć szerzej w kontekście niezwykle popularnego w Hollywood recyklingu starych pomysłów. Nie bez powodu trwają obecnie prace nad „Kosmicznym meczem 2”. Wytwórnia Warner nie jest wolna od potrzeby kolejnych przeróbek, sequeli, rebootów i spin-offów. Uchwycić dawną magię udaje się jednak nielicznym. Jako ogromny fan „Zwariowanych melodii” mam nadzieję, że nowa seria będzie sukcesem, ale jakkolwiek wszyscy postarają się kopiować dawne rozwiązania to na pewno nie będzie to samo przeżycie. Nie ma na to szans.