"Życie" Richardsa - esencja rockowej rzeczywistości
Jeśli istnieje ktoś godny tego, by opowiedzieć historię rock and rolla, z pewnością jest to Keith Richards, legendarny gitarzysta grupy The Rolling Stones.
Nastały smutne czasy: książkowy rynek podbija biografia nastolatka, który zdołał wypromować się częściowo dzięki zamroczeniu młodych dziewcząt, ale głównie za sprawą daleko posuniętej niechęci reszty świata, która w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej dziewcząt, słyszy. Można próbować uwierzyć, że dziewiętnastolatek, który niespodziewanie odniósł sukces ma doświadczenie tak duże, że z powodzeniem obdarowałby nim wszystkich mieszkańców co biedniejszych afrykańskich wiosek. Można też na sprawę spojrzeć realistycznie i od okładek ze słodką buzią uciekać jak najdalej, hasło "dopiero się rozkręcam" traktując jak ostrzeżenie. Należy wręcz założyć, że chłopak nie ma i jeszcze długo nie będzie miał do powiedzenia nic godnego uwagi, jednak tworzenia kolejnych peanów na własną cześć zabronić mu i jemu podobnym nie można. W tym kontekście autobiografia wciąż żywej, dobiegającej siedemdziesiątki legendy rocka jawi się jako bardzo jasne światło, przebijające przez ciemności młodzieńczego pustosłowia.