REKLAMA

"Życie" Richardsa - esencja rockowej rzeczywistości

Jeśli istnieje ktoś godny tego, by opowiedzieć historię rock and rolla, z pewnością jest to Keith Richards, legendarny gitarzysta grupy The Rolling Stones.

Nastały smutne czasy: książkowy rynek podbija biografia nastolatka, który zdołał wypromować się częściowo dzięki zamroczeniu młodych dziewcząt, ale głównie za sprawą daleko posuniętej niechęci reszty świata, która w przeciwieństwie do wspomnianych wyżej dziewcząt, słyszy. Można próbować uwierzyć, że dziewiętnastolatek, który niespodziewanie odniósł sukces ma doświadczenie tak duże, że z powodzeniem obdarowałby nim wszystkich mieszkańców co biedniejszych afrykańskich wiosek. Można też na sprawę spojrzeć realistycznie i od okładek ze słodką buzią uciekać jak najdalej, hasło "dopiero się rozkręcam" traktując jak ostrzeżenie. Należy wręcz założyć, że chłopak nie ma i jeszcze długo nie będzie miał do powiedzenia nic godnego uwagi, jednak tworzenia kolejnych peanów na własną cześć zabronić mu i jemu podobnym nie można. W tym kontekście autobiografia wciąż żywej, dobiegającej siedemdziesiątki legendy rocka jawi się jako bardzo jasne światło, przebijające przez ciemności młodzieńczego pustosłowia.

Życie Richardsa - esencja rockowej rzeczywistości - sPlay.pl
REKLAMA
REKLAMA

Nie jest tak, że całe Życie, na które składa się grubo ponad 500 stron, zapełnionych wspomnieniami Keitha Richardsa czyta się z zapartym tchem. Spore fragmenty, większość zebranych przez artystę treści, sprawiły, że znalazłam się w egzotycznej, pełnej używek i doskonałej muzyki rzeczywistości. Jednakże nie brakowało też akapitów, podczas których czytania musiałam tłumić przemożną chęć przeskoczenia choć trochę dalej, na powrót do tych elementów, które pochłania się w sposób niekontrolowany. Chwilami za zmiennością dynamiki książki ciężko było nadążyć. Ledwo współtwórca Stonesów zdążył zanurzyć się w tych nieco mniej interesujących faktach, ledwo zdążyłam się znudzić jego trwającą przez wiele zdań dygresją, a znów pojawiło się coś, co spowodowało szybsze bicie serca. I w drugą stronę: czytam stronę za stroną z nieskrywaną fascynacją, gdy nagle wątek się urywa a Richards przechodzi do snucia opowieści bliskiej zaangażowanym w nią osobom, odbiorcom mniej. Mimo to autor i tak mnie oczarował, lekturze bez wahania oddałabym się znowu.

The Rolling Stones zna każdy, jednak nie każdy zastanawiał się jak przebiegał proces tworzenia najpopularniejszych rockowych utworów świata. Na omawianie tego wątku Richards nie szczędzi papieru. Przyjemnie było czytać o jego rzemiośle, autorskich pomysłach, a przede wszystkim pasji, towarzyszącej muzycznym działaniom. Jednakże szczególnie urzekło mnie wspomnienie współpracy z Jaggerem, z czasów sprzed zdobycia sławy i sprzed głośnego konfliktu. Trudne do uchwycenia dla kogokolwiek z zewnątrz porozumienie, komponowanie w zawrotnym tempie, prawdziwa magia złożona z dźwięków, przypieczętowana męską przyjaźnią - oto elementy, które z pewnością poruszą każdego entuzjastę zespołu.

REKLAMA

Pozytywne wrażenie zostało nieco zatarte, gdy muzyk postanowił wtajemniczyć swoich fanów w to, co poszło nie tak w znajomości jego i sir Micka. Że była to kwestia dwóch silnych charakterów, sławy i kobiet mogę zrozumieć - wręcz ciężko byłoby oczekiwać innego rozwoju wydarzeń. Ale dlaczego miałby interesować mnie rozmiar prącia Jaggera? Tego wciąż nie wiem i wiedzieć nie chcę. Od mężczyzny opowiadającego o osobie niegdyś mu bardzo bliskiej, oczekiwałam czegoś więcej, niż kilku wycelowanych poniżej pasa komentarzy. Mógł odpuścić, o trwającym od dawna sporze wypowiedzieć się z klasą. Wybrał inną, budzącą niesmak drogę. Jednak mimo tej rysy na jego wizerunku, Richards stworzył obraz siebie, który polubiłam. Wzbudził moją sympatię, uznanie, a przede wszystkim zainteresował, prezentując życie godne gwiazdy rocka.

Artysta pisze o tym, co stało się prozą jego życia przez kilkadziesiąt lat koncertowania. Rock and roll, kobiety, narkotyki i więcej rock and rolla - wszystko ukazane przez pryzmat jego osobowości i charyzmy. Niczego innego po Życiu nie oczekiwałam. Lekturę skończyłam z przekonaniem, że dostałam wszystko, czego chciałam, może nawet trochę więcej. Jeśli więc jesteście fanami The Rolling Stones, spróbujcie, z pewnością będziecie usatysfakcjonowani.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA