REKLAMA

Magdalena Boczarska: na planie „Żywiołów Saszy” wysadziliśmy w powietrze pół Łodzi

„To nie jest tylko serial kryminalny, ale również wciągająca wędrówka na wielu poziomach. Sasza to outsiderka, postać, z którą trzeba trochę pobyć, żeby się z nią zaprzyjaźnić” — mówi w wywiadzie dla Rozrywka.Blog Magdalena Boczarska, odtwórczyni głównej roli w serialu „Żywioły Saszy — Ogień”. Produkcja oparta na prozie Katarzyny Bondy od dziś jest dostępna na Player.pl.

zywioly saszy ogien magdalena boczarska wywiad
REKLAMA
REKLAMA

Żywioły Saszy – wywiad z Magdaleną Boczarską – Rozrywka.Blog:

Magda Fijołek: Jakie emocje towarzyszą pani w dniu premiery „Żywiołów Saszy”?

Magdalena Boczarska: Mam świadomość tego, że zarówno seria „Cztery żywioły”, jak i postać Saszy Załuskiej, którą stworzyła Katarzyna Bonda są już w pewnym sensie kultowe. Dlatego towarzyszy mi mieszanka ekscytacji i tremy, bo ta rola wymagała ode mnie zmierzenia się z wyobrażeniami czytelników na temat tego, jaka jest Sasza. Wojciech Pszoniak, mój profesor powiedział kiedyś, że premiera jest jak poród, a to co zrobiliśmy jest jak nowo narodzone dziecko, które wypuszcza się w świat i nigdy do końca nie wiadomo, jakie będą jego losy. Dodatkowo, emocje te są wzmożone przez okoliczności, w jakich powstawał serial.

To znaczy?

Mam tu na myśli przede wszystkim pandemię i wszelkie jej konsekwencje dla świata kina. Prace na planie „Żywiołów Saszy” mieliśmy zaczynać w połowie marca, później kwietnia. Koronawirus co chwila wywracał nasz harmonogram do góry nogami. Ostatecznie prace ruszyły na początku sierpnia, a serial skończyliśmy w październiku. Fakt, że premiera ma miejsce w połowie listopada pokazuje, jak szalone to było tempo. Ale tym bardziej cieszę się, że projekt udało się sfinalizować i mam nadzieję, że zostanie dobrze przyjęty przez widzów.

Czytała pani „Lampiony” przed rozpoczęciem pracy nad serialem?

Oczywiście! Wiem, że nie wszyscy aktorzy tak robią, ale moim zdaniem, jeśli scenariusz jest oparty na książce, to nie można pominąć jej lektury. Podobnie jak w przypadku serialu „Król”, w którym wcielam się w Ryfkę, tak i przy okazji roli Załuskiej uznałam przeczytanie literackiego pierwowzoru za konieczność. Scenariusz inspirowany powieścią zawsze jest jakimś wyborem, którego muszą dokonać twórcy, żeby jednocześnie pozostać wiernym książce, ale i niejako na nowo nakreślić daną historię, by odpowiadała serialowej dynamice. Tu sprawa była o tyle skomplikowana, że książki Katarzyny Bondy są bardzo obszerne, zarówno objętościowo, jak i fabularnie. Na podstawie samych „Lampionów” można był nakreślić kilka scenariuszy poprowadzenia tej historii i każdy z nich byłby jakoś uzasadniony, dałoby się go obronić.

Wiem, że znała pani twórczość Katarzyny Bondy wcześniej i zetknięcie się z jej bohaterką nie było dla pani nowością. Jak doszło do tego, że została pani serialową Saszą Załuską?

To jest dla mnie niesamowita historia. Poznałyśmy się z Katarzyną Bondą ponad pięć lat temu, gdy Kasia zobaczyła mnie w prywatnych okolicznościach. Wtedy nie skojarzyła, że jestem aktorką, ale mimo to powiedziała, że widzi we mnie swoją bohaterkę. W końcu gdy lepiej się poznałyśmy to Kasia — już wiedząc, że pracuję jako aktorka— stwierdziła, że „bez dyskusji” muszę zagrać Saszę (śmiech). Wtedy sobie pomyślałam, że jeśli autorka widzi we mnie bohaterkę swoich powieści, to muszę przekonać się sama, o kim mowa i dosłownie pochłonęłam cały cykl „Cztery żywioły”. Ten temat dojrzewał w nas przez kilka lat: w końcu pomysł, by zekranizować serię powrócił, a ja podjęłam się wyzwania, by wcielić się w Saszę Załuską. Dzięki tej historii, mam do Saszy bardzo osobisty stosunek.

To po prostu musiało się wydarzyć. Byłyście Panie na siebie skazane.

(śmiech) Coś w tym jest.

Sasza Załuska to pewna swoich kompetencji kobieta, która musi tę pewność siebie obronić w zdominowanym przez mężczyzn świecie. Nie obawia się Pani, że to staje się dość popularny schemat i że widzowie będą porównywać Pani rolę na przykład do kreacji Magdaleny Cieleckiej w „Chyłce”?

Nie jest pani pierwszą osobą, którą porównuje Saszę do Chyłki, ale moim zdaniem to nie jest trafne porównanie: to są zupełnie inne postaci. Chyłka jest alkoholiczką, nie ma dzieci, jest ekstrawertyczna. Sasza to zupełnie inna osoba, nie jest odpowiedzialna tylko za siebie — bo ma przecież córkę — a przy tym nosi w sobie pewną tajemnicę, jest dużo bardziej introwertyczna i skryta, niż Chyłka. Sasza nie tknie też alkoholu. Ten etap ma za sobą. No i wreszcie to kompletnie inne seriale: nie chciałabym oceniać w kategoriach „lepszy”, „gorszy”, bo one są po prostu inne.

W przypadku „Czterech żywiołów” istotne wydaje mi się to, że reżyser Kristoffer Rus jest Szwedem i dzięki niemu udało się przenieść do naszego serialu trochę klimatu skandynawskiego kryminału. Dużą rolę odgrywa również fakt, że mamy sporo kobiet w ekipie w dość męskich jak na świat filmowy funkcjach — od scenografki Oli Kierzkowskiej, przez operatorkę Karinę Kleszczewską, aż po producentkę Dorotę Chamczyk. Dzięki temu, ta historia jest opowiedziana oczami i głosami kobiet. Myślę, że „Żywioły Saszy” to nowa, inna jakość w ofercie Playera.

To nie jest „tylko” serial kryminalny, ale również okraszona sporą dawką specjalistycznej wiedzy (w końcu Sasza jest świetnie wykształconą psycholożką i policyjną profilerką), wciągająca wędrówka na wielu poziomach. Sasza nie tylko dąży do rozwikłania kryminalnej zagadki, ale wraz z nią widz nabiera przekonania, że bohaterka nieprzypadkowo dostała właśnie to śledztwo i znalazła się akurat w tym miejscu o konkretnej porze. Już wiemy, że Sasza to outsiderka, postać, z którą trzeba trochę pobyć, żeby się z nią zaprzyjaźnić.

Jakie było największe wyzwanie podczas wcielania się w tę bohaterkę?

Emocje. Dla mnie emocje są strefą komfortu, a tutaj musiałam odnaleźć się na zupełnie nieznanym dla mnie lądzie. Na przykład przy serialu „Pod powierzchnią" i ciężkiej emocjonalnie roli, którą mi powierzono, nie miałam praktycznie większego problemu z zaadoptowaniem się do roli. W przypadku Saszy Załuskiej rzeczywiście było to dla mnie wyzwaniem. Oczywiście „Żywioły Saszy” to spektakularne kino akcji, a na planie spaliliśmy i wysadziliśmy w powietrze pół Łodzi — oczywiście z zachowaniem pełnego bezpieczeństwa i bez uszczerbku dla zabytkowych kamienic (śmiech). Jednak wszystkie sceny kaskaderskie mnie omijały; to było pewnego rodzaju powściągnięcie tej postaci, która towarzyszy akcji niejako z pewnego dystansu. To, że Sasza jest introwertyczna powodowało, że musiałam konstruować jej postać zupełnie inaczej, powściągać swoje własne emocje.

Jak wyglądały przygotowała do tej roli?

Oprócz tego, że ta postać oddychała mi od pięciu lat na karku, to musiałam nauczyć się strzelać. (śmiech)

No właśnie — w pierwszym odcinku jest scena, w której Sasza oddaje tak celne strzały, że aż zakładałam się z mężem, czy to pani zasługa, czy też odpowiedniego montażu…

To byłam ja. (śmiech) Na planie śmialiśmy się, że twórcy zrobili ze mnie małego terminatora— pomógł mi w tym nasz policyjny ekspert Krzysztof Gosławski. Odnalazłam w tym dużo funu.

A skąd pomysł, by zacząć serial „od środka”, czyli od ekranizacji „Lampionów”, a nie „Pochłaniacza” otwierającego serię Katarzyny Bondy?

To już była decyzja producentów, którzy uznali, że najciekawiej będzie zacząć tę historię od środka. Znamienne jest to, że do zekranizowania prozy Bondy było już kilka przymiarek i do tej pory, ze względu na wspomniane bogactwo treści i wątków, nikt się tego nie podjął. Być może właśnie dzięki tej zabawie chronologią będzie łatwiej nam łatwiej to spiąć w kwestii realizacji.

Rozumiem zatem, że kolejne sezony są w planach?

Tak. Z tego, co się orientuję, to kolejnym sezonem będzie „Ziemia”, czyli ekranizacja tomu pt. „Okularnik”. Sasza musi przejść wszystkie żywioły, by dowiedzieć się, kim jest i się oczyścić. Plany są na wszystkie cztery części, ale czy to się uda — to zależy  również od widzów i tego, jak przyjmą „Ogień”.

Ma pani pracowity czas: niedawno była premiera „Króla”, teraz na ekran wkraczają „Żywioły Saszy”. Czy praca to dobre remedium na pandemiczną stagnację?

Praca zawsze jest receptą, przynajmniej w moim przypadku dobrze się sprawdza. Człowiek czuje się potrzebny, ma gdzie ulokować myśli — a poza tym to po prostu zarabianie pieniędzy na życie. Wiele zawodów zostało podczas pandemii wystawionych na poważną próbę. Te konsekwencje nie oszczędziły również aktorów, więc to, że mogliśmy spokojnie ten serial dokończyć uważam za duże szczęście. Dziś, przez restrykcje sanitarne, nie mam możliwości realizowania się w teatrze, a szkoda. W tej chwili bardzo za tym tęsknię. Z produkcją kinową też jest gorzej, filmy nie są wpuszczane do kin, a co za tym idzie nie jest tak łatwo pozyskać pieniądze na film. Dlatego sama możliwość kontaktu z państwem za sprawą tego serialu jest dla mnie dużym szczęściem.

Pierwszy odcinek serialu „Żywioły Saszy — Ogień” z Magdaleną Boczarską w roli głównej od dziś można obejrzeć w serwisie Player.pl.

REKLAMA

* Zdjęcie główne: Agnieszka K. Juerk/TVN/mat.pras.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA