Na Netfliksie nowy sezon serii „Miłość, śmierć i roboty”. Takich świetnych antologii jest więcej
Jeśli przyjmiemy, że filmowe antologie są niszą, to animowane antologie należy uznać za niszę niszy. Tym bardziej warto się z nią zapoznać, bo kryje w sobie niemało perełek i historii mocno oddziałujących na wyobraźnię. Z okazji premiery 2. sezonu serii antologii „Miłość, śmierć i roboty” w serwisie Netflix, przyjrzałem się najlepszym animowanym zbiorom krótkich opowieści.
Fantasia
Zacznę od klasyki. I to klasyki sprzed ponad 80 lat. Już bowiem w 1940 roku Walt Disney i jego studio przecierali nowe szlaki w animacji (oraz kinematografii). I aż trudno uwierzyć, że kilka pokoleń temu młodemu widzowi proponowano tak ambitne przedsięwzięcie. „Fantazja” to bowiem animacja, która nawet dziś wydaje się na wskroś awangardowa.
Na całość składa się osiem krótkich metraży o różnej długości, formie i tematyce. Mamy tu zarówno abstrakcyjne obrazy odzwierciedlające dźwięki i rytmy muzyki, sceny ze zmian pór roku, podróż do początków Ziemi i żyjących na niej niegdyś dinozaurów, jak i krótką historię o uczniu czarnoksiężnika z Myszką Miki w roli głównej.
Co ważne, każdy segment „Fantazji” jest okraszony muzyką i to tą przez duże „M”. Usłyszymy bowiem największe dzieła Bacha, Czajkowskiego, Strawińskiego czy Beethovena. Film poradził sobie bardzo dobrze na rynku amerykańskim, jednak trwająca wówczas w Europie wojna przeszkodziła w podróży tego tytułu poza USA. Niedługo później także i Stany zaangażowały się w działania wojenne, a „Fantazja” popadła w zapomnienie na długie lata.
Robot Carnival
„Robot Carnival” można by uznać za japońską „Fantazję” w wersji sci-fi/cyberpunk. Jak tytuł wskazuje, w centrum zainteresowania tej antologii są roboty. Na całość składa się dziewięć krótkich historii - każda trwa ok. 10 minut.
„Robot Carnival” robi wrażenie nie tylko pod względem różnorodności gatunkowej swoich części składowych (od klasycznego science-fiction po akcję, dramat, komedię) i stylów animacji (jedne lepsze, drugie gorsze jak to zresztą bywa w animowanych antologiach). W tym projekcie najciekawsze jest to, że twórcom udało się opowiedzieć angażujące historie w ok. 10 minut. A to wcale nie jest taka łatwa sztuka.
Animatrix
„Animatrix” to było moje pierwsze zetknięcie się z ideą antologii jako takiej. Ta gra rolę zbioru filmów, które poszerzają uniwersum „Matriksa”, jej pomysłodawcy zaprosili do współpracy głównie japońskich twórców animacji. Do dziś jest to bodaj najbardziej popularny przedstawiciel tej niszy.
„Animatrix” pełni też funkcję pomostu pomiędzy filmem „Matrix” a „Matrix Reaktywacja”. Poszczególne dzieła opowiadają nam historię tego, jak doszło do wojny maszyn z ludźmi i ich zwycięstwa nad człowiekiem (w dwuczęściowej animacji „Drugie odrodzenie”), i wydarzeń mających miejsce przed „Reaktywacją”.
Część z nich to luźne historie, które odkrywają przed nami większy świat „Matriksa”, inne mają swoją kontynuację w filmach kinowych. Tutaj najważniejszy jest otwierający antologię film „Ostatni lot Ozyrysa”, który funkcjonuje jako prolog do „Reaktywacji”. „Animatrix” wykorzystał też w pełni siłę antologii poprzez przedstawienie widzom szeregu animacji wykonanych w przeróżnych stylach. Od CGI po wysmakowane artystycznie eksperymenty.
Memories
„Memories” to zbiór trzech historii, nad którymi czuwał sam Katsuhiro Otomo, znany szerzej jako twórca legendarnej animacji „Akira”. „Memories” skupia w sobie wszystkie wady i zalety antologii. Zalety to możliwość obcowania z trzema oryginalnymi historiami opowiadanymi w innym stylu (także jeśli chodzi o style animacji). Wady to przede wszystkim fakt, że „Memories” prezentuje nierówny poziom.
Absolutnie warto obejrzeć tę antologię dla pierwszej opowieści zatytułowanej „Magnetic Rose”. Łączy ona w sobie w genialny sposób elementy kina science-fiction, poruszającego dramatu (a chwilami wręcz melodramatu), thrillera i horroru. Aż szkoda, że nie powstał z tego samodzielny, pełnometrażowy film.
Dwie kolejne nowele odstają i nastrojem i poziomem od „Magnetic Rose” i to znacznie, ale też są warte uwagi. „Stink Bomb” to interesująca tragikomedia z naprawdę czarnym humorem graniczącym z powagą oraz świetnym funkowo-jazzowym soundtrackiem. „Cannon Fodder” z kolei to bardziej alegoryczna przypowieść.
Batman: Rycerz Gotham
„Batman: Rycerz Gotham” jest tym dla nolanowskiej trylogii o Człowieku Nietoperzu czym był „Animatrix” dla uniwersum Wachowskich. Animowana antologia stanowi pomost pomiędzy filmami „Batman - Początek” a „Mrocznym Rycerzem”.
Animację powierzono najbardziej uznanym japońskim studiom anime. Efekt? Na pewno „Batman: Rycerz Gotham” wypada mniej ciekawie niż „Animatrix”, który był niewątpliwie inspiracją dla tej antologii. Od strony wizualnej nie znajdziemy tu za dużo eksperymentów, choć to niekoniecznie wada, biorąc pod uwagę, że otwierająca cykl opowieść próbuje być oryginalna, jednak z marnym skutkiem. W większości segmentów animacja potrafi jednak cieszyć oko.
Ogólnie rzecz biorąc fani Batmana widzieli już lepsze historie, tym niemniej kilka rozdziałów „Rycerza Gotham” z pewnością przypadnie wam do gustu.
Heavy Metal
Gdyby ta antologia powstała dziś, zostałaby odsądzona od czci i wiary, choć najpewniej w ogóle by nie powstała. Jest nie tylko nad wyraz brutalna, krwawa i pełna nagości oraz scen seksu, ale też zwyczajnie seksistowska i to w takim starym stylu.
Przedstawione historie, będące albo adaptacją opowieści z kultowego niegdyś magazynu „Heavy Metal”, albo nim inspirowane, dziś bardzo się zestarzały. Nawet jednak 40 lat temu, w momencie swojej premiery, zdawały się być co najwyżej niewyszukanymi mokrymi snami nastolatków kochających dark fantasy i dystopijne science-fiction.
Tym niemniej antologia „Heavy Metal” ma kultowy status w niektórych środowiskach, głównie ze względu na ciekawe style animacji (choć nie wszystkie segmenty prezentują dobry poziom) oraz kapitalny soundtrack składający się z hard rockowych przebojów. Podczas seansu usłyszymy takie kapele i wykonawców jak Black Sabbath, Cheap Trick, Sammy Hagar, Stevie Nicks czy Nazareth.
Z pewnością do fanów tej antologii należy Elon Musk, którego kosmiczny happening z Teslą Roadsterem na orbicie jest wyraźnie inspirowany otwierającą sekwencją z „Heavy Metal” właśnie.
Co ciekawe, „Miłość, śmierć i roboty”, które możemy oglądać w Netfliksie, jest na dobrą sprawę nieformalnym rebootem „Heavy Metal”.