Autor-Widmo jest bardzo subtelnym, dobrze skonstruowanym i staroświeckim thrillerem politycznym. Choć wiele mu brak do najlepszych filmów Romana Polańskiego - jest to wciąż zadowalająca produkcja, zarówno dla miłośników twórczości reżysera, jak i do fanów gatunku.
Akcja zaczyna się dość powoli - poznajemy bezimiennego pisarza, który został zatrudniony do spisania i zredagowania wspomnień byłego premiera Wielkiej Brytanii, Adama Langa. Z powodów bezpieczeństwa, cały proces twórczy odbywa się na oddzielonej od reszty świata wysepce, na której znajduje się tylko luksusowa rezydencja i kilka wydm z krzaczkami po bokach. Jednakże, autor odkrywa, że historia opowiadana przez jego klienta ma nadzwyczaj dużo luk. Sprawie nie pomaga fakt, że równocześnie polityk zostaje oskarżony o zbrodnie wojenne. Wyjątkowo podejrzany wydaje się też wypadek poprzedniego pisarza pracującego dla Langa, który nieszczęśliwie zatonął... lub ktoś mu w tym pomógł.
W filmie znajdziemy zarówno ślady rozczarowania kadencją Tony’ego Blaira, przeciągającą się wojną z terroryzmem, jak i zgrabnie spisaną, pulpową intrygę z tajnymi organizacjami i podwójnymi planami nachodzącymi na siebie nawzajem. I choć ta druga część dostarcza masę rozrywki, aluzje do prawdziwej polityki są niemal tak subtelne jak uderzenie młotem pneumatycznym w twarz. Pierce Brosnan w roli dawnego premiera odgrywa... po prostu Tony’ego Blaria, bez żadnej wątpliwości. Odtwarza jego gesty, jego mimikę i jego sposób mówienia. Ale potrafi je odpowiednio wpleść w dialog, przez co nie jest żadną parodią czy sobowtórem. Staje się swoim własnym Tony’m Blairem z innego wymiaru. Można nawet w tej postaci dopatrzeć się pewnego samokrytycyzmu reżysera, kiedy bohaterowie dyskutują między sobą kraje, w których teraz polityk będzie mógł żyć.
Większość historii poznajemy poprzez dialogi. Każda nowa postać wprowadza odrobinę większego obrazka, zwiększając tylko już i tak potężną paranoję głównego bohatera. To solidna historia political-fiction, traktująca się całkiem poważnie, jednak nie pozbawiona ciekawej i odrobinę przesadzonej intrygi. Główny bohater w połowie filmu zaczyna zmieniać się na naszych oczach w detektywa, kiedy śledzimy jego małe śledztwo, przypominające raczej przygody Herculesa Poirot, czy Sherlocka Holmesa. Evan McGregor jest w tej roli naprawdę dobry. To świetna kreacja społecznego odludka, nie potrafiącego budować żadnych trwałych relacji międzyludzkich i mocno znudzonego życiem. Dodatkowo, jego postać nie jest nawet w najmniejszym stopniu zainteresowana polityką, co... prawdopodobnie było powodem dla którego został wybrany do takiej pracy.
Każdy w tej historii jest odrobinę dziwny - oschły, nerwowy, nienaturalny. Miejsce akcji przypomina kompletne limbo w którym czas nie płynie, a z którego nie można uciec. Kolorystyka jest oschła, przeważają zimne barwy. To wszystko, w połączeniu z niepokojącą muzyką Alexandra Desplat, budzi atmosferę grozy, przypominającą najlepsze filmy Hitchcocka. Film jest bardzo staroświecki w swoim wykonaniu - ujęcia często się dłużą, dialogi miażdżąco przeważają nad akcją, a po rozwiązaniu zagadki, dostajemy jeszcze jeden zwrot fabularny, uniemożliwiający interpretację zakończenia jako Happy End.
Trochę temu filmowi daleko do najlepszych dzieł Romana Polańskiego. Brak rozmachu i wagi tematu, jakie były obecne w Chinatown czy Dziecko Rosemary. Ale to powiedziawszy, ten film jest kompletnie poprawnym dziełem na swoich własnych prawach. Dość dobrze uchwyca urok fantazji teorii spiskowych rozpisywanych na temat przeróżnych prezydentów i premierów. Akcja została porzucona na rzecz budowania bardziej ciekawych relacji między bohaterami, co zawsze jest mile widziane. Koniec końców - jeśli jesteś zainteresowany lekkim hołdem złożonym Hitchcockowi i wyjątkowo zgrabnym political-fiction - bardzo przyjemnie spędzisz dwie godziny swojego czasu. Pisarz Widmo w żadnym momencie tak naprawdę nie zawodzi - po prostu nie jest to kino dla każdego. Za pięć złociszy, za które dostępny jest na Ipla.tv - jest więcej niż warty Twojego czasu.