To jeden z najlepszych seriali komediowych wszech czasów. „Biuro” obchodzi dziś 15. urodziny
W czasach, gdy home office może niektórym już doskwierać, dobrze jest obejrzeć „The Office” i przypomnieć sobie te wszystkie aspekty biurowego życia, za którymi na pewno nie tęsknicie. Nie mam tu oczywiście na myśli waszych biurowych Michaeli Scottów. Jeden z najlepszych seriali komediowych wszech czasów obchodzi dziś 15. urodziny.
Amerykański serial „Biuro” przerósł swojego protoplastę. Mockument o pracownika biura regionalnego pewnej papierniczej firmy był remakiem serialu brytyjskiego emitowanego przez BBC. Wersja brytyjska, stworzona przez Ricky'ego Gervaisa i Stephena Merchanta, doczekała się dwóch sezonów. Wersja amerykańska – dziewięciu. Pierwszy odcinek, napisany zresztą m.in. przez Gervaisa i Merchanta, zadebiutował na antenie NBC 24 marca 2005 roku.
Za oglądanie „The Office” zabrałam się bardzo późno. Odwlekałam to w czasie, ale musiałam to zrobić choćby po to, by w końcu zrozumieć te wszystkie memy ze Steve'em Carellem, np. te z serii „I'm dead inside”. Nie przypominam sobie, bym jakikolwiek inny serial pochłonęła tak szybko, jak właśnie 9 sezonów „The Office”.
Dlaczego „Biuro” jest tak dobrym serialem?
Może to przez umiejscowienie akcji w tak generycznym miejscu. Najzwyklejsze w świecie biuro, najzwyklejsi w świecie pracownicy, najzwyklejsza w świecie praca, a w zasadzie nudna tak, że można zasnąć podczas opowiadania o niej. Twórcy serii wykorzystują wszystkie elementy składowe tego miejsca i wszystkie typowe biurowe zwyczaje – kawka przy ekspresie, przerwa na lunch, biurowe romanse – i tworzą z tego satyrę, w której wielu z nas może się przejrzeć jak w zwierciadle. Humor „The Office” czasem rozkłada na łopatki, innym razem wywołuje ciarki wstydu. Kilka dowcipów ciągnie się przez wiele odcinków serialu (z flagowym That's what she said Michaela Scotta).
No właśnie, Michael Scott, grany przez Steve'a Carella kierownik regionalnego oddziału firmy papierniczej Dunder Mifflin, czyli szef naszego biura. Wiecznie obijający się boss, które problemy egzystencjalne i emocjonalne rozterki stają się sprawami nadrzędnymi w firmie. Dla swoich pracowników jest wrzodem na tyłku, a jego żarty wysadzają wszystkie możliwe żenadometry. Ale w gruncie rzeczy to poczciwy, choć odklejony od rzeczywistości facet. Jego dowcip zatrzymał się gdzieś w czasach, w których seksistowskie docinki nie wywoływały ciarek wstydu, nie do końca rozumie przesłań równościowych, choć myśli, że jego punkt widzenia jest słuszny. Chce dobrze, ale często mu nie wychodzi. Równie często niezamierzenie obraża swoich współpracowników. Michael Scott to świetna kreacja Carella, który wkłada w rolę nie tylko dowcip czy monologi – te wszystkie memy nie wzięły się znikąd. Jego miny aż proszą się o zeskrinowanie i upamiętnienie.
„Biuro” dobrze oddaje czasy, w których powstawały poszczególne sezony. Mimo iż akcja dzieje się głównie w siedzibie Dunder Mifflin w Scranton w Pensylwanii, okazjonalnie w biurze w Nowym Jorku, okolicznych plenerach czy na buraczanej farmie Dwighta Schrute'a, ambitnego asystenta kierownika regionalnego, fabuła nie traci kontaktu z aktualną rzeczywistością. Przynajmniej jeśli chodzi o ówczesne absurdalne trendy, takie jak dziwna moda na planking czy popisy parkourowców-amatorów.
Ale „The Office” to nie tylko Michael Scott. To cała galeria kolorowych postaci, reprezentujące różne typy biurowych figur. Jest skromna recepcjonistka Pam, jest uwielbiający robić innym pranki Jim (grany przez Johna Krasinskiego), jest wiecznie pochłonięta pracą Angela, jest też Creed, który jest w biurze od zawsze. Humor serialu opiera się na tych typowych biurowych sytuacjach, które wielu może znać z autopsji, jak świat długi i szeroki. Biurowa telenowela trwa przez kilka lat dokumentowanych przez ekipę niewidzialnych operatorów. Oprócz absurdu i zabawy, serial przynosi też całkiem sporo wzruszeń.
W teorii ta historia brzmi jak opowieść o najnudniejszym miejscu pracy, jakie można sobie wyobrazić. Twórcy przekuli to w jeden z najzabawniejszych seriali komediowych, jaki kiedykolwiek powstał. Serial, który ma bardzo mało słabych momentów. Za to bardzo dużo dobrej fabuły i świetnie napisanych bohaterów, od których trudno się oderwać.