REKLAMA

Piszesz za krótkie wypracowania? "Blondynka na Bali" nauczy, jak lać wodę

Fajnie jest czasem zostawić za sobą uporządkowaną i szarą codzienność, chwycić za plecak, wskoczyć w traperskie buty i dać porwać przygodzie. Beata Pawlikowska jest szczęściarą, bo zawsze może sobie na takie szaleństwo pozwolić. I rusza w świat, by po powrocie "do bazy" spisać swoje wrażenia - czasem w felietonie, a czasem w książce, która formą przypomina napakowaną bibelotami, ogromną walizę. Czy warto ciągnąć za sobą przepełniony bagaż?

Piszesz za krótkie wypracowania? "Blondynka na Bali" nauczy lać wodę
REKLAMA

Pomimo, że w tytule wyraźnie stoi: "Bali", to Pawlikowska z Bali dość szybko przenosi się na sąsiednią Jawę. Choć w zasadzie ta "szybkość" jest bardzo względna. Autorka w sposób dla mnie dotąd niespotykany niesamowicie przedłuża narrację zdaniami-wydmuszkami, by tylko wypełnić limit rozdziałów narzucony przez wydawcę. Pół biedy, gdyby to były homeryckie opisy przyrody - niewątpliwie Pawlikowska miała inspirację na wyciągnięcie ręki. Niestety te mydlane bańki pękają pod wpływem pseudofilozoficznych pierdółek, z których się składają.

REKLAMA

Muszę jednak oddać podróżniczce należny szacunek, bo po obraniu tego owocu z bardzo grubej skóry dostajemy soczysty miąższ. Pawlikowska - poza wydumanymi wypełniaczami akapitów - nie upiększa rzeczywistości i podaje ją rzetelnie. Nie wszędzie jest kolorowo i wspaniale: ludzie bywają nieuprzejmi, a widząc białą turystkę starają się wyłuskać z niej ostatniego centa. "Blondynka na Bali" ma też elementy humorystyczne. Narzekania na klimatyzowane autobusy mogą wydawać się zabawne nawet dla wytrawnego podróżnika - po bezskutecznych poszukiwaniach lokalnego transportu można się trochę "pomordować w tym luksusie".

REKLAMA

Bardzo fajnie wypadają fotografie - chociażby dla tego elementu warto sprawdzić tę książkę. Pawlikowska robi fotki nie od dziś i nie są to może majstersztyki na miarę mistrzów National Geographic, to stanowią solidną dokumentację przebytej podróży. Naturalnie wyklucza to lekturę "Blondynki..." na czytniku. Można, ale wtedy e-book wypada naprawdę blado pod względem zawartości.

300-stronowy reportaż, który można byłoby streścić w dwunastu. Nawet autochtonka z okładki zdaje się mieć minę mówiącą "WTF?" (zobacz na zdjęciu powyżej). Prawdę powiedziawszy, wybrałem tę pozycję na chybił-trafił spośród dostępnych w promocji Legimi (50% rabatu na e-booki w kategorii "kobiety na końcu świata"). Czy inne książki Pawlikowskiej też są tak przegadane? Jeżeli tak, to apel do wydawcy: zamiast dużo i byle jak, lepiej raz, a dobrze. Porządną antologię relacji z wypraw do Azji z chęcią wrzuciłbym do czytnika. Na podróż!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA