Gdyby nowy film Patryka Vegi był ustami wypełnionymi botoksem, to te prawdopodobnie by pękły albo wyglądały gorzej niż u gwiazd, z których śmieje się Pudelek.
OCENA
Botoks to taki wielki worek z foli bąbelkowej, który wypchany jest do granic możliwości wszystkim tym, co najgorsze. Patryk Vega w swoim nowym filmie realizuje bowiem po kolei historie z tabloidów, chociaż nie ma tam nikogo, kto nie śpi, bo trzyma kredens.
Zresztą w Botoksie on by prędzej tym meblem dostał w łeb, niż go trzymał.
A potem na dokładkę został zgwałcony przez ekipę ratunkową, która przyjechała pomóc temu ktosiowi spod kredensu się wydostać. Gdzieś w oddali słyszelibyśmy też muzykę z gatunku łubu-dubu, a na koniec karetka przejechałaby psa, z którego skóry pani ratownik zrobiłaby sobie mufkę. Może niespecjalnie modną, co prawda, ale za darmo. Kasa zamiast na mufkę z sieciowego sklepu, poszłaby więc na wódkę, też z jakiegoś sieciowego sklepu. Cała ta historia, przerywana zabawnymi "kurwami" i "ocieżkurwajapierdolę", skończyłaby się wielką imprezą w lesie, gdzie wszyscy tańczyliby jakby chwilę temu połknęli pigułę albo dwie, a za stroboskopy służyłyby światła karetki. No, i to by było na tyle.
Impreza w lesie, z przygodnym numerkiem w karetce pogotowia, w filmie wydarzyła się naprawdę.
Reszta jest zmyślona, ale jeśli wziąć pod uwagę natężenie wszystkich przygód, to powyższy opis oddaje ich klimat całkiem nieźle. Patryk Vega, reżyser i scenarzysta Botoksu, powiedział przed premierą, że to będzie jego najmocniejszy film. Nie pomylił się. I choć nie jest to również jego najgorszy film (gdzieś tam jeszcze czuć zapach pieczonych ciasteczek), to Botoks jest filmem złym.
Nie jestem jednak pewna, czy gorszą produkcją są Niebezpieczne kobiety, czy Botoks. Oba twory to chaotyczna zbieranina zasłyszanych historyjek. To zbiór zapowiedzi różnych sensacyjnych filmów, teledysk, w którym piosenkarz wykrzykuje najgorsze wyzwiska w rytm uderzania młotkiem o puste puszki po piwie. Jeśli jednak chodzi o jakąkolwiek formę (choć paradoksalnie tytuł pulp fiction dosyć dobrze określiłby to, z czym mamy tu do czynienia) to Niebezpieczne kobiety na tle Botoksu jakoś się bronią. Mamy tam zarysowaną intrygę, chcemy (albo nie) poznać motywacje bohaterów, mimo chaosu to wszystko do czegoś zmierza.
W Botoksie nie mamy nic.
Czy raczej mamy wszystko, wielki gar bigosu - tam grzybek, tam suszona śliwka, a gdzieś jeszcze - całkiem przypadkiem - kawałek paznokcia kucharki. Zapija się to wszystko wódką albo lepiej - bimbrem! A potem wiadomo jak jest. Wydarzenia w tym filmie się dzieją. Cała akcja posuwa się do przodu, owszem, ale nic z niej nie wynika. Wiesz, to tak jakby twoja gadatliwa koleżanka zadzwoniła do ciebie i przez 2 godziny opowiadała, jak jej minął dzień. Pewnie jej opowieść (mam nadzieję!) byłaby mniej dramatyczna, niż to z czym mamy do czynienia w filmie, ale nadal byłaby dość bezwartościowa. Nie miałaby puenty, nie byłaby przemyślana.
W Botoksie bohaterkami są cztery kobiety, których losy splatają się ze sobą. Wszystkie związane są w jakiś sposób z służbą zdrowia. Historie postaci pochodzących z różnych środowisk, mających różne problemy i doświadczenie, zarówno życiowe jak i zawodowe, posłużyły Vedze do opowiedzenia o tym, jak działają polskie szpitale i przemysł farmaceutyczny, który gorszy jest ponoć od mafii.
I właściwie na tym mógłby się skończyć opis Botoksu, bo dalej jest już tylko epatowanie okropieństwami.
Mamy seks ze zwierzęciem, molestowanie, korupcję, szantaże, kradzieże, pijaństwo, próbę gwałtu, zamiatanie pod dywan śmierci pacjentów, aborcje, upokarzanie, zdrady, romanse, przygodny seks (już nie ze zwierzęciem), wypadki, pomyłki, śmierć. Wszystko to, po czym widzowi w efekcie może zrobić się niedobrze. Jeśli to było głównym celem Vegi, to mu się to udało. Mnie przez większość filmu było bowiem niedobrze, miałam dość, nie chciałam już patrzeć na operacje, krew, flaki, porody i martwe płody. Nie chciałam też już słuchać o tych wszystkich paskudnych historiach. W trakcie seansu czułam się zmęczona i w gruncie rzeczy chciałam, aby ten się już skończył.
Oczywiście, jak to u Vegi, wszystkie te okropne opowieści mają swój przerywnik. Jest sporo prostych (żeby nie powiedzieć: prostackich) żartów.
I powiem wam, że po dzisiejszej wizycie w kinie ja się reżyserowi nie dziwię, że robi takie kino. Karolina Korwin Piotrowska napisze, że lepszy tytuł dla tego filmu to "Martwica mózgu", ocena na Filmwebie będzie niska, ale ludzie się śmieją i do kina pójdą. W południe na sali było niemało osób, a seanse wieczorne już dawno mają zarezerwowane miejsca. Jeden gość, który siedział ze mną na sali kinowej parę rzędów wyżej, dosłownie umierał ze śmiechu przy każdej "kurwie". A więc jeśli trafia, to czemu nie? To żadne ryzyko.