Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mieniący się miłośnikiem dobrej literatury, nie znał nazwiska Jamesa Jonesa czy chociażby tytułów jego dzieł. Tak się składa, że autor ten jest uznawany za absolutnego klasyka literatury wojennej, a takie powieści jak "Cienka czerwona linia" czy "Stąd do wieczności" zyskały ogromny rozgłos, ich ekranizacje również. "Cienka czerwona linia" jest drugim tomem serii wojennej "Stąd do wieczności", w której znajduje się także nieukończony i wydany pośmiertnie tom pt. "Gwizd".
Akcja powieści "Cienka czerwona linia" dzieje się podczas operacji na wyspie Guadalcanal, gdzie miały miejsce jedne z najbardziej dramatycznych wydarzeń w historii II wojny światowej. Co ciekawe - autor, mimo iż uczestniczył w tychże wydarzeniach (został nawet odznaczony Purpurowym Sercem za odniesione rany), nie opisał ich w tej powieści. Posłużył się fikcyjnymi nazwiskami, wydarzeniami, a takich miejsc jak "Wielka Gotowana Krewetka" czy "Tańczący Słoń" nie uświadczymy na wyspie. Dlaczego więc w ogóle nie wymyślił terenu działań? W słowie wstępnym autor wyjaśnia, iż w latach 1942-43 wyspa ta stanowiła dla Amerykanów miejsce szczególne, a wymyślenie fikcyjnej nazwy pozbawiłoby powieść skojarzeń, jakie nazwa Guadalcanal budziła w tymże pokoleniu.
Streszczanie kolejnych fragmentów książki mija się kompletnie z celem, gdyż wydarzenia te są jedynie tłem dla ukazania uczuć targających żołnierzami. I choć mimo niezwykle surowej, wręcz brutalnej czy kolokwialnej z pozoru formy językowej - jest to powieść wielce liryczna. Może dlatego właśnie uznałem ekranizację tego dzieła za porażkę, gdyż taką głębię bardzo ciężko przekazać na ekranie. Czytelnik przeżywa razem z bohaterami wszystkie niepowodzenia, zwycięstwa, zniewagi, przywiązuje się do każdego z nich. A wbrew pozorom nie jest to łatwe, gdyż w akcji poznajemy szereg postaci, albowiem przez całą powieść przewijają się żołnierze kompanii "C jak Charlie". Każda z poznanych osób jest warta uwagi, zastanowienia się i zrozumienia jej, co przy takiej ich ilości jest wyznacznikiem umiejętności autora, który każdą postać traktuje oddzielnie, do nikogo nie podchodzi niczym do mięsa armatniego. Śmierć towarzyszy broni wstrząsa także czytelnikiem, autentycznie żal nam tego biednego, walczącego o przeżycie człowieka, skręcającego się z bólu i pompującego w siebie niebotyczne ilości morfiny. A żałujemy każdego z osobna, bo każdy ma do opowiedzenia inną historię, ale jedno ich łączy - piekło wyspy Guadalcanal.
Jak już wspomniałem - forma jest surowa, ale tylko z pozoru. Ważne jest, by czytać między słowami i odnaleźć tam część liryczną. Dzięki sugestywnym opisom przyrody czujemy, jakbyśmy to my brodzili po kolana w błocie z kilkudziesięciokilogramowym ładunkiem na plecach. Dla fanów militariów opisy kolejno prowadzonych działań wojennych są nie lada gratką, wszystko ukazane jest z niezwykłą pieczołowitością i dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Opisy wydarzeń ustępują jednak przemyśleniom bohaterów. Tu autor pisze o nich bardzo odważnie, nie bojąc się kolokwializmów, a nawet wulgaryzmów, by tylko przybliżyć odbiorcy, co tak naprawdę siedzi żołnierzowi w głowie. Dialogi także są sugestywne i jak na wojskowych przystało, rozmowy aż ociekają wulgaryzmami. I tu należą się oklaski nie tylko autorowi, ale także tłumaczom, którzy zaserwowali nam polską wersję, równie "soczystą", jak oryginalna. Bez tej brutalności słownej powieść straciłaby drastycznie na realizmie.
Owa brutalność służy jednakże nie tylko wiarygodnemu pokazaniu świata, ale przede wszystkim - antywojennemu przesłaniu. Wszechobecny brud i smród nie budzą miłych uczuć, niektóre sceny są wręcz odrażające. Taka jest prawdziwa wojna, ale niektórzy pisarze, pomijający ten fakt, pisali powieści, które można nazwać przygodowymi, a uczynienie przygody z wojny jest albo propagandowym chwytem, albo pokazaniem, że autor nie miał pomysłu na umiejscowienie akcji. James Jones robi to z pełną świadomością i dojrzałością twórczą, opisuje koszmar, który sam przeżył, z perspektywy zwykłego żołnierza, dla którego wojna ta jest osobistą tragedią. Co więcej - pokazuje ją z wielu punktów widzenia, bo inaczej wojnę widzi dowódca batalionu, a inaczej szary szeregowy.
Oceniając tę powieść, na usta nasuwa mi się tylko jedno słowo: arcydzieło. "Cienka czerwona linia" to tytuł ponadczasowy i uniwersalny, gdyż nic nie zapowiada zaprzestania działań militarnych na świecie. Chwała też autorowi za uświadomienie nam tego, iż żołnierz nie jest tylko bezimiennym mięsem armatnim. Nawet arcydziełom nie wstyd wytykać potknięcia, ale tu ich zwyczajnie nie ma. Co bardziej wrażliwych odrzuci to, iż powieść epatuje okrucieństwem i wulgarnością, ale to nie jest żaden minus. Mimo że powieść ta to niemal pięćset stron czystego tekstu, to po przeczytaniu czuje się niedosyt. "Cienką czerwoną linię" czyta się znakomicie, ani za długo, ani za krótko. Nie mogę polecić Wam tej powieści - mogę rozkazać każdemu nieświadomemu talentu Jamesa Jonesa zapoznać się z tytułem i nadrobić zaległości. Spocznij, odmaszerować…