REKLAMA

Filmy MCU mają wiele wad. Ale Coppola nie ma racji, nazywając je „podłością” i „jednym filmem oglądanym w kółko”

Francis Ford Coppola zajął publiczne stanowisko w konflikcie między Martinem Scorsese a Marvel Studios i twórcami pracującymi nad filmami studia. Słynny reżyser wsparł kolegę po fachu, ale jego argumenty świadczą o pewnym podstawowym problemie. Ani Scorsese, ani Coppola ewidentnie nie oglądali filmów MCU.

coppola marvel
REKLAMA
REKLAMA

Hollywood zawsze było pełne rozmaitych konfliktów, rywalizacji i kłótni. Show-biznes ma to do siebie, że polega w dużej mierze na sprzeczności interesów i prowadzi do równie wielu przyjaźni, co wrogości. Najnowszy spór dotyczy obecności kina superbohaterskiego w Fabryce Snów. Po części jego wybuch w takim momencie może dziwić. Dzieje się to przecież po kilkudziesięciu latach obecności adaptacji komiksów w filmowym mainstreamie oraz dekadzie panowania Marvel Cinematic Universe, a więc opowieści o superbohaterach nie są w globalnej kulturze niczym nowym.

Z drugiej strony wydaje się to jednak całkowicie uzasadnione. W końcu to właśnie w 2019 roku ten gatunek zaliczył dwa bardzo ważne osiągnięcia. Filmowi „Avengers: Koniec gry” udało się pobić „Avatara” i wspiąć się na szczyt światowego box office, a „Joker” pokazał całemu światu, że za pomocą komiksów można opowiadać głębokie, aktualne i bardzo ciekawe historie. Kino superbohaterskie nie tylko utwierdziło więc swoją finansową dominację, ale też obaliło mit o niskich założeniach artystycznych gatunku.

Martin Scorsese i Francis Ford Coppola zaatakowali więc w ważnym momencie. I pokazali poważny pokoleniowy konflikt toczący Hollywood.

Coppola i Scorsese to jedni z najważniejszych przedstawicieli złotej ery amerykańskiego kina autorskiego. Wciąż mają olbrzymie poważanie w Hollywood, choć przecież pierwszy z nich w XXI w. jako reżyser udzielał się rzadko i bez większych sukcesów. Nie dziwi, że autor „Czasu Apokalipsy” wsparł kolegę po fachu. Dla obu dominacja kina superbohaterskiego, w dodatku połączonego w ramach jednego uniwersum, wydaje się całkowitym zaprzeczeniem idei kina, a dokładniej mówiąc „ich kina”.

coppola marvel class="wp-image-335182"
Foto: „Joker”

Nie ma w tym nic złego, podobnie jak w tym, że obie strony konfliktu mają na uwadze głównie swoje własne interesy. Disney traktuje Marvel Cinematic Universe jako maszynę do zarabiania pieniędzy, ale przecież to nic nowego, jeśli mowa o wytwórniach filmowych. Z kolei Scorsese obecnie walczy o oscarowe szanse „Irlandczyka”, a największym konkurentem dla jego nowego filmu wydaje się w tym momencie „Joker”. Dlatego pojawiły się plotki, że słowa reżysera mają więcej wspólnego z dziełem Warner Bros. niż filmami Disneya. Coppola wykorzystał zaś temat Marvela, by przypomnieć o pracach nad swoim wieloletnim projektem – „Megalopolis”.

Popkultura miała wpływ na Hollywood również w czasach świetności Coppoli i Scorsese.

Wystarczy wspomnieć, że do ważnych dzieł obu twórców należą „Ojciec chrzestny” i „Ostatnie kuszenie Chrystusa”. Trudno to jednak porównywać do współczesnej sytuacji. Teraz to kultura fanów, a nie autorów dominuje nad ogólnym obrazem amerykańskiego kina. Czy to uprawnia do nazywania obecności filmów Marvela w kinach inwazją? Moim zdaniem nie. A jak podaje portal Yahoo, Coppola uderzył w MCU nawet mocniej:

Kiedy Martin Scorsese mówi, że obrazy Marvela nie są kinem, to ma rację. Oczekujemy, że od kina się czegoś nauczymy, coś dostaniemy, jakieś olśnienie, wiedzę, inspirację. Nie wiem, czy ktokolwiek coś dostaje od oglądania tego samego filmu w kółko. Martin tak naprawdę był łagodny, gdy powiedział, że to nie jest kino. Nie powiedział, że to podłość, a ja tak twierdzę.

coppola marvel class="wp-image-335191"
Foto: „Avengers: Endgame”

Ze słowami Scorsese zdążyło się już nie zgodzić wielu twórców i aktorów powiązanych z MCU. Ich zdanie na temat krytyki Coppoli również łatwo sobie wyobrazić. Zwłaszcza, że to opinia tylko powierzchownie interesująca. Tak naprawdę więcej w niej własnych doświadczeń niż faktycznego spojrzenia na wady i zalety tego rodzaju filmów.

Powiedzmy sobie szczerze: Marvel Cinematic Universe to twór daleki od ideału. Ale czy nie wpływa emocjonalnie na ludzi?

Zestawianie dzieł Marvela z kinem wysokoartystycznym to retoryczny wybieg, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Przecież one nigdy nie miały należeć do tego grona. To typowe filmy rozrywkowe, do których wcześniej można było zaliczyć westerny, produkcje wojenne i kino nowej przygody. Podobnie jak w wymienionych przed chwilą gatunkach tu również zdarzają się wtopy i arcydzieła. A większość to nieco odtwórcze przeciętniaki. Ale dają swoim widzom wiele. Tylko dlatego, że Coppola nic z nich nie wyciągnął, nie oznacza, że można tak mówić o wszystkich widzach.

A przecież można mieć wątpliwości, ile dzieł MCU oglądał doświadczony reżyser. Nazywanie uniwersum Marvel Studios „tym samym filmem powtarzanym w kółko” to po prostu nieprawda. I obraza wobec lepszych filmów serii. Czy naprawdę da się porównać styl Kennetha Branagha do szaleństwa Jamesa Gunna? Czy interesujące rozwiązania braci Russo są identyczne do tego, co zaprezentował widzom Joss Whedon?

REKLAMA

Kino superbohaterskie potrzebuje rzetelnej i ugruntowanej w faktach krytyki. Francis Ford Coppola szkodzi zamiast pomagać.

Adaptacje amerykańskich komiksów można oceniać ze względu na zgodność z materiałem źródłowym, rozwijanie gatunku (lub jego brak), a także jakość filmowego rzemiosła. Można zadawać pytania o ich ideologiczne przesłanie (to widzimy właśnie przy premierze „Jokera”) oraz traktowanie mniejszości. Nie brak pytań o komercjalizację kina superbohaterskiego czy wreszcie połączenie z odwieczną historią bohatera, która jest ludziom potrzebna. Filmy Marvela warto oceniać i krytykować, ale czy nazywanie ich „podłością” naprawdę służy komukolwiek?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA