"Córka" to reżyserski debiut znanej aktorki Maggie Gyllenhaal. Olivia Colman wciela się tu w profesorkę, która szuka wytchnienia na wakacjach w Grecji. Splot wydarzeń nie pozwala jej jednak uciec od osobistych problemów. Czy warto obejrzeć tę niesztampową opowieść o macierzyństwie? Dowiecie się z naszej recenzji.
OCENA
Maggie Gyllenhaal w swoim reżyserskim debiucie stąpa po grząskim gruncie. Na warsztat wzięła bowiem książkę Eleny Ferrante, która podejmuje temat, o jakim publicznie - a w kinie w szczególności - nie mówi się zazwyczaj głośno. "Córka" zadaje pytania, od jakich na co dzień stronimy. Czym jest rodzicielstwo? Co to znaczy być "naturalną matką" - zastanowimy się, kiedy w przypływie szczerości protagonistka stwierdzi, że taką nie jest. Ten film na lewą stronę odwraca bowiem konwencję melodramatu macierzyńskiego.
"Córka" to opowieść o mrocznej stronie rodzicielstwa, która wyrasta z najznamienitszych tradycji amerykańskiego kina niezależnego. Gyllenhaal pozwala nam zatopić się w intymnym świecie swojej bohaterki, sprawiając, że jak na szpilkach czekamy, aby odkryć skrywane przez nią tajemnice. Wcale jednak nie musiało tak być, bo w samej fabule czekało na reżyserkę mnóstwo pułapek. Pierwszy problem pojawia się już na poziomie portretu psychologicznego protagonistki.
Córka - recenzja nominowanego do Oscarów filmu
Leda ma wiele wspólnego z tytułową "Kobietą pod presją". O ile jednak Mabel kurczowo trzymała się narzuconej roli żony i matki, co doprowadziło ją do załamania nerwowego, bohaterka "Córki" sama wykluczyła się z takiej narracji. "To było niesamowite" - mówi w jednej ze scen, podbijając antynatalistyczne przesłanie filmu. Za swoją decyzję musi jednak płacić teraz utratami przytomności i zasłabnięciami, jakby miała to być wymierzona jej przez własny organizm kara.
Nie mamy tu do czynienia z bohaterką, z którą łatwo nam będzie się utożsamiać. Leda od początku jest zagadką. Odtrąca adorującego ją właściciela wynajmowanego przez nią mieszkania i nie chce spełnić prostej prośby innych wczasowiczów. Nie dość, że się alienuje, to z niewyjaśnionych przyczyn zabiera z plaży lalkę, skazując małą dziewczynkę na wiele dni płaczu. Zatraca się jednocześnie w minionych wydarzeniach, rozmyślając nad podjętymi w życiu decyzjami.
Zwsze znakomita Olivia Colman dobrze wie, jak przedstawić wszystkie emocje swojej bohaterki. Każdy jej uśmiech skrywa ból. Bez przerwy widać, że coś ją dręczy, nie daje jej spokoju. A co zżera ją od środka, dowiadujemy się z licznych retrospekcji, w których w Ledę wciela się Jessie Buckley. Aktorka radzi sobie nie gorzej niż jej starsza koleżanka po fachu. Widzimy, jak z protagonistki powoli uchodzi życie, kiedy nie ma na nic czasu, bo musi opiekować się dziećmi. Możemy ją zrozumieć i nawet zacząć jej współczuć. Te dwie role dają nam pełny obraz postaci. Nie da się ich rozdzielić, bo uzupełniają się wzajemnie.
Córka - czy warto obejrzeć film z Olivią Colman?
Gyllenhaal prowadzi swoją opowieść dwutorowo. Z upływem czasu reżyserka coraz bardziej skupia się na przeszłości swojej bohaterki, szukając powodów jej dziwacznego zachowania. Nie jest jednak zbyt chętna, aby odkrywać przed nami wszystkie tajemnice. Wydaje się nawet, że pogrąża się w chaosie, ale warto wykazać się cierpliwością, bo na koniec wszystko nabierze sensu.
Mamy do czynienia z typowym slowburnerem (czy jak woli Netflix: produkcją z kategorii "kropla drąży skałę"). Gyllenhaal nie śpieszy się ze swoją opowieścią, ale podejmuje interesujące ją tematy z pewnością, której mogliby jej pozazdrościć o wiele bardziej doświadczeni reżyserowie i reżyserki. "Córka" kolejnymi tajemnicami przykuwa widzów do ekranu, aby na koniec nie pozostawić na nich suchej nitki.
"Córka" już w kinach.