"Dom z papieru" przekracza wszelkie granice. W tym serialu roi się od głupot i nieprawdopodobnych akcji
"Dom z papieru" dobiega końca. Już jutro będziemy mogli obejrzeć drugą i ostatnią część 5. sezonu, która zarazem zakończy podróż jednego z najpopularniejszych seriali ostatnich lat. Dlatego jeszcze raz przeżyjmy wszystkie głupie momenty i sceny serialu.
5. sezon "Domu z papieru" zakończy się w grudniu, zwieńczając całą produkcję. Na ostateczne podsumowania przyjdzie zatem pora za trzy miesiące, tymczasem postanowiłem z rozrzewnieniem powspominać najgłupsze sceny i momenty z dotychczasowych odsłon. Wyjaśnijmy to sobie na wstępie: doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że "Dom z papieru" nigdy nie miał być serialem pełnym realizmu. Produkcja miała przede wszystkim wciągać, czerpiąc z komiksowego przerysowania – dostarczyć widzom barwnych bohaterów, telenowelowych relacji między nimi, szalonych scen akcji i sytuacji bez wyjścia, na które członkowie gangu i tak byli przygotowani dzięki absolutnie nieprawdopodobnym planom Profesora.
Musimy jednak pamiętać o najważniejszym: to konieczne, by twórcy danej produkcji narzucili sobie ograniczenia, wyznaczyła pewne granice, w ramach których cała opowieść pozostanie przekonująca (w swojej konwencji, rzecz jasna), nie przeobrażając się w rozchodzący się w szwach festiwal irytującego absurdu. I o ile jeszcze przy pracy nad pierwszymi sezonami scenarzystom udawało się (choć nie zawsze) unikać sytuacji, w których pewne sceny mogą wybronić się przyjętą konwencją, w późniejszych seriach pojawiało się coraz więcej sytuacji, na które trudno przymknąć oko.
Nie zrozumcie mnie źle: nie zamierzam pastwić się nad „Domem papieru”, bo sam należę do tych, którzy przez pewien czas naprawdę nieźle się przy nim bawili. Stwierdziłem jednak, że to całkiem dobry czas, by powspominać część wyjątkowo absurdalnych i głupich momentów. Poniżej spisałem listę tych, które najbardziej zapadły mi w pamięć, wymuszając swego czasu rozciągnięcie zawieszenia niewiary do granic możliwości, a zatem: moją osobistą TOP-kę. Oczywiście, sumarycznie w "Domu..." jest tego znacznie więcej.
"Dom z papieru": najgłupsze momenty serialu
1. Tokio wjeżdża do mennicy
Ja wiem: miało być efektownie i cool. I tak też wyglądało. Niestety, za nic nie byłem w stanie przymknąć oka na ten fabularny fakt: oto motocyklistka przedarła się przez tłumy policjantów i swobodnie wjechała po schodach do mennicy z każdej strony obstawionej m.in. przez snajperów. Gdyby chociaż członkowie gangu w jakiś sposób skutecznie odciągnęli lub rozproszyli wcześniej ich uwagę – okej. Ostatecznie jednak poszukiwana, groźna przestępczyni, która dopiero co prysnęła z więziennego konwoju, bez większych zawirowań wjechała sobie do najbardziej obstawionego miejsca w Hiszpanii. Niestety, ten wjazd w stylu "Szybkich i wściekłych" był jednym z tych elementów pierwszych dwóch sezonów, które można określić słowami "o jeden krok za daleko".
2. Raquel i Profesor
Podkreślę: naprawdę podobał mi się ten pomysł ze zmianą stron i negocjatorką zakochującą w się w herszcie gangu. W facecie, który przewidział wszystko, ale nie fakt, że sam również się zakocha. Jestem fanem tego typu romantycznego bajdurzenia na ekranie i uważam, że cały wątek świetnie wpasował się w rdzeń "Domu z papieru". Gdy jednak zdamy sobie sprawę z faktu, jak wiele wydarzyło się przez zaledwie kilka dni oblężenia mennicy, uderzy nas aż nadto nieprzekonująca "droga", którą Raquel przebyła.
Zaczęła jako negocjatorka, niedługo później właściwie dowodziła siłami zbrojnymi policji, w międzyczasie wdała się w romans ze spotkanym w barze facetem, w którym zdążyła się zakochać bez reszty (ze wzajemnością) i którego przez chwilę podejrzewała, ale on rozwiał jej wątpliwości; wkrótce poznała prawdę, więc go pojmała i przesłuchała, jednak on zdążył jej uciec; straciła broń i odznakę, wytropiła Profesora na własną rękę, uprzedzając policję; Profesor ją obezwładnił, by niedługo później przekonać do swoich racji, w efekcie czego Raquel stanęła po jego stronie i odwróciła się od policji raz na zawsze... Celowo rozpisałem to wszystko w jednym zdaniu, by uwypuklić mnogość naprawdę istotnych i wywracających życie do góry nogami sytuacji, które przytrafiły się bohaterce i diametralnie zmieniły jej postrzeganie świata... w zaledwie 11 dni.
3. Gandia-Terminator
Ja wiem: facet jest byłym komandosem, specem od zadań specjalnych, zna bank jak własną kieszeń, a jego wyzwolenie, z punktu widzenia scenariusza, musiało narobić członkom gangu problemów. Ale to, w jaki sposób scenarzyści nałożyli na Gandię plot armor (którego mogliby uniknąć, utrzymując go w roli cichego eliminatora), czyniąc z niego nieśmiertelną, jednoosobową armię, jest najzwyczajniej w świecie kuriozalne.
Gandia, niczym nieosłonięty, ostrzeliwany przez gang z obu stron (swoją drogą: czy oni nie wiedzą, że w ten sposób mogą wykończyć też siebie nawzajem?), przedzierający się przed grad kul padający z luf naprawdę wielu karabinów naraz (czas trwania akcji: minuta!), umyka bez szwanku. W ogóle można odnieść wrażenie, że kamizelka kuloodporna to w "Domu z papieru" całkowite zabezpieczenie przed śmiercią czy poważniejszymi obrażeniami. Dodajmy, że Gandia, który zwichnął sobie kciuk, nie powinien później móc niczego unieść lewą ręką, nie wspominając o dźwignięciu ciężkiego mężczyzny, jakim jest Helsinki. Nawet po nastawieniu palca (które naprawdę trudno przeprowadzić na samym sobie) pacjenta czeka długa rekonwalescencja. Dalej: dowiadujemy się, że jeden zły ruch wystarczy, by ręka i jeden z organów szefa ochrony zostały trwale uszkodzone, po czym obserwujemy, jak ciężko ranny komandos bije się m.in. z Bogotą, od którego zbiera potężny oklep... A jużniedługo później jest gotów do walki. Ten facet był niezniszczalny w ten wyjątkowo irytujący, naciągnięty sposób.
4. Dźwiękoszczelne toalety
Dla wielu z was to pewnie błahostka, ale osobiście nie mogłem zdzierżyć dźwiękoszczelnych drzwi kabin w toaletach. Przerysowanie to jedno, ale podobne sytuacje to efekt skrajnie leniwego scenopisarstwa. Znajdujący się w sąsiednich kabinach zakładnicy słyszą się doskonale, tymczasem stojący przed drzwiami strażnik nie słyszy... zupełnie nic, choć odległość pozostaje ta sama. Nie wspominając o przyklejeniu narzędzi do ucieczki po drugiej stronie deski klozetowej w jednej z kabin, z której w każdym momencie mógł przecież skorzystać któryś z członków gangu.
5. Śmierć Tokio
Krótko: Rio dobija się do Tokio, przejście jest niemal gotowe, ale wtedy czas przestaje mieć dla zakochanych znaczenie: chwytają się za ręce i rozmawiają, marnując bezcenne minuty. Dalej – Tokio wraca do prowadzenia ostrzału, Rio na moment wznawia kucie w suficie, ale nic z tego – Tokio mówi mu: nie ma czasu. Rzecz w tym, że był. Była cała masa czasu na przebicie się do tamtej sali i wydostanie się z niej Tokio. Oczywiście, można to wszystko tłumaczyć chęcią poświęcenia ze strony bohaterki, ale mogła przecież wykorzystać swoje granaty nie pozwalając się przy tym zmasakrować.
6. Lekarz
Na sam koniec zostawiłem szkopuł, który zastanawiał mnie właściwie od samego początku, a po postrzeleniu Nairobi zaczął nieznośnie irytować. Profesor dobierał ekipy pod kątem przydatności, unikalnych umiejętności (choć do teraz nie jestem pewny, jakimi zdolnościami wyróżniała się np. Tokio). Przed napadem na bank przeszkolił grupę z podstaw medycyny, a po postrzale połączył gang z chirurgiem, który – widząc operowaną Nairobi przez oko kamery – instruował przeprowadzających zabieg. Czy naprawdę nie lepiej byłoby dołączyć do ekipy... lekarza? Kogoś z medycznym obyciem, doświadczeniem? Chyba łatwiej znaleźć kogoś, kto zgodzi się dołączyć do ekipy, łasy na spore wynagrodzenie, niż uczyć chirurgii grupę osób niemających z nią nic wspólnego.
Tekst opublikowano we wrześniu 2021 r.