„Final Space” kończy się na 3. sezonie. Recenzujemy wzruszające pożegnanie ze świetnym science fiction
„Final Space” od samego początku był serialem przeżywającym częste zawirowania i problemy, a także nie potrafiącym do końca spełnić pokładanych w nim nadziei. Dlatego nie obiecywałem sobie zbyt wiele po 3. sezonie. Na szczęście tym razem spotkało mnie bardzo pozytywne zaskoczenie.
OCENA
Mówię tak również dlatego, że w swojej recenzji 2. sezonu „Final Space” poddałem go ostrej krytyce. Trudno było nie odnieść wówczas wrażenia, że bohaterowie produkcji gdzieś po drodze zatracili cały swój czar, fabuła w zasadzie stoi w miejscu, a (podobno wymuszony przez stację) większy nacisk na humor tylko pogarszał sprawę. Bo akurat żarty od samego początku były zdecydowanie najsłabszym elementem animacji Olana Rogersa. To akurat w 3. części nie ulega zmianie, ale na szczęście na wierzch wypływają długo skrywane mocne strony „Final Space”. Twórcy w końcu spełnili oczekiwania i uczynili ze swojego serialu space operę pełną gębą.
Stawka jeszcze nigdy nie była ustawiana tak wysoko, błędy nie wiązały się z tak poważnymi konsekwencjami, a porażki nie zdarzały się Gary'emu Goodspeedowi i jego załodze tak często. Liczący 13 odcinków nowy sezon to w gruncie rzeczy mroczna i bardzo depresyjna opowieść w duchu iście lovecraftowskim. Współczesne science fiction zwykle zupełnie nie ma pomysłu na to jak pokazać starcie ludzi z nieskończenie potężnymi starymi bogami językiem nowoczesnej widowni. A „Final Space” robi to naprawdę doskonale. Jest tylko jedno „ale”, lecz do niego przejdę nieco później.
Final Space, Netflix – recenzja:
Pod koniec 2. sezonu Gary i jego towarzysze w końcu przedostali się do tytułowego Kosmosu Ostatecznego. Już w pierwszych minutach premierowego odcinka kontynuacji dowiadują się zaś, dlaczego to miejsce jest tak przerażające i okrutne. Bohaterowie ledwo uchodzą z życiem z pierwszego starcia z Tytanami Invictusa, ale przypłacają to utratą działającego statku i porzuceniem na łaskę nieznanego. Potem nie jest wcale lepiej, bo pomimo pozytywnego nastawienia dowódcy za każdym wywalczonym przez nich małym sukcesem podąża jak cień katastrofalna porażka.
„Final Space” znów jest serialem, którego obchodzą jego bohaterowie i który pragnie pokazać ich w sposób przejmująco ludzki. W sytuacji bez wyjścia nikt nie jest w stanie oprzeć się emocjom, a ciągle zmieniające się sojusze, wzajemne kłamstwa i działanie „Złego” tylko wzmacniają napięcia między członkami załogi. W dużym skrócie cały 3. sezon „Final Space” koncentruje się na próbach wydostania się przez Gary'ego z Kosmosu Ostatecznego oraz znalezienia jakiegoś sposobu na powstrzymanie Invictusa. Oba zadania okazują się jednak niemal niemożliwe do spełnienia.
Olan Rogers w 3. sezonie koncentruje swoją uwagę na postaciach Gary'ego, Quinn, Avocato, Małego Cato i Ash. Reszta postaci schodzi na boczny tor.
W stosunku do niektórych bohaterów wypada temu tylko przyklasnąć. Tribore Menendez od początku był tylko i wyłącznie źródłem niekończącej się irytacji, a jego rola dla emocjonalnej podbudowy 3. sezonu była absolutnie żadna. Dlatego nie dziwię się jego częściowemu odstawieniu, ale wolałbym, jakby Rogers poszedł mimo wszystko o krok dalej. Być może o dodaniu pobocznego wątku Tribore'a i jego syna zaważył fakt, że to sam twórca „Final Space” podkłada głos pod tego bohatera i żal było mu z niego rezygnować. Tak czy inaczej po raz kolejny większość drętwych i kompletnie nieśmiesznych dowcipów przypada na Tribore'a i KVN-a.
Gdzieś mniej więcej od 1/3 sezonu dramatyczna część natury „Final Space” całkowicie przejmuje ster z rąk tej komediowej. Od początku uważałem, że tak powinny wyglądać proporcje w tym serialu. Dostępne od wczoraj na Netfliksie odcinki jednoznacznie udowodniają dlaczego. Wymienione powyżej postaci kryją w sobie naprawdę mnóstwo uroku i charakteru, a relacje między nimi nie mogłyby być bardziej prawdziwe. Dlatego cierpienia, na które zostają skazani w Kosmosie Ostatecznym, niejeden raz przysporzą widzów o wzruszenie a nawet łzy. „Final Space” w 3. sezonie naprawdę okazuje się bardzo poważną i pasjonującą opowieścią science fiction. Niestety, wcześniej wszystkie emocje zbyt często ukrywano pod kiepskimi próbami dorównania do takich animacji jak „Rick i Morty” czy „Futurama”.
Na niekorzyść „Final Space” działa tak naprawdę jedno – serial został właśnie skasowany.
Oficjalny powód zamknięcia produkcji jest prosty i mocno dołujący. „Final Space” nie przetrwało przygotowywanej właśnie fuzji WarnerMedia z Discovery. Jak podał tydzień temu w wideo Olan Rogers, szefowie stacji TBS walczyli o kolejny sezon, lecz ponieśli porażkę. Nie byłoby może aż tak wielkiej tragedii, gdyby twórcy serialu wiedzieli o tym zawczasu i mogli się przygotować na taką ewentualność. Wtedy być może pokierowaliby historią „Final Space” w taki sposób, żeby zamknąć ją w trzech sezonach. Tymczasem produkcja kończy się kolejnym wielki i emocjonującym cliffhangerem (seria z nich już wręcz słynie), a losy Gary'ego, Quinn i reszty ekipy znajdują się w zawieszeniu.
Nie wiadomo, czy kiedykolwiek dowiemy się, co czeka ich dalej. Rogers nie posiada praw do produkcji, więc jej ewentualne przenosiny na inną platformę lub stację zależą od dobrej woli WarnerMedia. Twórca zaznaczył we wspomnianym filmiku, że TBS walczy o godzinny odcinek specjalny, który pozwoliłby na jakieś domknięcie historii. Nie wiadomo jednak, czy „Final Space” dostanie chociaż tyle. Co budzi we mnie prawdziwy żal, bo ta animacja trafiła do grobu akurat wtedy, gdy w końcu znalazła swoją własną tożsamość.