Finał "Zbrodni". Jednak warto obejrzeć? A może po prostu wciąż nie umiemy nakręcić nic naprawdę dobrego?
Wczoraj swój finał miała "Zbrodnia", polski serial od stacji AXN. Po pierwszym odcinku produkcji byłam pełna nadziei, że oto wreszcie, obok szeroko rozreklamowanej "Watahy", dostaniemy kolejny dobry i polski serial, a trzeba wiedzieć, jak zwrócił uwagę pewien czytelnik, że te dwa przymiotniki nie występują obok siebie zbyt często w odniesieniu do rodzimych wieloodcinkowców. Drugi epizod "Zbrodni" nieco mnie rozczarował i sprawił, że wszystkie wady serialu wyszły na wierzch. Jak wypadł finał produkcji? Czy warto obejrzeć cały serial stacji AXN?
Mam wrażenie, że gdybym "Zbrodnię" oglądała jeden odcinek za drugim, spodobałaby mi się bardziej. Jako całość wypada znacznie lepiej niż każdy z epizodów osobno. Choć niestety, trzeba jasno stwierdzić, że wszystkie trzy odcinki mają pewne braki i to właśnie one decydują o tym, że "Zbrodnia" nie będzie po prostu dobra, a nieco rozczarowani odłożymy ją na półkę z napisem "Średniaki. Można obejrzeć". A "można obejrzeć" to wciąż za mało, by być w pełni usatysfakcjonowanym, zwłaszcza, że lata mijają, a my nadal z sentymentem wspominamy seriale z poprzedniej dekady, takie jak "Oficer" czy "PitBull". Naprawdę nie jesteśmy w stanie stworzyć niczego nowego, równie dobrego albo nawet, wybaczcie tę śmiałość, lepszego?
Chyba nie. Może mamy jakąś blokadę. W każdym razie "Zbrodnia" na pewno nie będzie mogła szczycić się mianem produkcji rewolucyjnej, która do polskiej telewizji wprowadziła świeżość i powiew Zachodu. Jasne, to wciąż będzie serial dużo lepszy niż to, czym karmi nas telewizja publiczna czy stacje prywatne, na których paradokumenty święcą triumfy, ale nie po prostu dobry bez zastrzeżeń.
Wpływ na to na pewno ma samo aktorstwo. Jeśli po pierwszym epizodzie mogłam mieć nadzieję, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku i mówiąc kolokwialnie, rozkręci się, teraz wiem, że były to nadzieje złudne. Komisarz Tomasz Nowiński, grany przez Wojciecha Zielińskiego, jest do bólu sztampowy, jego reakcje można byłoby podpisać hasłem "klisza" i używać do wytłumaczenia efektu Pawłowa. Nawet jego zamyślenie jest tak bardzo typowe, przez co przerysowane i sztuczne, że widz ma ochotę się roześmiać. Reszta radzi sobie trochę lepiej, chociaż zachowanie Radosława Pazury, w roli Czarka, męża głównej bohaterki, Agnieszki (Magdalena Boczarska) też jest irytujące. Ale to wszystko jeszcze dałoby się przeżyć, bo aktorzy mają swoje lepsze momenty.
Największą wadą "Zbrodni" jest - paradoksalnie - liczba odcinków, która jest zbyt mała. Zapytacie, dlaczego chciałabyś oglądać coś, co średnio ci się podoba jeszcze dłużej? Odpowiem, bo wtedy najpewniej byłoby zdecydowanie lepsze. Skondensowanie takiej intrygi, która odwołuje się do przeszłości, która chce być wielowątkowa, w 3 odcinkach to błąd.
Przez to, że wszystko traktowane jest pobieżnie, nie wypada naturalnie. Śledczy zbyt szybko wpadają na tropy, cała sprawa, mimo pewnych komplikacji, okazuje się tak naprawdę bułką z masłem. W kilka dni policjanci z pomocą przypadkowej na dobrą sprawę kobiety rozpracowują sprawę, która swoje źródło ma kilkadziesiąt lat wstecz, i której wcześniej nikt nie umiał rozwiązać. No bez przesady! Komisarz Nowiński nie wygląda mi wcale na super szpiega, a Agnieszka Lubczyńska na superbohaterkę.
Ostatecznie "Zbrodnia" pozostanie serialem, który można obejrzeć, ale który zdecydowanie stoi kilka kroków, o ile nie kilometrów za "Watahą". Miejmy jednak nadzieję, że pojawienie się tych dwóch produkcji, które mogą już uchodzić za seriale typu nowoczesnego, to ruch w dobrą stronę. Może chyba już być tylko lepiej, prawda? Choć niektórzy mówili pewnie to samo po "Oficerze" i "PitBullu", jeśli nie byli do końca z niego zadowoleni. Cóż, czas pokaże.