Będzie sequel serialu „Flintstonowie”. Najwyższy czas na powrót Misia Yogiego, Jetsonów i reszty przyjaciół z dzieciństwa
Fani słynnego serialu „Flintstonowie” mogą otwierać szampany. Produkcja dostanie oficjalny sequel ze wszystkimi ważnymi bohaterami. To doskonały moment na powrót innych klasycznych seriali, bo zapotrzebowanie na nich jest wielkie a potencjał nie mniejszy.
Wszystkie branżowe media w Stanach Zjednoczonych przyjęły wiadomość o swoistym odrodzeniu „Flintstonów” z dużą radością i trudno się temu dziwić. Współczesne seriale animowane dla dorosłych zawdzięczają bardzo wiele produkcji studia Hanna-Barbera. Gdyby nie „Flintstonowie” to tytuły takie jak „Simpsonowie”, „Family Guy” czy nawet „Rick i Morty” mogłyby nigdy nie powstać. To właśnie twórcy nadawanej w latach 60. animacji rozpowszechnili i udoskonali model kreskówkowej satyry opartej na codziennych doświadczeniach typowej amerykańskiej rodziny. A cały gatunek korzysta z niego do dzisiaj z olbrzymimi sukcesami.
Oczywiście zmianom ulegają pewne elementy, przede wszystkim dotyczące otoczenia, w jakim odnajdują się bohaterowie. Flintstonowie żyją w epoce kamienia łupanego, Simpsonowie to rodzina nam współczesna, a w „Spoza układu” i „Ricku i Mortym” Justin Roiland dodał do mieszanki sporo elementów science fiction. Ale tak czy inaczej za każdym razem mamy do czynienia z jedną lub dwoma rodzinami, które próbują odnaleźć się w otaczającej ich rzeczywistości. Według zapowiedzi podobnie ma być też w przypadku sequela „Flintstonów”.
„Bedrock” będzie rozgrywać się 20 lat po wydarzeniach z oryginalnej serii.
Jak podaje portal Variety, fabuła nowego serialu kręci się wokół postaci Pebbels Flintstone, czyli dorosłej córki Freda i Wilmy. Dziewczyna rozpocznie własną karierę, a tym czasem jej ojciec znajdzie się tuż przed początkiem emerytury. Zmianom ma ulec też tytułowe miasto, które w międzyczasie przeszło przemianę z epoki kamienia w stronę epoki brązu, z czym nie wszyscy będą sobie w stanie poradzić.
W rolę Pebbels wcieli się Elizabeth Banks, której firma jest też współproducentem „Bedrock”. Pomysł na nowy serial wydaje się naprawdę interesujący, bo z jednej strony pozwala na zachowanie stylu dawnych „Flintstonów”, a z drugiej posuwa bohaterów do przodu. W ostatnich latach doszło zresztą do kilku podobnych prób odświeżenia klasycznych animacji. Disney z wielkim powodzeniem powrócił do animacji „Kacze opowieści” i dawnych krótkometrażowych bajek z Myszką Miki, a HBO Max zainicjowało nadawanie nowej wersji „Zwariowanych melodii”. Każdy z tych projektów miał swoje mocne i słabsze strony, ale ogółem trzeba je uznać za sukcesy. Dlaczego więc z „Bedrock” miałoby być inaczej?
A skoro powrócą Flintstonowie, to czemu nie Miś Yogi, Dick Dastardly czy Jetsonowie? Każda z tych postaci ma potencjał.
Nostalgia za minionymi latami i bohaterami z naszego dzieciństwa, to nieoderwana cecha współczesnej popkultury. Sam też nie jestem od tego uczucia wolny, zwłaszcza w kontekście animacji. Nie oznacza to, że każdy powrót jest dobrym pomysłem. Nikogo chyba nie zdziwiło, że Warner Bros. nie chciał Skunksa Pepe w nowym „Kosmicznym meczu”, bo to postać po prostu problematyczna. I jeśli Hollywood nie ma pomysłu lub odwagi na pokazanie jej w nowym świetle, to lepiej jak z góry odpuści.
Nie każdy powrót musi jednak oznaczać odcinanie kuponów. Osobiście chętnie obejrzałbym choćby nowych „Jetsonów”. Bo przecież obecnie ten serial nabrał zupełnie nowego, memicznego znaczenia. Z jednej strony doskonale obrazuje jak naiwne były niektóre wyobrażenia przyszłości w XX wieku, a z drugiej w niektórych kwestiach sprawdził się zaskakująco dobrze. Co doskonale obrazuje krążący w ostatnim czasie mem o zgodności „Jetsonów” z naszą codziennością w epoce COVID-19.
A przecież wiele innych postaci w dzisiejszej rzeczywistości też nabrałoby nowych znaczeń. Jak Miś Yogi i Bubu, czyli mieszkańcy jednego z najważniejszych parków narodowych na świecie, odnaleźliby się w świecie znacznie bardziej wrażliwym na problemy ekologii? Czy Snagglepuss stałby się na nowo ikoną środowiska LGBT+? A może według dzisiejszej wrażliwości widzowie uznaliby go za zbyt mocno opartego na stereotypach? Mógłbym jeszcze długo mnożyć podobne pytania, bo Hanna-Barbera odpowiada za olbrzymią liczbę bohaterów, z których w ostatnim czasie tylko Scooby-Doo oraz Tom i Jerry byli na świeczniku. I to też z powodu filmów pełnometrażowych, które doczekały się mieszanego odbioru.