REKLAMA

Francis Ford Coppola ostro pojechał po filmach Marvela. Jak reszta "starego Hollywood" i myli się, i ma trochę racji

Hollywood starszej daty nigdy nie polubiło Marvel Cinematic Universe i to się już chyba nie zmieni. Do krytyków produkcji Marvela właśnie dołączył Francis Ford Coppola. Twórca takich hitów jak "Czas apokalipsy" i "Ojciec chrzestny" nie traktuje nowości MCU nawet jako prawdziwe filmy. Zamiast tego są hurtowo tworzonym produktem. Oberwało się zresztą też "Diunie" i "Nie czas umierać".

francis ford coppola marvel filmy krytyka
REKLAMA

Francis Ford Coppola bynajmniej nie jest pierwszym reżyserem, który zasłynął w latach 70. i 80., a dziś darzy kinowe uniwersum Marvela cierpkimi uczuciami. Martin Scorsese w 2019 roku porównał je do parków rozrywki, a do krytyków produkcji superbohaterskich z czasem dołączyli też Ken Loach, Ridley Scott, Jane Campion, Terry Gillian, David Cronenberg i... sam Coppola. Twórca "Ojca chrzestnego", "Rozmowy" i "Czasu apokalipsy" uważa to za tak ważny temat, że atakował Marvela już kilkukrotnie.

Sprowadzanie całego sporu tylko do kwestii wieku byłoby oczywiście uproszczeniem, bo komiksy i filmy superbohaterskie krytykowali też młodsi reżyserzy tacy jak Denis Villeneuve czy Bong Joon-ho oraz artyści spoza Hollywood jak Art Spiegelman. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wszystkie zainteresowane sprawą osoby od lat powtarzają w kółko te same argumenty wynikające głównie z niewiedzy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że produkcje Marvela są pozbawione wad, ale nie mamy tutaj do czynienia z "jednym filmem oglądanym w kółko".

REKLAMA

Francis Ford Coppola wrócił do sporu z Marvel Studios. Co powiedział tym razem?

Jeżeli ktokolwiek łudził się, że od 2019 roku Coppola obejrzał więcej superbohaterskich tytułów i zaadaptował nowe argumenty, to muszę was rozczarować. W rozmowie z prestiżowym magazynem GQ reżyser w zasadzie powtórzył swoje wcześniejsze obiekcje. Ciekawy jest właściwie tylko fakt, że krytycznie odniósł się nie tylko do Marvel Cinematic Universe. Ostro zbeształ także artystów pracujących nad innymi blockbusterami. Oberwała nawet "Diuna" Denisa Villeneuve:

Kiedyś mieliśmy filmy studyjne. Teraz istnieją obrazy Marvela. A czym one są? To jestem prototyp filmu robiony raz za razem, i znowu, i znowu, i znowu, i znowu, by wyglądać inaczej. Nawet utalentowani ludzie... mógłbyś wziąć "Diunę" zrobioną przez Denisa Villeneuve, niezwykle utalentowanego, zdolnego artystę i "Nie czas umierać" w reżyserii Gary'ego... [w tym miejscu Coppola pomylił imię, ale został poprawiony przez dziennikarza - przyp. red.] Cary'ego Fukunagi i wyjąć z nich identyczną sekwencję. Tę sekwencję, gdzie wszystkie samochody rozbijają się o siebie. Wszystkie filmy to mają, niemal muszą to mieć. W przeciwnym wypadku nie wytłumaczą swojego budżetu. A mowa o dobrych filmach i utalentowanych reżyserach

- wyjaśnił Francis Ford Coppola.
francis ford coppola marvel class="wp-image-1896781"
Foto: Francis Ford Coppola/Kathy Hutchins/Shutterstock.com

Czytając podobne opinie, trudno oprzeć się wrażeniu pewnej nieznajomości tematu. Nie chodzi nawet o krytykę wyraźnej tendencji współczesnego Hollywood do tworzenia kolejnych sequeli, remaków i spin-offów. Wszyscy widzimy, że tak faktycznie jest, bo to po prostu bezpieczniejszy wybór od strony finansowej. Wrzucanie wszystkich wysokobudżetowych produkcji do jednego worka nie ma jednak sensu.

Same filmy Marvela różnią się od siebie znacząco nie tylko poziomem, ale często też gatunkiem i stylem.

Ostro krytykowałem trzy pierwsze zeszłoroczne produkcje Marvel Cinematic Universe, ale w życiu nie powiedziałbym, że są takie same. Bo to po prostu nieprawda. Czy dałoby się z nich wyjąć podobne sekwencje? Na pewno, zresztą tak samo jak z "Diuny" i "Nie czas umierać". Czy ten jeden fakt świadczy o powtarzalności całego współczesnego kina rozrywkowego? W żadnym razie. Nie świadczy nawet o powtarzalności wymienionych tytułów. Schematy istniały w kinie od zawsze i robienie z tego problemu teraz zakrawa trochę o hipokryzję.

REKLAMA

Francis Ford Coppola i inni podobni mu twórcy chyba nigdy nie dali szansy kinu superbohaterskiemu, a już na pewno nie wyszli w nim poza mainstream. To oczywiście ich wybór, ale niech w takim razie nie stroją się w piórka ekspertów. Opowiadają bowiem na ten temat absolutne bzdury i nazbyt często myślą o superbohaterach w kontekście peleryn i spandeksu. Tak jakbyśmy mieli 1997 rok i dyskutowali właśnie o premierze filmu "Batman i Robin". Co gorsza, filmowcy starszej daty patrzą też na własną przeszłość przez różowe okulary. Ich własne krytyczne słowa dałoby się równie dobrze odnieść do kina lat 70. i 80., gdzie również nie brakowało podążania za trendami i produkowania w akurat popularnych gatunkach. Wtedy to było kino gangsterskie, a teraz jest superbohaterskie. Skala dziś jest inna i warto o tym dyskutować, ale na poważnie. Nie zaś w tonie obrażonych na cały świat mędrców.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA