REKLAMA

„Gra o tron” w ostatnich sezonach miała mniej nagości dzięki #metoo. A może to kolejny dowód na niezrozumienie wizji Martina?

Ostatnie sezony „Gry o tron” nie zapisały się złotymi zgłoskami w historii telewizji. Ale część fanów dostrzegła też kilka pozytywów - np. taki, że HBO przynajmniej przestało szafować nagością. Według grającej Melisandre Carice Van Houten, to pokłosie #metoo, ale może brak nagich scen ma większy związek z George'em R.R. Martinem?

gra o tron melisandre
REKLAMA
REKLAMA

„Gra o tron” przez lata była jednym z najlepiej ocenianych seriali na świecie. Pośród setek pochwał można było jednak wyłapać też kilka mniej lub bardziej krytycznych wypowiedzi. Wiele z nich dotyczyło tego, w jaki sposób HBO pokazuje nagość kobiecą i męską. Część osób zastanawiała się, czy tak olbrzymia liczba nagich scen faktycznie jest potrzebna. W pewnym momencie „Gra o tron” doczekała się wręcz łatki „serialu o smokach i nagich częściach ciała” (eufemizm użyty nieprzypadkowo), czego finalnym efektem była parodystyczna piosenka stworzona przez „South Park”.

Nie wszystkie tego typu sceny były tylko wyśmiewane. W kilku przypadkach mieliśmy też do czynienia z mocnym sprzeciwem choćby wobec ujęć ukazujących gwałt na Cersei i Sansie. Zostały one dosyć powszechnie uznane za powielające stereotypy i pokazujące ohydny czyn w nieodpowiedni, nieprzygotowany sposób.

W ostatnich dwóch sezonach liczba tego typu ujęć znacznie zmalała, co według Carice Van Houten miało związek z narodzinami ruchu #metoo. Aktorka wcielająca się w czerwoną kapłankę Melisandre w rozmowie z portalem Deadline zaznaczyła, że jako Holenderka podchodziła do nagości na planie z nieco bardziej otwartą głową. Ale podkreśliła przy tym, że zdecydowanie nie była to jej ulubiona część pracy, bo rozbieranie się pośród tylu osób nie jest komfortowe. Zdaniem Van Houten #metoo pokazało społeczeństwu, że nagie sceny nie są potrzebne w „Grze o tron”. Z czym raczej nie zgodziłby się George R.R. Martin.

Autor „Pieśni lodu i ognia” był wielokrotnie pytany o nadmiar scen seksu w książkach oraz serialu. Przeważnie występował w ich obronie.

Opowieść o Westeros to historia brutalnej, bezkompromisowej polityki, której narzędziem mogła być też erotyka. Martin zwykł podkreślać (choćby w rozmowie z New York Timesem), że omijanie seksualnej przemocy byłoby fałszywe i nieszczere z punktu widzenia historycznego, bo ona towarzyszyła wojnom od zarania dziejów.

Oczywiście, to spojrzenie również można poddać pewnej krytyce. George R.R. Martin często uciekał od kwestii nadmiernej liczby nagości w serialu HBO i wykorzystywania seksu w scenach pozbawionych fabularnego znaczenia. Lista erotycznych scen, które znalazły się w produkcji i nie pochodzą bezpośrednio z książek jest naprawdę długa. Zresztą na ten właśnie aspekt wskazywali także krytycy scen gwałtu z Sansą i Cersei.

Należy więc zadać sobie pytanie, co faktycznie miało wpływ na mniejszą obecność nagości w 7. i 8. sezonie „Gry o tron”.

Możliwości jest kilka. Być może powodem jest odejście od politycznych intryg i spisków w stronę globalnego zagrożenia, co siłą rzeczy musiało zmniejszyć zapotrzebowanie na nagie sceny. Mówiąc wprost, trudno oczekiwać sekwencji nakręconej w burdelu, gdy Nocny Król stoi u bram. Inna hipoteza zakładać powinna wpływ zmieniających się nastrojów w realnym świecie. Niczym nie usprawiedliwiona kobieca nagość na ekranie wzbudza coraz większy sprzeciw, a HBO wolało się temu podporządkować. W końcu można przyjąć sprzeczne z poprzednimi stanowisko, że seksu w ostatnich dwóch sezonach „Gry o tron” wcale nie było dużo mniej, lecz był inaczej pokazywany.

I najciekawsze w tym wszystkim jest to, że każda z tych tez zawiera odrobinę prawdy i jednocześnie jest błędna. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że na całą sytuację wpływały różne czynniki. Fabuła dzieła HBO wyraźnie zmieniła tory od 7. serii i nie pozostało to bez wpływu na to, co pokazywano na ekranie. Zdecydowanie zmniejszyła się liczba bohaterów, a wcześniej ważne Essos, Dorne i Królewska Przystań niemal całkowicie zniknęły z ekranów. A to właśnie stamtąd pochodziła większość nagich scen, co miało uzasadnienie w kulturach każdego z miejsc.

Nie oznacza to jednak, że seks całkowicie zniknął z Westeros, a twórcy serialu nabrali delikatności w dobie #metoo.

Wystarczy przywołać kilka przykładów z 8. sezonu, żeby zobaczyć absurd tego stwierdzenia. HBO zdecydowało się przecież pokazać scenę z Bronnem otoczonym nagimi pracownicami burdelu, mimo że dotyczyła bohatera pozbawionego jakiegokolwiek wpływu na fabułę ostatnich odcinków, mogła się rozegrać w dowolnych okolicznościach i do niczego nie doprowadziła. To wręcz podręcznikowy przykład erotycznego fan-service'u. Również portrety kobiecych bohaterek nie zyskały nagle dodatkowej głębi, a raczej w przypadku Daenerys i Cersei całkowicie ją utraciły. Co więcej, na Davida Benioffa i D.B. Weissa spadły gromy po tym, jak ustami Sansy wygłaszali pozytywny wpływ gwałtu na twardość charakteru.

REKLAMA

Ruch #metoo nie pozostaje bez wpływu na świat seriali (obrazuje to wiele nowych seriali Netfliksa), ale podczepianie pod to „Gry o tron” jest grubą przesadą. Splot pewnych okoliczności wpłynął na to, że na erotyczne sceny było zwyczajnie mniej czasu. I nawet jeśli twórcy serialu HBO nabrali po drodze trochę taktu, to nie jakoś bardzo wiele. Nawet jeśli uznamy, że seks Aryi z Gendrym został pokazany bez epatowania nagością i miał sens z punktu widzenia fabuły (a można się z tym sprzeczać), to na każdy taki moment przypadał inny znacznie mniej chwalebny.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA