Kto się wstydzi „Przyjaciół” i „Harry'ego Pottera”? Polacy ujawniają prawdę o swoich popkulturowych guilty pleasures
Zjawisko grzesznej przyjemności używane w kontekście filmów, seriali, gier czy książek funkcjonuje w popkulturze od wielu lat. Nowy raport badawczy poświęcony guilty pleasure pokazuje jednak, że wśród wstydliwych tytułów wskazywanych przez Polaków nie brakuje niezwykle popularnych dzieł. Czyli oglądamy, choć uważamy je za fatalne?
Pojęcie guilty pleasure w kontekście obcowania z popkulturą jest najczęściej definiowane jako obcowanie z produktem kultury powszechnie uznawanym za taki o niskiej jakości lub skierowany do nietypowych, dziwnych odbiorców. Pomimo świadomości złej opini związanej z dziełem zapoznawanie się z nim sprawa odbiorcy przyjemność, najczęściej ukrywaną przed światem. Guilty pleasure może być słuchanie nu metalu w 2020 roku, nałogowe oglądanie latynoskich telenoweli sprzed lat, czytanie harlekinów, ale też sam binge-watching niekoniecznie związany z jakimś słabym serialem czy programem.
Polski kolektyw Brandico zajmujący się projektowaniem strategii komunikacyjnych opracował właśnie raport dotyczący największych grzesznych przyjemności naszych rodaków. Jego wyniki w dużej mierze potwierdzają mniej metodologiczne tezy na temat tego zagadnienia, ale nie zabrakło też kilku niespodzianek i ciekawostek. Dość powiedzieć, że dla dużej części ankietowanych do wstydliwych czynności należało zapoznawanie się niekiedy z dziełami niezwykle popularnymi i uznawanymi powszechnie za udane.
Czy to oznacza, że Polacy uważają serial „Przyjaciele” i cykl „Harry Potter” za równie słabe, co reality show „Hotel Paradise” i „Too Hot to Handle”? Nie do końca.
Grupa badawcza Brandico wymienia bowiem pięć różnych typów definiowania guilty pleasure. Różnią się one nie tylko stopniem wstydu i akceptacji społecznej, ale też indywidualizacją i zgodnością z przyjętym stylem życia. Wybrane definicje zostały określone jako: idealna normalność, pożądana stagnacja, ostentacyjna bezwstydność, ukryta prawda i fantastyczna rzeczywistość. Pierwsza z nich to małe przyjemności, na które decydujemy się, żeby poprawić sobie humor po ciężkim dniu. W takim układzie grzeszna przyjemność staje się często używaną w polszczyźnie „niewinną przyjemnością” i nie jest uważana przeważnie przez otoczenie za coś nagminnego.
Przy czym atywność kulturowa stanowi w idealnej normalności stosunkowo niewielki odsetek wybranych kategorii. Nieco inaczej sprawa ma się z pożądaną stagnacją, w ramach której świadomie „marnujemy czas” chcąc odciąć się od codziennego wyścigu szczurów. Binge-watching i binge-gaming stanowią niezwykle często wskazywane środki pozwalający na spełnienie się tej definicji. Ostentacyjna bezwstydność to z kolei kontrkulturowe i w pełni świadome korzystanie z kiczowatych wzorców współczesnej kultury czy mody i nadawanie im nowych znaczeń.
Najpopularniejszą aktywnością w ukrytej prawdzie jest oczywiście seks, ale tutaj też zdarzają się przykłady wzięte z popkultury. Natomiast przeważnie są kojarzone z najmocniejszym wstydem i lepiej ukrywane niż w pozostałych definicjach. Z kolei odbiorcy definiujący guilty pleasure jako oddawanie się fantastycznym rozmyślaniom o innym świecie często wiązali się ze światem popkultury za pomocą rozmaitych fandomów.
Nie jest więc tak, że Britney Spears, „The Sims” i „Titanic” stanowią nasze guilty pleasures z tych samych powodów.
W przypadku zajmujących dużo „Przyjaciół” czy cyklu o Harrym Potterze guilty pleasure oznacza zapewne pożądaną stagnację. Oglądanie nastawionych na skandale i seks programów reality show dla niektórych mogą być głęboko skrywanym wstydliwym sekretem, w pełni świadomą decyzją, by zanurzyć się w kicz lub małą, dobrze odmóżdżającą przyjemnością. Z kolei silnie sfandomizowane gatunki takie jak anime, fantasy czy horrory mogą być dla kogoś fantastyczną odskocznią od zwyczajnego życia.
Co oczywiście nie zmienia faktu, że obecność Taylor Swift niemal tak wysoko jak disco polo może dziwić. Tak samo jak wstydliwe odczucia związane z grą w „Monopoly” czy dosyć duża świadomość problematycznej kwestii jakości serialu „Dom z papieru”, co nie przekłada się nijak na ich późniejszy wybór: „oglądać czy nie oglądać?”.
Guilty pleasure stosunkowo rzadko jest uznawane za coś nagminnego. Można je zaakceptować, ale też o nich dyskutować.
Polacy wstydzą się swoich mniej lub bardziej skrywanych przyjemności, ale przeważnie nie eliminują ich ze swojego życia. Wciąż uprawiają binge-watching na platformach streamingowych, czytają co kilka lat „Harry'ego Pottera” od deski do deski i sięgają po produkty silnie napakowane erotyzmem. W zależności od przyjętej definicji może to być zaś całkowicie niewinne lub powiązane z życiem w kłamstwie. A to drugie nigdy nie jest najlepszym rozwiązaniem.