REKLAMA

Też mam życzenie, Netfliksie. Poproszę więcej takich ckliwych historyjek z ładnymi widokami

Tęskniliście za filmami z Lindsay Lohan? Jeżeli tak, to mam dobrą wiadomość. Netflix wychodzi naprzeciw oczekiwaniom. Na platformie jest już odstępna produkcja o jakże wdzięcznym tytule - „Irlandzkie życzenie”. Jest to swego rodzaju wyjątkowa propozycja serwisu, ponieważ ten ostatnimi czasy szczególnie upodobał sobie kryminały czy fantastykę. Film w reżyserii Janeen Damian to bezpieczna odskocznia od tego, co aktualnie oferuje swoim widzom Netflix.

Irlandzkie życzenie, film Netfliksa, recenzja
REKLAMA

Czas na chwilę odprężenia i sentymentalny powrót do romantycznych komedii z początków lat 2000. „Irlandzkie życzenie” bardzo kojarzy mi się przede wszystkim z produkcją „Cinderella Story” (2004) z Hilary Duff w roli głównej. Nie było to oczywiście wybitne dzieło kinematografii. Jednak jest to jeden z tych filmów, które oglądałam jako dziecko i do tej pory przywołują u mnie miłe wspomnienia. Dawno temu już odsunęłam się od tego typu tytułów. Ludzie dorastają, więc zmieniają się też ich preferencje. Przyjemnie jest wrócić czasami do, na swój sposób, wyjątkowego momentu w czasie, gdy w telewizji na okrągło oglądało się „Notting Hill”, „Dziennik Bridget Jones” czy „To właśnie miłość”, Mogłabym śmiało stwierdzić, że tym właśnie jest tegoroczne „Irlandzkie życzenie”. Filmowym przypomnieniem, że swego czasu rozpływaliśmy się nad podobnymi tytułami.

REKLAMA

Więcej o produkcjach dostępnych na platformie Netflix czytaj na łamach Spider's Web:

Irlandzkie życzenie spełnia dziś Netflix

Film opowiada historię kobiety imieniem Maddie (Lindsay Lohan). Zawodowo zajmuje się redagowaniem dzieł literackich. Sama chciała być pisarką, jednak nigdy dostatecznie nie wierzyła w swoje umiejętności. Postanowiła zatem wkładać całe serca w książki innych autorów. Z jej pomocy korzysta Paul (Alexander Vlahos). Praktycznie wspólnie udało im się wydać powieść, która w błyskawicznym tempie stała się bestsellerem. Oczywiście wszystkie pochwały spływają do mężczyzny, ponieważ to właśnie jego nazwisko widnieje na okładce. Maddie trzyma się raczej w cieniu. Uważa, że światła fleszy nie są dla niej i woli wspierać pisarza z bezpiecznej odległości. Kobieta skrywa też pewną tajemnicę. Od dawna jest szalenie zakochana w Paulu. Nigdy mu tego nie powiedziała, gdyż bała się, że to zniszczy ich dotychczasowe relacje. Kiedy w końcu zbiera się w sobie, żeby wyznać ukochanemu prawdę, ten poznaje jej przyjaciółkę Emmę (Elizabeth Tan).

Tak właśnie tworzy się nowa para, która w niedługim czasie planuje ślub. Maddie jest załamana. Ma do siebie ogromny żal o to, że nie powiedziała pisarzowi, co do niego czuje, o wiele wcześniej. Teraz pozostaje jej być druhną podczas ceremonii koleżanki. Nie potrafi się jednak pogodzić z takim stanem rzeczy. Podczas wspólnej wycieczki oddala się od grupy, żeby pobyć chwilę sama. Na irlandzkiej ziemi spotyka wróżkę, która mówi jej, że jest w stanie spełniać nawet najskrytsze marzenia. Maddie nie zastanawia się zbyt długo. Od razu prosi o to, aby to ona stanęła na ślubnym kobiercu u boku Paula. Tak też się dzieje. Chwilę później budzi się zdezorientowana w jego łóżku. W jej bagażu znajduje się biała suknia, a za oknem grupa pracowników sumiennie pracuje nad przygotowaniem wesela. Wydawać by się mogło, że kobieta w końcu jest tam, gdzie zawsze chciała być. Ale czy to prawda?

Przyjemna opowieść o prawdziwym marzeniu

Trzeba śmiało stwierdzić, że o filmie „Irlandzkie życzenie” można powiedzieć stosunkowo niewiele. Nie dzieje się w nim nic zaskakującego. Jest to produkcja dumnie podążająca utartymi ścieżkami. Kurczowo trzyma się znanego schematu sprzed lat. Jednak może właśnie to mnie tak urzekło? Zwykła prostota. Oczywiście z pewnością działał tutaj też sentyment. Nie potrafię dokładnie określić dlaczego, ale ten tytuł oglądało mi się niezwykle lekko i swobodnie. Coś w sobie mają te ckliwe historyjki, prawda? Propozycja Netfliksa to opowieść o tym, że nie zawsze to, czego chcemy, jest tym, czego realnie potrzebujemy. Marzenia mogą wydawać nam się najważniejsze, ale często potrafią wcale takie nie być. Albo sami nie wiemy, czego pragniemy. Główna bohaterka przez długi czas nie ma takiego dylematu. Wydaje jej się, że życie w końcu nabrało sensu. Kompletnie zapomina o tym, że to właśnie ona sama powinna stanowić dla siebie największą wartość. Bardzo dobrze, że „Irlandzkie życzenie” wychodzi z tego założenia. Na początku lat 2000 prym wiodło przekonanie, że samopoczucie i szczęście kobiety jest w pełni uzależnione od czynów mężczyzny. Wspaniale, że w końcu dojrzeliśmy do tego, aby stwierdzić, że jest to kompletna bzdura.

Oficjalny zwiastun filmu Irlandzkie życzenie, dostępnego na platformie Netflix

„Irlandzkie życzenie” przedstawia przede wszystkim proces odnajdywania siebie. Ukazuje, jak wygląda zdobywanie zaufania do własnej osoby. Nie ukrywa tego, że często tylko zimny prysznic spowoduje, że ktoś w końcu uwierzy we własne umiejętności. Maddie na przykład praktycznie współtworzy książki innych osób, ponieważ boi się, że własnym dziełem nie spełni oczekiwań odbiorców. Jednak czy są to faktycznie wymagania publiki, czy jedynie jej samej? Rzuca sobie kłody pod nogi na własne życzenie i jeszcze ciągle się o nie potyka. Kreuje w swojej głowie wyimaginowane życzenie, a nie widzi tego, że może ukształtować otaczające ją realia dokładnie tak, jak tylko tego chce. Film ukazuje widzom osobisty rozwój postaci, a w tym przede wszystkim moment „olśnienia”. Zwyczajnie miło się na to patrzy. Nie wymaga to od nas umysłowego wysiłku, ale kogo to obchodzi. Czasami trzeba dać sobie odpocząć wśród cudownych krajobrazów dzikiego zakątka Irlandii.

Sentyment kluczem do sukcesu

REKLAMA

Naprawdę nie miałam względem „Irlandzkiego życzenie” żadnych oczekiwań. Zobaczyłam Lindsay Lohan w obsadzie i od razu wiedziałam, czego się spodziewać. Trzeba przyznać, że dobór aktorki do roli Maddie był strzałem w dziesiątkę. Kojarzy mi się ona dokładnie z tego typu produkcjami. Pewnie nie tylko mnie. Miło jest zobaczyć ją po raz kolejny w takiej odsłonie. Delikatnej, subtelnej, swobodnej. Nic dodać, nic ująć. Historia przedstawiona w filmie jest banalnie prosta. Widać, że reżyserka chciała ugrać swoje na sentymencie oraz najprostszych ludzkich uczuciach. Wyjątkowo nie mam nic przeciwko. Miałam okazję powrócić do dziecięcych lat, kiedy oglądałam to wszystko kompletnie bez żadnego zrozumienia. Wiedziałam tylko, że jak na końcu miłość wygrywa, to dobrze. Teraz też cieszyłam się z takiego obrotu spraw. Uroniłam też łezkę, przyznam się. Ale to kompletnie nieświadomie, nie oceniajcie.

„Irlandzkie życzenie” to bezpieczna propozycja Netfliksa. Jestem praktycznie przekonana, że nie wywoła wiele zamieszania. Nie będzie się o niej mówiło ani negatywnie, ani pozytywnie. Taki tam tytuł do obejrzenia w niedzielne popołudnie. Ale czy to coś złego? Osobiście tak nie uważam. Z dużą przyjemnością śledziłam losy głównej bohaterki, po prostu oddałam się opowieści o jej prawdziwych marzeniach. Z pewnością nie był to czas stracony. Jeżeli szukacie w filmach zawiłej intrygi, filozoficznych przemyśleń lub głębokich przekazów, to zdecydowanie nie jest to tytuł dla was. Jeżeli jednak macie ochotę na prostą opowiastkę z pięknymi widokami w tle – zachęcam do seansu. Wiem, że dałam się złapać w najbardziej banalne sidła. Zdaję sobie sprawę z tego, że zagrano na moich podstawowych uczuciach. Jak zaznaczyłam wyżej – tym razem mi to nie przeszkadzało. „Irlandzkie życzenie” nie udaje, że chce być czymś innym. Wprost prezentuje się w całej okazałości. Bez najmniejszego wstydu. To chyba cenię w nim najbardziej. Szczerość. Też prostotę, bo była ona naprawdę przyjemna i satysfakcjonująca.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA