Miał być film grozy na miarę Hitchcocka, jest „Kobieta w oknie” na Netfliksie. Oceniamy nowy thriller
Film „Kobieta w oknie” już dostępny w serwisie Netflix. Thriller rozczaruje fanów solidnych mocnych historii i wielbicieli „Okna na podwórze” Alfreda Hitchcocka, którego bezwstydnie naśladuje.
OCENA
Tytułową bohaterką filmu jest, grana przez Amy Adams, Anna, psycholożka dziecięca. Kobieta po osobistej tragedii zmaga się z agorafobią i żyje w odosobnieniu, wychodząc powoli z depresji. Nie jest w stanie opuścić mieszkania, więc często obserwuje to, co dzieje się za oknem i u sąsiadów. Pewnego dnia dostrzega, że kobieta, która dopiero co wprowadziła się naprzeciwko niej, została zabita...
Pozornie w filmie „Kobieta w oknie” wszystko jest na miejscu – dobry reżyser (Joe Wright), mocna obsada (Amy Adams, Julianne Moore, Gary Oldman). Intryga, choć wtórna, bo powtarzająca wątki z „Okna na podwórze”, ma w sobie potencjał na solidny staroszkolny thriller. Do tego film ten sięga zarówno w stronę motywów odosobnienia i zamknięcia w czterech ścianach, co w czasach pandemicznych z pewnością potrafi rezonować z wieloma widzami. Jest jeszcze wątek podglądactwa, choć o wiele lepiej poruszony dekady temu we wspomnianym wyżej arcydziele Hitchcocka, który nadal niewiele stracił na swojej aktualności.
Niestety twórcy „Kobiety w oknie” sami nie wiedzieli za bardzo o czym chcą opowiedzieć. Film jest potwornie niespójny.
Można narzekać na wtórność, ale chyba wolałbym, gdyby to był po prostu współczesny remake „Okna na podwórzu”. Historia, opowiedziana przed latami przez Hitchocka, nadal nie ma sobie równych i pozostaje uniwersalna oraz pasuje do wszystkich czasów. Oczywiście najlepiej obejrzeć oryginał, który osobiście uważam za jeden z najlepszych filmów w historii kina. Natomiast jeśli już ktoś chciałby dziś podążać tym tropem, lepszą decyzją byłby remake.
„Kobieta w oknie” w najlepszych momentach przypomina kiczowatą wersję thrillerów Briana De Palmy. Wright nieumiejętnie poskładał całą intrygę do tego stopnia, że nawet nie musiał puszczać oka do widza i zostawiać mu jakichkolwiek poszlak – wszystko jest do bólu przewidywalne i kiepsko rozpisane. Już po około 20 minutach seansu z łatwością uda się wam przewidzieć pierwszy z dwóch fabularnych zwrotów akcji. A i ten drugi, już w samym finale, też jest tak dziecinnie ewidentny, że jestem w szoku, iż tak sprawny filmowiec jak Joe Wright sobie na to pozwolił.
W dodatku ten finałowy twist jest tyleż samo kuriozalny i tandetny, co kompletnie nieczuły względem głównego wątku „Kobiety w oknie”.
Nie chcę zdradzać szczegółów i psuć (wątpliwej) zabawy, natomiast cała ta opowieść o kobiecie zmagającej się z traumą i mającą problemy natury psychicznej została kompletnie zburzona w ostatnim akcie. Autorzy z jednej strony zrobili dramat psychologiczny, a z drugiej powrzucali w niego tropy rodem z thrillerów i w pewnym momencie zaczęli sami sobie zaprzeczać oraz sabotować główny wątek i serce „Kobiety w oknie”.
Także od strony wizualnej „Kobieta w oknie” jest filmem co najmniej dziwnym. Z jednej strony raczy nas ciekawymi ujęciami, pokazującymi sprawne oko Wrighta. Z drugiej strony, jest to wszystko przeplatane kadrami co jakiś czas usilnie cytującymi „Okno na podwórze” oraz naśladującymi De Palmę z jego słabszego okresu i zalatuje tanim dreszczowcem w teatralnej scenografii.
Byłby to zdecydowanie lepszy film, gdyby twórcy postawili na wątek dramatu i psychomachii głównej bohaterki.
Grubymi nićmi szyta i kompletnie niewiarygodna intryga kryminalna w tle zredukowała tę opowieść do marnych popłuczyn po Hitchcocku.
A szkoda, bo mogła to być w pełni poważna i zajmująca rzecz.