Miała być radocha z zabijania nazistów, a nowy film wojenny Netfliksa nudzi bardziej niż lekcje historii
"Krew i złoto" to taki film, który według zapowiedzi najlepiej komponowałby się z weekendowym wieczorem, niezdrowymi przekąskami i jakimś napojem wyskokowym pod ręką. Czysta rozrywka. Radość mielibyśmy z niej czerpać, patrząc, jak twórcy z uśmiechem na ustach zalewają nas krwią nikczemnych nazistów. Jak się jednak okazuje, nawet przy takich samograjach można widzów zarżnąć na śmierć... z nudów.
OCENA
Ostatnie dni II wojny światowej. Naziści już wiedzą, że przegrali, ale jeszcze nie przyjmują tego do wiadomości. Heinricha poznajemy, kiedy po niemieckich pustkowiach ucieka przed oddziałem SS-manów. Niestety w końcu go dopadają i pytają, czemu postanowił zdezerterować, skoro na froncie radził sobie doskonale i nawet kilkukrotnie został odznaczony. "Nikt mnie o zdanie nie pytał, włożyli mnie w mundur i kazali zabijać" - odpowiada. "Krew i złoto" to jednak nie "Na Zachodzie bez zmian", żeby twórcy zaraz mieli rozpływać się w bezsensie i horrorze wojny. Gdy rolniczka Elsa ratuje głównego bohatera przed śmiercią, my już zacieramy rączki na czekające nas atrakcje. Bo przecież tego nie da się inaczej odczytać: żądny zemsty protagonista zaraz będzie się brutalnie rozprawiał z hordami przeciwników. Każdy, kto w mundurze III Rzeszy stanie mu na drodze, będzie miał przewalone jak w ruskim czołgu.
Przepraszam za tę oczywistą oczywistość, ale musi to wybrzmieć: filmów nie należy oceniać w kategoriach produkcji, którymi nigdy być nie miały. Marketing "Krwi i złota" jednoznacznie obnaża przed nami intencje twórców: nie spodziewajcie się ambitnego kina wojennego. Trailer w grindhouse'owym stylu niskim głosem narratora zapowiada atrakcje rodem z oldschoolowej eksploatacji, jakby Peter Thorwarth miał do nas przemówić z emfazą "Bękartów wojny" Quentina Tarantino. To zwodnicza forma promocji, bo zwiastun uderza nas z mocą panzerfausta, podczas gdy sam tytuł może pochwalić się co najwyżej siłą wysłużonego i zacinającego się Walthera P38.
Czytaj także:
Krew i złoto - recenzja filmu wojennego od platformy Netflix
Niby wszystko się zgadza, bo spotkamy na ekranie zdeformowanego dowódcę SS, niegodziwemu żołnierzowi ktoś poleje wrzątkiem krocze i oderwana noga nazisty uderzy kogoś prosto w twarz. Thorwarth próbuje nam pokazać, jaki to on jest rozrywkowy, jak to kocha kino najniższych lotów. Tam jednak, gdzie powinien z pewnością siebie do nas strzelać, postanawia wrócić na z góry upatrzone pozycje. Idea filmu, którym "Krew i złoto" próbuje być, opiera się na krzykliwych atrakcjach. Wiedzieli o tym twórcy niedawnego "Sisu", którzy całą siłę swojej produkcji oparli na coraz bardziej wymyślnych scenach akcji, jednocześnie nie bojąc się nas obrzydzić. Tutaj oko możemy zawiesić co najwyżej na kilku potyczkach w stylu "Johna Wicka", a kamera ma poważne trudności z przezwyciężeniem swojej alergii na większe ilości krwi.
Zachowawczość reżysera może dziwić, bo nie kto inny, jak Thorwarth skradł swego czasu serca użytkowników Netfliksa umorusanym krwią wampirzym horrorem "Krwawe niebo". Tutaj zamiast spełnić nasze oczekiwania, wraz ze scenarzystą Stefanem Barthem woli rozmiękczać narrację elementami kina wojennej przygody. Bo przecież losy Heinricha i SS-manów krzyżują się w wiosce, w której znajdują się pokaźne ilości złota wypędzonych niegdyś Żydów. Może i twórcy próbują nam coś powiedzieć o ludzkiej chciwości, kiedy skupiają się na tym wątku, ale kończą, tonąc w komunałach i fabularnych kliszach. Tylko w nawiązujących do "Upiora w operze" motywach melodramatycznych można doszukiwać się jakiejś ikry i pomysłu. Całą resztę wypadałoby potraktować bombą atomową.
W filmie wojennym Netfliksa krew się nie leje, a złoto nie świeci
"Krew i złoto" to film, który mami nas swoim eksploatacyjnym rodowodem, ale jednocześnie panicznie się go boi. Z tego powodu cały jego potencjał przemyka nam przed oczami z prędkością Messerschmitta, pozostawiając nas na pastwę leniwego scenariusza i nijakiego wykonania. To koronny przykład na to, że produkcje z założenia złe też trzeba umieć robić, a przynajmniej włożyć w nie odrobinę serca. Tutaj twórcy nie mają ani sprawnej ręki, ani nie darzą swojej opowieści nawet sympatią, przez co dezercja widzów okazuje się tyleż wskazana, co nieunikniona.
"Krew i złoto" obejrzycie na platformie Netflix.