Przedpremierowe zwiastuny serialu "Lucifer" wypadły bardzo kiepsko. Niemal wszystkie recenzje pilotażowego odcinka, na które się natknąłem były negatywne. Nawet podczas seansu zauważyłem tyle rzeczy, za które mógłbym znienawidzić tę produkcję, że do teraz zachodzę w głowę dlaczego jednak mi się podobała.
Na wstępie muszę zaznaczyć, że nie jestem miłośnikiem - ba, nawet ich nie znam- komiksów na podstawie których powstał "Lucifcer". Z tego co mi na ich temat wiadomo, są rewelacyjne, a serial mocno od nich odbiega i to w wielu miejscach. Jest to zatem luźna adaptacja, a nie ścisła ekranizacja, wiernie trzymająca się wykreowanego przez Neila Gaimana scenariusza. Rozumiem, że dla fanów komiksu to może być cios i nie dziwię się ich rozczarowaniu. Osobiście znam jedynie kreacje tej postaci z kart „Sandmana” i choć drastycznie różni się ona od tej serialowej, nie ma to dla mnie większego znaczenia.
Serialowy „Lucifer” opowiada, jak nietrudno się domyślić, o Lucyferze – upadłym aniele i władcy piekieł.
Ów jegomość znudził się swoją robotą i nie chcąc już dłużej karać grzesznych duszyczek za ich doczesne występki, postanowił zamieszkać wśród śmiertelników. To nie podoba się Bogu i jego skrzydlatej armii, który za wszelką cenę chce nakłonić Lucyfera do powrotu. W przeciwnym razie istnieje ryzyko, że wszyscy zamieszkujący piekło mordercy, gwałciciele i pozostali zwyrodnialcy wydostaną się na wolność.
Lucyfer tymczasem ma to gdzieś, rola „tego złego” przestała mu odpowiadać. Nadmiar wolnego czasu wykorzystuje… angażując się w śledztwo w sprawie morderstwa swojej ludzkiej przyjaciółki. Sprawę oficjalnie prowadzi policjantka Chloe Dance, Lucyfer – wykorzystując swoje nadprzyrodzone talenty – zostaje jej nieoficjalnym pomocnikiem. „Lulicfer” zapowiada się jako… procedural. Tytułowy bohater wciela się w rolę detektywa i usiłuje rozwikłać kolejne kryminalne zagadki. W tle znajduje się jego konflikt z Bogiem, któremu nieustannie zależy, by ten jednak powrócił do swojej dawnej roboty.
Nie lubię procedurali, widziałem ich już zbyt dużo, by dalej bawiła mnie ta formuła. Fircykowaty Lucyfer podrywający kobiety, zachowujący się momentami jak nieznośny cwaniaczek i rzucający na prawo i lewo żarty (czasem lepsze, czasem gorsze) to archetyp bohatera, którego mógłbym szczerze znienawidzić.
Dlaczego zatem pilot „Lucifera” mi się podobał?
Szczerze mówiąc trudno mi to dogłębnie uzasadnić i zebrać jakieś poważniejsze argumenty. Nieźle wypadła chemia pomiędzy Lucyferem i Chloe, sam koncept na tak nietypowy procedural też przypadł mi do gustu. W jakiś sposób trafia też do mnie zaprezentowany w tym serialu humor. Może nie zawsze, ale sporo gagów i dialogów było naprawdę zabawnych.
Największym bodaj atutem „Lucifera” jest jego luźna, bezpretensjonalna atmosfera. W ostatnim czasie brakowało mi tego typu produkcji i być może to właśnie tym przekonał mnie najnowszy tytuł stacji Fox. Chętnie obejrzę kolejne odcinki – jeśli będą utrzymane w podobnej konwencji, zanosi się na naprawdę niezły serial.