REKLAMA

Aktorstwo marnuje się w tej operze mydlanej. Oceniamy "Matki równoległe" Pedro Almodovara

"Matki równoległe" już w kinach. Czy najnowszy film Pedro Almodovara zadowoli fanów hiszpańskiego reżysera? Nie jest to, delikatnie mówiąc, najlepsza produkcja sygnowana jego nazwiskiem. Melodramatyczne wątki, którym zwykle nadawał artystycznego wymiaru, rażą tutaj telewizyjnym kiczem. Nie pomaga nawet wpisanie w opowieść ważnych wątków społecznych. Dlaczego? Dowiecie się z naszej recenzji.

matki równoległe recenzja premiera pedro almodovar
REKLAMA

W "Matkach równoległych" Pedro Almodovar nie pokazuje niczego, czego w jego twórczości jeszcze byśmy nie wiedzieli. To, co zwykle podawał z artystycznymi ambicjami, opowiadał popkulturowymi odniesieniami, tutaj zdaje się pretensjonalne, podane od niechcenia. To odmierzony od linijki film reżysera, który usilnie próbuje nas zaskoczyć, a wzbudza jedynie niesmak. Z pewnością trafiłby bowiem w gusta widzów, namiętnie spędzających wolny czas, oglądając kanał Lifetime.

Wszystko wydaje się tu jednak być na swoim miejscu. Mamy vintage'owe krzykliwe dekoracje, nie brakuje przejmującej muzyki Alberto Iglesiasa (to jego 13 współpraca z Almodovarem), ani nawet muz reżysera. W "Matkach równoległych" zobaczymy, kradnącą show zawsze gdy się pojawi Rossy de Palmę, a pierwsze skrzypce gra Penelope Cruz, z której twórca wyciąga wszystko, czego potrzebuje. W końcu na planie spotkali się po raz ósmy i widać, że rozumieją się bez słów. W kreacji aktorki nie znajdziemy ani grama fałszu. Wspólnie z Mileną Smit próbują wycisnąć ze scenariusza, ile tylko się da.

REKLAMA

Matki równoległe - recenzja nowego filmu Pedro Almodovara

Cruz jest tu pewną siebie fotografką Janis, która dobija do 40-stki. Smit wciela się natomiast w będącą pod protekcją bogatej matki nastoletnią Anę. Różni je praktycznie wszystko, ale połączy ciąża. Poznają się w szpitalu. Termin porodu mają ten sam i w obu przypadkach dziecko jest wynikiem wpadki. Przekorne przeznaczenie połączy ich losy na dłużej, niż się tego spodziewają. Narastająca między bohaterkami chemia potrafi przykuć do ekranu, ale nie sposób nie zauważyć, że w "Matkach równoległych" Almodovar spisał ją na straty.

Flm powadzony jest godną B-klasowego gatunkowca ręką. Wszelkie interesujące rozważania Almodovara przykrywają bowiem wymyślne zwroty akcji, które z łatwością można przewidzieć. Kiedy tylko Janis decyduje się zrobić test na macierzyństwo, my wiemy, jak dalej potoczy się opowieść, a dojście do puenty zajmuje reżyserowi przynajmniej kolejne kilkadziesiąt minut. W ich trakcie czeka nas podglądanie bohaterek przy prozaicznych czynnościach i pętla niekończących się rozmów.

Matki równoległe - premiera - recenzja - zwiastun

Co prawda, patrząc, gdy główne bohaterki kroją ziemniaki, albo dzielą się ze sobą swoimi przemyśleniami, można o tym zapomnieć, Almodovara nie interesuje jedynie intymna opowieść o kobietach. On chce przez nią poruszyć ważkie społeczne tematy. "Matki równoległe" rozpoczynają się w momencie, kiedy Janis poznaje przystojnego archeologa, z którym później zajdzie w ciąże. Prosi go, aby pomógł jej przeprowadzić wykopaliska w zbiorowej mogile ofiar hiszpańskiej wojny domowej. Przeszłość miesza się tu z teraźniejszością, ale tylko, kiedy reżyserowi jest to na rękę. Po pierwszych scenach temat problematycznej historii ojczyzny twórcy powraca w kilku dialogach, aby dopiero na koniec mógł wybrzmieć z pełną mocą.

Matki równoległe - czy warto obejrzeć nowy film Pedro Almodovara?

REKLAMA

W gruncie rzeczy mamy tu opowieść o matkach i fatalistycznych zrządzeniach losu, które łączą pokolenia kobiet w tych samych trudnych doświadczeniach. Zostaje ona doprawiona queerem i politycznymi manifestami. Jakby jednak nie patrzeć nie jest to "Volver", gdzie wszystkie podejmowane tematy i wątki łączyły się w spójną całość. To aż zaskakujące, jak bardzo narracja złożona przecież z evergreenów jego twórczości, rozpada się Almodovarowi w rękach. Jakby zrezygnować z kilku kwestii "Matki równoległe" mogłyby być jakieś pół godziny krótsze, a przez to bardziej zjadliwe. Bo zamiast dramaturgii dostajemy w nich co najwyżej krzykliwy melodramatyzm.

Ja wiem, że zarzucać Almodovarowi nadmierny melodramatyzm, to jak znęcać się nad psem, bo szczeka. Reżyser zawsze potrafił jednak niwelować kicz, przełamując go thrillerem, czarną komedią, czy po prostu unikalną wrażliwością. W "Matkach równoległych" nie ma o tym mowy. Film prowadzony jest bowiem z werwą oper mydlanych. Charakteru w nim za grosz, a artystycznych pretensji aż nadmiar.

"Matki równoległe" już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA