Pierwszy "Matrix" rozpalił świat. "Matrix Zmartwychwstania" wskrzesza ekscytację tylko na chwilę
"Matrix Zmartwychwstania" był jednym z najbardziej wyczekiwanych filmów bieżącego roku. Wielkim nadziejom towarzyszyła jednak równie mocna obawa, czy Keanu Reeves, Lana Wachowski i spółka poradzą sobie z wyzwaniem powrotu do tego świata. Po obejrzeniu 4. części "Matriksa" wiem już, że odpowiedź na to pytanie nie jest wcale jednoznaczna.
OCENA
Uwaga! Tekst nie zawiera spoilerów fabularnych. Można czytać bez obaw.
W ostatnich miesiącach o serii "Matrix" napisano już prawie wszystko. Powstawały teksty poświęcone roli transpłciowości w oryginalnej trylogii, artykuły poświęcone spin-offom i grom oraz analizy poważnych błędów popełnionych przy tworzeniu sequeli "Matrix Reaktywacja" i "Matrix Rewolucje". Koniec końców często okazuje się, że cała otoczka tworzona wokół podobnych produkcji nie ma żadnego znaczenia. Błyskawicznie zapomina się o niej, gdy tylko gasną światła w kinie i rozpoczyna się film. Przy "Matrix Zmartwychwstania" rzecz ma się zupełnie inaczej.
Nowa produkcja Lany Wachowski jest bardzo mocno świadoma wszystkiego, co kiedykolwiek powiedziano czy napisano na temat "Matriksa". Mogę potwierdzić, że wnioski płynące z wczesnych reakcji amerykańskich dziennikarzy są jak najbardziej prawdziwe. "Matrix Zmartwychwstania" to film od samego początku operujący na poziomie meta. Lana Wachowski z dużym samozadowoleniem zagląda serii w bebechy i na widoku komentuje różne działające i nie działające części. Nie oznacza to oczywiście, że nawiązania i easter eggi same w sobie tworzą nieudaną produkcję. Przykład świetnego filmu "Spider-Man: Bez drogi do domu" pokazuje, że podobne elementy potrafią wzmacniać dobry scenariusz.
"Matrix Zmartwychwstania" z początku bawi się swoją historią z wprawą i dużą pomysłowością.
Już otwierająca sekwencja filmu pokazuje, że będziemy mieć do czynienia niejako z produkcją w produkcji. Dwójka nowych bohaterów serii natrafia wewnątrz matriksa na scenę doskonale znajomą fanom serii. Wręcz ikoniczną. Coś po drodze jednak nie wypala. Scenariusz odbywa się nie tak, jak powinien, co prowadzi do spotkania granej przez Jessikę Henwick Bugs z "nowym" Morfeuszem. Jeżeli od miesięcy biliście się z myślami, dlaczego tak ważną postać dla tego uniwersum zamiast Lawrence'a Fishburne'a gra Yahya Abdul-Mateen II, to mogę was uspokoić. Zostaje to fabularnie wytłumaczone, zresztą za sprawą całkiem ciekawego konceptu.
Początek "Matrix Zmartwychwstania" roi się zresztą od interesujących pomysłów, zabawnych nawiązań i klimatycznych momentów. Nowy film ma swoją własną atmosferę, niepokojącą i pociągającą jednocześnie. Nie jest to ta sama estetyka, co w poprzednich "Matriksach", ale nie traktowałbym tego jako coś negatywnego. W tych wczesnych minutach film na swoich barkach w większości dźwiga Keanu Reeves, którego fani zdecydowanie nie będą zawiedzeni po "Matrix Zmartwychwstania".
Neo (a właściwie w tym momencie bardziej Thomas Anderson) ponownie żyje wewnątrz matriksa. Nie jest natomiast równie nieświadomy jak za poprzednim razem. W tym świecie zasłynął jako twórca rewolucyjnej gry wideo "Matrix", która obejmuje swoją fabuły trzy pierwsze filmy z serii. Sława niekoniecznie pomaga mu jednak w normalnym funkcjonowaniu. Od dawna boryka się z problemami psychicznymi i ma trudności z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości. W przeszłości doprowadziło to Andersona do "próby samobójczej", gdy rzucił się z budynku na oczach dziesiątek osób. Jego psychoanalityk (grany przez Neila Patricka Harrisa) systematycznie dostarcza mężczyźnie leków w postaci znajomej niebieskiej tabletki, ale powstrzymanie powrotu Neo nie będzie leżeć w jego mocy.
"Matrix 4" krzywo patrzy na nostalgię, ale też nie bardzo potrafi stworzyć coś nowego w jej miejsce.
Wspomniane interesujące pomysły z początku fabuły z czasem systematycznie wypadają z kręgu zainteresowań scenarzystów lub wtapiają się w tło głównego wątku. Wśród pierwszych opinii dało się zauważyć sporo głosów, że "Matrix Zmartwychwstania" jest w pewnym sensie romansem. Prawdę powiedziawszy, to zbyt daleko idące stwierdzenie, ale relacja między Neo i Trinity stanowi emocjonalny fundament tej opowieści. Między Keanu Reevesem i Carrie-Anne Moss nadal da się wyczuć świetne połączenie i mnóstwo chemii, ale "Matrix 4" bynajmniej nie uciszy krytyków wspomnianej dwójki w trylogii. Wciąż więcej słyszymy o tym, że się kochają niż dostajemy na to dowodów i powodu, co właściwie połączyło ich poza przeznaczeniem.
"Matrix Zmartwychwstania" niezbyt radzi sobie też z innymi słabościami narosłymi w "Matrix Reaktywacja" i "Matrix Rewolucje". Świat poza cyberwięzieniem matriksa nie jest ani odrobinę ciekawszy niż w tamtych produkcjach. Lana Wachowski niby stara się pokazać, co zmieniło się w nim podczas nieobecności Neo, ale nie poświęca temu wątkowi wystarczająco dużo uwagi. Chciałbym móc jednocześnie powiedzieć, że sekwencje akcji z wnętrza wirtualnej rzeczywistości wynagradzają nudę świata zewnętrznego, ale to nie do końca prawda.
Choreografia walk w "Matrix Zmartwychwstania" stoi na najniższym poziomie w historii całego filmowego cyklu.
Po części jest to skutek decyzji o zatrudnieniu w części bardziej wiekowych aktorów. Keanu Reeves i Carrie-Anne Moss nie są fizycznie w stanie wznieść się na identyczny poziom jak przed 20 laty. Trudno tego zresztą od nich wymagać. Niestety, twórcy nie bardzo mają pomysł, czym zastąpić sztuki walki z poprzednich części. Neo ma w nowym sequelu jedną fenomenalną walkę, ale oprócz tego ogranicza się raczej do używania mocy zakrzywiania rzeczywistości. Podnieść poprzeczkę na dawny poziom starają się młodsi w obsadzie Yahya Abdul-Mateen II, Jonathan Groff i Jessica Henwick, ale bez wielkiego powodzenia. Dużo tu trzęsącej się kamery i szybkich cięć, a mało szerokich planów skupionych na pokazaniu piękna kung fu.
Nowy "Matrix" w żadnym razie nie jest złym filmem. Fani serii (do których się zaliczam) znajdują tutaj wiele momentów, które przypomną im, dlaczego przed laty zakochali się w produkcji sióstr Wachowskich. Nie da się jednak ukryć, że dostępne od jutra w polskich kinach dzieło nie spełnia do końca swojego potencjału.
Przestrzeń na kolejne części jest ogromna i teoretycznie mogą one wynieść opowieść o Neo i Trinity na zdecydowanie wyższy poziom. Nie jestem natomiast pewny, czy to faktycznie możliwe, bo Lana Wachowski miejscami zachowuje się, jakby błędy "Matrix Reaktywacja" i "Matrix Rewolucje" niczego jej nie nauczyły. Osobiście nie będę więc z wypiekami na twarzy odkreślać dni w kalendarzu do premiery ewentualnej 5. części. Natomiast na pewno ją obejrzę, licząc na powrót ciekawszych konceptów niż te, po które tegoroczny film ostateczne decyduje się sięgnąć.