REKLAMA

„Miłość, śmierć i roboty” to była rewelacja 2019 roku. Nowa część serii przypomina jej kiepską podróbkę

2. sezon „Miłość, śmierć i roboty” trudno nazwać pełnoprawną kontynuacją. Zamiast osiemnastu krótkometrażowych filmów dostaliśmy tylko osiem nowości. W dodatku znacznie słabszych niż te poprzednie.

miłość śmierć i roboty 2
REKLAMA

Antologia „Miłość, śmierć i roboty” od początku była produkcją pod wieloma względami wybitną, w dodatku udowodniała, że największy serwis VOD ma w jakimś sensie dwie twarze. Z jednej strony jest znany z taśmowego tworzenia produkcji skrojonych pod to co popularne i budowanych w zgodzie z algorytmem. Z drugiej potrafi wykorzystać zdobyte w ten sposób środki, by dać zielone światło projektowi, który w klasycznej telewizji nie miałby żadnych szans powodzenia.

REKLAMA

Taką właśnie produkcją była seria krótkometrażowych filmów animowanych dla dorosłych zebranych razem pod bardzo szeroko pojmowanym hasłem „science fiction”. Premierowy sezon antologii okazał się olbrzymim sukcesem i zebrał doskonałe oceny na całym świecie (naszą recenzję „Miłość, śmierć i roboty” znajdziecie TUTAJ). Dla polskich widzów była to zresztą o tyle istotniejsza chwila, że jeden z segmentów pt. „Rybia noc” stworzyło warszawskie studio Platige Image.

W nowym sezonie próżno szukać ich filmu, ale to nic dziwnego. Ta część „Miłość, śmierć i roboty” liczy tylko osiem epizodów.

Nie znamy oficjalnego powodu zmniejszonej liczby krótkometrażówek. W sieci spekuluje się, że zaważyła tutaj chęć zmniejszenia przerwy między sezonami. Netflix już zapowiedział, że następna część „Miłość, śmierć i roboty” zadebiutuje w 2022 roku. I podobnie jak 2. sezon będzie liczyła osiem odcinków.

Gdyby zaprezentowane w ostatnich dniach krótkometrażowe animacje stały na wysokim poziomie, to ich liczbie nikt nie poświęcałby wielkiej uwagi. Antologie mają jednak to do siebie, że im są pokaźniejsze, tym łatwiej zignorować ich słabsze elementy. A 2. sezon „Miłość, śmierć i roboty” jest przez nie po prostu zdominowany.

Biblioteka produkcji poszerzyła się o filmy: „Automatyczna obsługa klienta”, „Lód”, „Regulator”, „Śnieg na pustyni”, „Wysoka trawa”, „Straszny dom”, „Life Hutch” oraz „Olbrzym, który utonął”. Za trzy produkcje wyróżniające się fotorealistyczną grafiką odpowiada Blur Studio założone przez Tima Millera, a pozostałe pięć to dzieła firm z różnych części świata. Część z nich pracowała już przy poprzednim sezonie, ale przeważnie z lepszymi efektami.

Netflix krytykowano w 2019 roku za to, że „Miłość, śmierć i roboty” jest seksistowską antologią gloryfikującą przemoc.

Takie głosy nie zdominowały przekazu o 1. serii, ale były obecne w przekazie medialnym. I wygląda na to, że nowa showrunnerka Jennifer Yuh Nelson („Madagaskar”, „Kung Fu Panda 2”) posłuchała tych głosów . Tegoroczna część „Miłość, śmierć i roboty” wygląda jakby została zawczasu ocenzurowana. Nie ma tutaj prawie wcale przemocy czy odważnych przemyśleń o naturze człowieczeństwa. Wszystko jest do bólu grzeczne, standardowe i nijakie.

Nie ma żadnej historii, która pozostałby z widzami na dłużej. „Automatyczna obsługa klienta” to średnio zabawna historyjka o zbuntowanych maszynach, „Śnieg na pustyni” pokazuje bardzo przewidywalną opowiastkę o nieśmiertelności, a „Straszny dom” opiera się na niezłym pomyśle „Co by było, gdyby Święty Mikołaj okazał się potworem”, lecz nie robi z nim niczego konkretnego. Sporo lepiej pod względem wizualnym wypadają „Lód” i „Wysoka trawa”, ale obie opowieści są niezwykle prostolinijne.

Na pierwszy rzut oka większe ambicje zdają się przejawiać tytuły Blur Studio, ale wszystkie opierają się na zużytych motywach sci-fi i nie mają pomysłu, co z nimi zrobić. „Life Hutch” to bezapelacyjnie najsłabszy film całego 2. sezonu (choć opiera się na opowiadaniu samego Harlana Ellisona). „Regulator” i „Olbrzym, który utonął” (na bazie tekstu J.G. Ballarda) są sporo lepsze, ale mam wątpliwości, czy będą w stanie pozostać z większością widzów na dłużej.

Nowe kierownictwo pozbawiło antologię „Miłość, śmierć i roboty” wszystkich jej atutów.

Część amerykańskich mediów mogła narzekać na zbyt mocne epatowanie przemocą, ale właśnie tego od tej produkcji oczekiwali widzowie. To miała być brutalna jazda po bandzie. Zbiór historii science fiction, które dzięki czarnemu humorowi, poruszającemu przesłaniu czy brutalnej akcji zapadają w pamięć. I produkcja spełniła te oczekiwania z nawiązką.

REKLAMA

Nie dziwi więc, że reakcja fanów na nowy sezon jest w olbrzymiej większości negatywna. Dość powiedzieć, że obecnie na platformie Rotten Tomatoes może się on pochwalić wynikiem 45 proc. (przy 91 proc. za 1. część). Różnica jest więc kolosalna. A mnie to zupełnie nie dziwi, bo te nowe krótkometrażówki są w większości pozbawione pazura i standardowe do bólu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA